Aktualności

24.07.2019

Pół wieku temu zmarł Witold Gombrowicz

Nazywany mistrzem zrywania masek, uznawany za tego, który najpełniej w literaturze opisał grę i teatralność relacji międzyludzkich, jeden z najciekawszych polskich pisarzy XX wieku - Witold Gombrowicz zmarł 50 lat temu, w nocy z 24 na 25 lipca 1969 roku, w wieku 65 lat.

„Jestem sportowcem w dziedzinie umysłu” - lubił mawiać o samym sobie Gombrowicz, broniąc się przed zaszufladkowaniem jako prozaik, dramaturg czy filozof. W historii polskiej literatury i dramatu zapisał się jako niezwykły samotnik, zjawisko nieporównywalne z niczym innym i właściwie nie dające się sklasyfikować, co zgodne jest z intencjami pisarza. Gombrowicz pisał: „Bo nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę. A przed człowiekiem schronić się można tylko w objęcia innego człowieka. Przed pupą nie ma zaś w ogóle ucieczki - ścigajcie mnie, jeśli chcecie!”.

Klementyna Suchanow zatytułowała biografię Gombrowicza „Ja, geniusz” i uważa, że autor „Ferdydurke” tak właśnie o sobie myślał. „Jeszcze jako młody człowiek pielęgnował w sobie taką ideę, żeby zostać geniuszem, nie mając ku temu żadnych podstaw” - mówiła w rozmowie z PAP. Suchanow uważa, że obraz Gombrowicza, jaki utrwalił się przez lata - postać wiecznego prowokatora, zabawiającego się kosztem otoczenia, człowieka niezwykle pewnego swojej wartości - nie jest do końca prawdziwy. Biografka podkreśla, że w jego osobowości wiele było elementów kruchych, mnóstwo przewrażliwienia, kompleksów. Przebijał się przez nie z trudem, ale bezwzględnie: swoje przywary, kompleksy upubliczniał, grał nimi, traktował jako oręż w rozgrywce ze światem. Ta ryzykowna strategia okazała się bardzo skuteczna, a stała się szczególnie wyraźna, gdy w 2013 roku Rita Gombrowicz upubliczniła tajny dziennik pisarza - „Kronos”.

Pochodzący z rodziny ziemiańskiej Gombrowicz ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim i zaczął pracę w sądownictwie, ale po udanym debiucie - wydanym sumptem ojca tomie „Pamiętnik z okresu dojrzewania” (1933) - poświęcił się wyłącznie literaturze. Rozgłos w kręgu elity kulturalnej przyniosła mu powieść „Ferdydurke” (1937) a rok później ukazał się pierwszy tekst dramatyczny Gombrowicza - „Iwona księżniczka Burgunda”. Tuż przed wojna Gombrowicz dowiódł, że potrafi pisać także dla masowego odbiorcy. „Dobry wieczór! Kurier Czerwony” zaczął drukować w odcinkach jego nową powieść „Opętani”, podpisaną pseudonimem Zdzisław Niewieski. Gustaw Herling-Grudziński zapamiętał, że Gombrowicz przyjął zakład, że potrafi napisać powieść odcinkową „dla kucharek” i wygrał go.

Kawiarniane życie towarzyskie było żywiołem Gombrowicza. Nie cenił „Ziemiańskiej”, gdzie rezydowali Skamandryci i, choć niekiedy tam bywał, jego właściwy stolik znajdował się w kawiarni „Zodiak” przy ulicy Traugutta. Tam uwidoczniła się jego niezwykła cecha - umiał skupiać ludzi wokół siebie, wyczuwał teatralność sytuacji, bawił się zaskoczeniem ofiar swoich intelektualnych żartów. Przy jego stoliku dużo się działo, co wieczór oczekiwano kolejnego gombrowiczowskiego spektaklu, awantury, tworzyły się orbity klakierów, statystów i tzw. dworzan. W kręgu Gombrowicza byli m.in. Stefan Otwinowski nazywany „głównym nadwornym”, Stanisław Piętak zwany „Piętaszkiem”, Zuzanna Ginczanka.

