Aktualności

Okładki książek dziecięcych
05.01.2015

Czytamy i oglądamy. 2014 w książkach dla dzieci

Rok 2014 należy do wydawnictw lilipucich, nieraz (nie zawsze) prowadzonych  przez jedną naczelną, bo to właśnie kobiety postanawiają wziąć ster w ręce i wyprodukować rzecz, której brakuje im w rodzimych księgarniach. Jeszcze siedem, osiem lat temu sytuacja polskiej książki adresowanej do najmłodszych była, mówiąc eufemistycznie, mało satysfakcjonująca. Poza wyjątkami, królował kicz i mierny tekst, czyli prosty jak moralizatorski drut. Dziś sytuacja poprawiła się, przez moje ręce w ostatnich 12 miesiącach przeszło co najmniej tuzin świetnych tytułów. Małe oficyny nie unikają nazwisk nikomu nic nie mówiących, historii niestandardowych, ilustracji awangardowych. Wydawcy odwiedzają największe tragi książek i spośród światowej mnogości wyławiają pozycje najbardziej intersujące. Chwała im za to, bo dzięki nim właśnie rodzimy rynek wydawniczy może konkurować z resztą świata.

W Czerwonym koniku rok w rok pojawia się kolejna część przygód Prosiaczka, który rośnie i zdobywa wiedzę o świecie na naszych czytelniczych oczach. Kiedyś miał rok, teraz ma trzy. Przypuszczam, że będzie cztery i pięć. We wcześniejszych dwóch książkach Prosiaczek był maluchem, który gromadził elementarną wiedzę o rzeczywistości, w ostatniej, czyli jako trzylatek (alter ego czytelnika), mówi pełnymi zdaniami – idzie się z nim dogadać. Można mu też czytać bardziej skomplikowane opowieści. Zdania podrzędnie złożone go nie znudzą, ilustracja ma prawo być bardziej szczegółowa. Ba - nawet sfera uczuć staje się bardziej wysublimowana - w Trzecich urodzinach Prosiaczka, tytułowy bohater może zakochać się i to wcale nie we własnej mamie. Bardzo konsekwentna seria, „rosnąca” z wiekiem adresata, dostosowana do jego możliwości estetycznych i intelektualnych.

Hokus Pokus doceniło mniejszych i wydało książkę w twardych okładkach (przetrwa kilka pokoleń rączek rocznych i dwuletnich, a i 30, 40 letnie, nie wspominając o tych jeszcze starszych, chętnie sięgną po ten arcyzabawny tytuł.) Bo książka dla maluchów nie powinna powielać prostych poznawczych schematów. Tzn. jeśli traktuje ona o przeciwieństwach i różnicach to trzeba próbować wyjść poza binarny podział – gruby- chudy, wysoki- niski-   przeskakując na poziom wyższy, czyli absurdalny, co z brawurą demonstruje Nadia Budde w Raz dwa trzy. Zaś 365 pingwinów (Tatarak) uczy rachunków, utrwala w pamięci ilość dni w roku, a dodatkowo, a tak naprawdę przede wszystkim, opowiada o tym, że nie ma złych prezentów, gdy trzeba chronić zagrożone gatunki zwierząt. Plus ilustracje wykonane w kilku zaledwie kolorach wypełniających kontur zamaszystej, wyraźnej, czarnej kreski.

Windokrąg zaproponował wznowienie książek Franciszki i Stefana Themersonów i to należy przyjmować z należytą czcią. Ów wyprzedzający swój czas awangardowy team toruje drogę autorom książek z następnych pokoleń, którzy słowo i szatę graficzną uznają za rzecz nierozerwalną jak jing i jang. W ubiegłym roku trafił do księgarń Był gdzieś haj taki kraj. Była gdzieś taka wieś, w roku 2014 z drukarni wyszły Narodziny liter, książkę sprzed stu lat, ale ani w jednym milimetrze nie pokryta warstwą patyny, przestawiającą to, co klarownie stoi w tytule - jak na przestrzeni dziejów ewoluowało pismo. Opowieść ponadpokoleniowa - ciesząca tych, co palą fajki i tych, co jeszcze niedawno siusiali do nocnika. Ta sama sytuacja dotyczy Tove Jansson. Eneduerabe wznowiło Niebezpieczną podróż, trzecią pozycję z obrazkowego cyklu fińskiej pisarki (Książka o Mimbli, Muminku i Małej Mi – Co było potem?, Kto pocieszy Maciupka), w której pojawiają się niektórzy bohaterowie znani z sagi o Muminkach. W ogóle nad Podróżą… unosi się duch opowieści znany ze świata trolli: zerwanie z rutyną i tęsknota za wielką przygodą. Rzecz istotna – Tove Jansson możemy poznać tu jako subtelną akwarelistkę. W trakcie lektury Skrytek (Ładne Halo) towarzyszyło mi przekonanie, że Agata Królak i Mateusz Wysocki, to estetyczni spadkobiercy Themersonów: o edytorstwie myślący jako o sztuce. I jestem pewna, że twórcy Pan Tom buduje dom by ich książkę pochwalili. Stylistycznie jest ona dopieszczona i przemyślana, a na dodatek niezobowiązująca i rozbawiająca. Tematem schowki - czyli coś, co każdy człowiek zna i posiada, tyle, że im jest starszy, tym bardziej jego pomysłowość ogranicza się do włożenia rodowego brylantu między prześcieradła w bieliźniarce. A Królak i Wysocki podpowiadają, a de facto przypominają sobie wiedzę tajemną o innych takich miejscach, którą jako dzieci mieliśmy w małym palcu.

