Aktualności

W czwartek obchodziliśmy święto wszystkich miłośników czytania – Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Ale na naszej stronie świętujemy przez cały tydzień z pomocą cyklu „Kiedy wszystko się zaczęło”, w którym pisarki i pisarze opowiadają o książkach, które obudziły w nich miłość do literatury.

W trzeciej odsłonie cyklu „Kiedy wszystko się zaczęło” gościmy Elżbietę Cherezińską, Jarosława Jakubowskiego i Wacława Holewińskiego.

Elżbieta Cherezińska: Pewności, że opowieść ma wielką moc nabrałam w dzieciństwie, z „Księgi tysiąca i jednej nocy”. Czytał mi ją dziadek, próbując pominąć niektóre opisy, dzięki czemu urosły w mojej wyobraźni (i do dziś fermentują). Zapamiętałam dobrze, że mistrzynią opowieści jest kobieta, nim zakochałam się w piszących mężczyznach. Po licznych połkniętych książkach, wstrząsającą moc literatury odkryłam w „Mistrzu i Małgorzacie”. Bułhakowie, tyś winien mych wagarów! Nim na dobre znalazłam Cortazara, wpadłam na Jana Drzeżdżona. Rozmów z Marią z „Twarzy lodowca” uczyłam się na pamięć. Moim licealnym bogiem poezji stał się e.e.cummings i jest nim do dzisiaj. Boginią była Anna Janko; miałam 16 lat więc tom „Wykluwa się staruszka” był w sam raz dla mnie! I pozostał.

Jarosław Jakubowski: Poproszony o wskazanie książki, która obudziła we mnie miłość do literatury, nie zastanawiałem się zbyt długo. Za to znacznie dłużej szukałem na półkach niepozornej, zaczytanej do szczętu pozycji opublikowanej w 1988 roku nakładem wydawnictwa Alfa. To „Piękni dwudziestoletni” Marka Hłaski. Proza łącząca pamiętnik z fikcją, wedle Hłaskowej formuły „prawdziwego zmyślenia”. Rzecz napisana pod koniec krótkiego życia pisarza, wydana przez Instytut Literacki w 1966 roku. Książka, którą kupiłem jako czternastolatek, była pierwszym wydaniem krajowym. W druku jest sporo kwadratowych nawiasów, dowodów ciężkiej roboty cenzorskiej. Mimo tych ubytków doskonale pamiętam mój zachwyt i ciekawość, co kryje się pod tajemniczymi wielokropkami. Przy całym wisielczym humorze i autokreacji na polskiego Jamesa Deana jest to wielki miłosny list Hłaski do życia i do literatury. „Zemsta ręki śmiertelnej” pisarza skreślonego w Polsce na wiele lat.

Wacław Holewiński: Kiedy tylko nauczyłem się czytać, nic już nie było ważne – czytałem zachłannie, nieustająco, chodząc, jadąc tramwajem, w czasie lekcji – książka pod ławką, dosłownie wszędzie. Kochałem książki i z tą miłością pewnie umrę. Dosyć podobne pytanie dostałem kiedyś od przeprowadzających ze mną wywiad dziewczyn z „Tekstualiów”. Wymieniłem pewnie z 50 książek, które mnie kształtowały. Uznały, że zwariowałem. Zachwyty? Nieustanne, ale też lęk przed powrotem do książek, które kiedyś robiły na mnie wielkie wrażenie. Lęk przed rozczarowaniem. Więc Dostojewski (ale nie „Zbrodnia i kara”), Hesse, przede wszystkim „Demian”, Canetti (czytany w 1984 roku w więzieniu na Rakowieckiej) „Auto da fe”, „Dziennik” Maraiego, „Szczeniaki” Llosy. Stare książki Marka Nowakowskiego, wiersze Bursy i Herberta, książki Burka, „Sprzysiężenie” Kisielewskiego”, oczywiście Mrożek, emigranci – wcale nie Gombrowicz, trylogia ukraińska Łobodowskiego, „Szkice piórkiem” Bobkowskiego, „Sprawa pułkownika Miasojedowa” i „Kontra” Mackiewicza, „Dziennik pisany nocą” Herlinga-Grudzińskiego, „Nadberezyńcy” Czarnyszewicza. Mógłbym wymieniać i wymieniać. Wciąż czytam ogromnie dużo i wciąż zdarzają mi się zachwyty, ostatnio „Kroniki Eksplozji” Lianke.

***

Kolejna odsłona cyklu już jutro! Czytelniczych wyznań miłosnych możecie spodziewać się na naszej stronie do końca kwietnia.