Zaproszony na rejs inauguracyjny transatlantyku Chrobry w sierpniu 1939 roku Gombrowicz wyruszył do Argentyny. Dopłynął do Buenos Aires na tydzień przed wybuchem II wojny światowej i podjął decyzje o pozostaniu na emigracji. Pierwsze lata spędził w skrajnym ubóstwie, wspominał: „Ja, człowiek, który nie mógł zjeść jabłka, bo nie było podane na talerzyku, w Argentynie wpadłem w taką nędzę, że zdobywałem jedzenie, skąd się dało i jadłem palcami”. Uczył się hiszpańskiego, pisał okazjonalnie dla prasy emigracyjnej i argentyńskiej, pracował nad „Ślubem”, swoim drugim dramatem. W 1947 roku zatrudnił się jako urzędnik w Banco Polaco w Buenos Aires, gdzie przepracował osiem lat. W tym czasie otaczał się grupą „uczniów” - studentów filozofii i początkujących argentyńskich literatów.

W 1951 roku Gombrowicz rozpoczął współpracę z paryską „Kulturą” i Instytutem Literackim, który stał się wydawcą jego książek w ojczystym języku. W 1953 roku zainaugurowano serię wydawniczą „Biblioteka Kultury” tomem Gombrowicza, w którym znalazły się „Trans-Atlantyk” oraz „Ślub”. W 1955 roku pisarz odszedł z banku i od tego momentu utrzymywał się z tantiem autorskich i niewielkiej pensji Radia Wolna Europa, dla którego pisywał w latach 1959-1961. Teksty te zostały wydane po śmierci autora pod tytułem „Wspomnienia” polskie oraz „Wędrówki po Argentynie”.

W 1957 roku wyszedł pierwszy tom „Dziennika” (1953-1956), o którym autor pisał: „Dziennik kupuje się dlatego, że autor jest sławny. A ja dziennik piszę, by stać się sławny”. Zamierzenie zrealizował - „Dziennik” uważany jest za szczytowe osiągnięcie Gombrowicza, wątki autobiograficzne przeplatają się w nim z elementami fikcyjnymi, polemiką i esejem, partie liryczne współistnieją z groteską, żartem, stylizacją. „Poniedziałek: Ja. Wtorek Ja. Środa Ja. Czwartek Ja” - taką autoironiczną wyliczanką Witold Gombrowicz rozpoczął „Dziennik”, w którym szuka odpowiedzi na pytania „kim byłem? Kim jestem teraz?”. „Ja po prostu rozkładam się przed wami taki, jaki jestem i mówię: nie chcę was uczyć, ale uczcie się na mnie. Oto macie: moje przygody duchowe, moje myśli, reakcje, doświadczenia, cała ta moja egzystencja...” - tak zwracał się Gombrowicz do czytelnika. Kolejne tomy ukazały się w 1962 i 1966 roku.

W latach 60. twórczość Gombrowicza stawała się coraz bardziej znana. W 1960 roku ukazała się „Pornografia”. W 1963 roku Gombrowicz wrócił do Europy, przebywał w Berlinie jako stypendysta Forda, bardzo blisko polskiej granicy, wiadomo, że myślał o jej przekroczeniu. Wtedy jednak wybuchła afera z Barbarą Swinarską, która rozmowę z Gombrowiczem wykorzystała w zmanipulowanym artykule, pokazując go jako osobę, która lekceważy niemiecką okupację i polskie ofiary z czasu wojny. Po publikacji jej artykułu w „Życiu Literackim” w 1963 roku, Gombrowicz nie chciał już próbować odnaleźć się w rzeczywistości PRL-u. W tym czasie był już tłumaczony na kilkanaście języków (łącznie z japońskim), grany na scenach całego świata, udzielał licznych wywiadów. Sławny na świecie - ale nie w Polsce. W PRL-u twórczość Gombrowicza prawie nie była publikowana, a dramaty trafiały na sceny niezwykle rzadko. Pierwszym przedstawieniem Gombrowicza w Polsce była „Iwona księżniczka Burgunda” wystawiona w warszawskim Teatrze Dramatycznym w reżyserii Haliny Mikołajskiej w 1957 r., a „Operetkę” wystawił dopiero Kazimierz Dejmek w 1975 roku w łódzkim Teatrze Nowym.

Podobnie było z prozą Gombrowicza. Ukazywała się po polsku głównie nakładem paryskiego Instytutu Literackiego, w kraju można było dotrzeć do nich w bibliotekach, za specjalnym pozwoleniem i w wydzielonych pokojach. Pierwsze wydanie „Dziennika” w Polsce, ale z ingerencjami cenzury, ukazało się dopiero w 1987 roku. W latach 90. Gombrowicz trafił w końcu „pod strzechy”, czyli do lektur szkolnych. Gdy minister edukacji usunął go z kanonu lektur, protesty były powszechne. Jednak Jerzy Jarzębski, czołowy polski gombrowiczolog, wcale nie jest przekonany, że twórczość Gombrowicza powinna być „przerabiana” w szkole. „Gombrowicz fatalnie dużo traci na tym czytaniu w szkole, zwłaszcza, że nie ma chyba zbyt wielu nauczycieli, którzy wiedzą, o co w nim chodzi. To jest trudny pisarz, może nawet za trudny jak na szkolne lektury” - mówił w rozmowie z PAP. Jarzębski zgadza się natomiast, że fragment „Ferdydurke” o tym, jak uczniowie zmuszani są do odpowiedzi na pytanie „dlaczego Słowacki wielkim poetą był” to scena, która wzbogaci samoświadomość każdego ucznia i nauczyciela. Jego zdaniem w lekturach mógłby się też znaleźć pierwszy rozdział „Dziennika”.

Krytyka Gombrowicza najczęściej dotyczy jednak nie tyle trudności interpretacyjnych utworów co gombrowiczowskiego stosunku do polskości i polskich mitów narodowych. Michał Głowiński pisał o nim: „W stosunku do kultury, w której się wyrosło i w której się żyje, dostrzegł problem o zasięgu ogólnym. Można powiedzieć, że kwestię stosunku do +polskiej estetyki+ (taka formuła pojawia się w eseju o Sienkiewiczu) czy +polskiej formy+ zuniwersalizował, partykularność i swojskość uczynił elementem kondycji ludzkiej i ogromnie ważnym składnikiem sytuacji egzystencjalnej. Innymi słowy, nie kwestionując rodzimych odrębności, nie ignorując swojskości, stosunkowi do nich nadał wymiar powszechny. A to sprzeciwia się myśleniu ideologów z kręgów nacjonalistycznej prawicy, bo oni podkreślają jedyność i jednowartościowość tego, co ojczyste. Odniesienia ogólne nie tylko ich nie interesują, ale są im wrogie”.

Andrzej Franaszek w krytycznym stosunku do polskości widzi jeden z najważniejszych powodów, dla których Gombrowicz pozostaje pisarzem aktualnym, a jego książki - zwłaszcza „Trans-Atlantyk” i „Dziennik” - powinny być w obowiązkowym kanonie współczesnego Polaka. „Jeśli Gombrowicz dziesiątki lat temu pisał o Polaku, który uwielbił samego siebie, swoją płytkość, wszystkie swe wady z pomocą nawet nie Mickiewicza, a dzięki płytkiej Sienkiewiczowskiej +Trylogii+, o Polaku, który winien wyzwolić się z tej formy (podobnie zresztą jak z poczucia niższości wobec Zachodu), my widzimy, że ten proces nie powiódł się. A dokładniej: powiódł się jedynie częściowo i dziś jesteśmy społeczeństwem rozerwanym, żyjącym jakby nie tyle w różnych miejscach na mapie, co najdosłowniej w różnych czasach, epokach. (...) Narasta w nas poczucie grozy, lęku, bezradności, rodzi się pytanie: jak ratować siebie, nasze dzieci z tej upiornej polskiej formy. (...) Może zatem choć trochę pomożemy naszej obolałej ojczyźnie, jeśli młodszych od nas będziemy namawiać, by przeczytali i przemyśleli Miłoszowską +Rodzinną Europę+ oraz Gombrowiczowski +Dziennik+” - powiedział Franaszek w rozmowie z PAP.

Gombrowicz przedstawiany jest często jako artysta, który odcinał się od polityki. Miał jednak świetne jej wyczucie, o czym świadczy na przykład jego ocena sytuacji przed wojną. Był jednym z niewielu, którzy przewidzieli, co się wydarzy. W lipcu 1939 roku, w rozmowie z przyjaciółką, Zuzanną Ginczanką, powiedział, że jeżeli chce zostać w kraju, to powinna zaopatrzyć się w truciznę, bo będą się dziać rzeczy straszne. Sam w ostatniej chwili wsiadł na statek i wyjechał do Argentyny. Ginczanka zginęła. Gombrowicz z lubością uprawiał dialektykę - wśród prawicowców demonstrował swoją lewicowość i odwrotnie. Ale poglądy polityczne miał - Suchanow podkreśla, że uważał się za rewolucjonistę w dziedzinie sztuki i z tego powodu odcinał się od konserwatyzmu. Kiedyś powiedział, że ma serce po lewej stronie, bo jako artysta rewolucjonista nie może inaczej. Bardzo jednak bronił swojej niezależności jako artysty, który - jak uważał - powinien być ponad politycznymi podziałami. Obstawał przy tym, by sztuki nie mieszać z polityką.

W 1968 roku, tuż przed śmiercią, Gombrowicz, mieszkając we Francji, był świadkiem wielkich lewicowych demonstracji. W dodatku był to ruch młodych ludzi, pewnego rodzaju tryumf jego ukochanej młodości, niedojrzałości nad starością. Jak relacjonuje Suchanow, pisarz śledził postępy rewolucji w telewizorze i podobała mu się bezczelność demonstrujących, śmiałe kwestionowanie tradycji, ale uważał ich za ofiarę manipulacji. Sądził, że cały ten ruch jest w gruncie rzeczy kierowany i animowany przez starych, że ci młodzi ludzie dają się wykorzystywać, był równie sceptyczny wobec lewicowych sympatii francuskiej młodej inteligencji, jak Mrożek czy Gombrowicz, którzy poznali komunizm na własnej skórze.

Pod koniec życia liczący sobie 59 lat, schorowany pisarz, który od 20 lat kochał się tylko w mężczyznach, związał się z młodą romanistką, Ritą Labrosse. „Gombrowicz miał 59 lat, jak się poznaliśmy, ja 29. Był fascynującym człowiekiem i zawsze bardzo podobał się młodym ludziom. Umiał być bardzo zabawny, miał w sobie dziecko i poetę zarazem. A ja byłam zafascynowana literaturą, choć jak się poznaliśmy, w ogóle nie znałam jego twórczości. Witold różnił się od innych intelektualistów, zachowywał się jak książę incognito. To mnie zafascynowało” - wspominała Rita Gombrowicz w rozmowie z PAP.

W 1965 roku ukazał się „Kosmos”, a rok później - dramat „Operetka”. Wiadomo, że Gombrowicz marzył o nagrodzie Nobla, a nawet jej oczekiwał. W 1966 roku był na liście nominowanych, nagrodę otrzymali wtedy Samuel Agon i Nelly Sachs. Z przyszłą żoną Ritą o możliwości wygranej 70 tysięcy dolarów żartował: „Wynajmiemy rolls-royce'a i pojedziemy do Londynu, pokazać się moim wrogom. Posmarujemy sobie włosy brylantyną, bo tylko nasze głowy będzie widać”. Gombrowicz uważał, że drogę do Nobla zamknął mu „mały Nobel”, czyli nagroda wydawców Formentor, którą otrzymał w 1967 roku za „Kosmos”. Jak wyglądały naprawdę szanse Gombrowicza na Nobla przekonamy się za trzy lata - Akademia Szwedzka udostępnia materiały dopiero po 50 latach, o najważniejszej nominacji z roku 1969 dowiemy się dopiero w roku 2020. To wtedy Gombrowicz miał największe szanse, ale zmarł w lipcu, kilka miesięcy przed jesiennym ogłoszeniem laureata nagrody.

Gombrowicza zabiła astma, na którą chorował niemal całe życie. Polski powieściopisarz, dramaturg i eseista, umarł w nocy z 24 na 25 lipca 1969 roku we francuskim Vence. Rita Gombrowicz pisała o jego śmierci do Konstantego Jeleńskiego: „W ciągu dwóch ostatnich dni miał ataki astmy, był bardzo słaby. Na godzinę przed śmiercią dałam mu malin, które zjadł z przyjemnością. Poprosił mnie o kieliszek burgunda i powiedział, że jeden łyk go upił. Zasnął”.

Miłosz napisał o nim: „Wiek dwudziesty Gombrowicza potwierdza. Nic bardziej przygnębiającego, niż widok ludzi, którym wydaje się, że idą za zbiorowymi maniami z samych siebie, że nawiedzeni zostali przez ich własną, najwłaśniejszą rewolucję, podczas kiedy zupełna ich, małpia, zależność od propagandy i reklamy dałaby się obliczyć przy pomocy udoskonalonych komputerów. Zgęszczający ludzkość obóz koncentracyjny jest wzorcem i sprawdzianem naszej pięknej epoki. Tam też odbywa się w ostatecznej i granicznej postaci gra wzajemnej zależności pana i niewolnika, jaka ciągle powtarza się u Gombrowicza”.

[źródło: PAP, Agata Szwedowicz]