Daniel i Aleksandra Mizielińscy, artystyczni budowniczy Miasteczka Mamoko, na podstawie tekstu Małgorzaty Mycielskiej stworzyli coś na kształt leksykonu wynalazków wyjątkowych - dowód na to, że ograniczeniem ludzkiej wyobraźni jest wyłącznie jej brak. Ale patent (Dwie Siostry) utwierdza w przekonaniu, że warto majsterkować, szukać logicznych rozwiązań, nawet gdy towarzystwo z otoczenia puka się w głowę, jak to działu w przypadku Leonarda da Vinci, który 500 lat temu skonstruował m.in. czołg. Książka szlachetnie wydana, rozrywkowa i mobilizująca do myślenia, a to w dzisiejszych czasach należy promować i uznać za wartość nadrzędną. Dwie Siostry na finał roku sprezentowały jeszcze Wigilię Małgorzaty, współczesną wersję Opowieści wigilijnej. W Wigilii Małgorzaty pierwsze skrzypce grają ilustracje - minimalistyczne, a przez to sugestywne. Treść: 80 letnia kobieta świadomie wybiera samotne życie. Powód: „święty spokój”. Konsekwencja: paniczny lęk przed każdą istotą. Problem do rozwiązania: przekroczenie własnego lęku m.in. po to by wypełnić życie jego zasadniczą treścią, którą jest relacja z człowiekiem. 

Format od lat przybliża polskiemu czytelnikowi literaturę Tomi Ungerera, autora, którego książki czytam i oglądam, bo to także ilustrator, z niesłabnącym zachwytem. Ungerer ma to coś czego nie da się podrobić – talent do wymyślania bajek, a potem fascynującego ich opowiedzenia. Każda z opowieści traktuje o tym, co dziwne i co trzeba oswoić. Jest też o rytuałach i rodzinności – tym, co życie każdego czynni znośniejszym. W Crictorze wracają stałe wątki w twórczości Ungerera - wspólnym mianownikiem pięciu zebranych historii jest dziwne zwierzę, które w królestwie fauny budzi najpierw popłoch, potem zaczyna być przez otoczenia oswajane, w końcu przychodzi moment akceptacji.

Ballada Blexbolex, która ukazała się jesienią w Wytwórni to tytuł w moim rankingu książek najlepszych 2014 plasuje się na miejscu pierwszym. Ballada z gatunkowej definicji ma zawierać elementy nastrojowe i tajemnicze i Blexbolex przestrzegając tych reguł opowiada o tym, jakie sprawy, rzeczy, ludzi, sytuacje zobaczyło dziecko w czasie kolejnych powrotów ze szkoły do domu. Ile w tym było jego wewnętrznego doświadczenia, a ile tego co przyszło z zewnątrz. Ballada proponuje nowatorskie rozwiązania - dorosłym na początku mogą się one wydawać niezrozumiałe, ale dzieci łapią w mig o co chodzi w zestawieniu sitodrukowych ilustracji ułożonych w logicznym (wbrew pozorom) rytmie i podpisanych tylko jednym słowem. Liczę na to, ze  Wytwórnia zdecyduję się na wydanie kolejnych tytułów tego francuskiego autora - Portrety ludzi zostały uznane przez naszych sąsiadów zza Odry za najpiękniejszą książkę roku, a Pory roku darowane są we Francji noworodkom jako talizman na dobre życie.

Tako wydało Tokio – osią jest wędrówka przez mityczne wschodnie miasto. Bohaterka – mała Mito - najpierw zdobywa od zwierząt wiedzę o stolicy Japonii, a potem weryfikuje te informacje z bezpośrednim doświadczeniem. Ilustracje są minimalistyczne, rozrysowane w kilku zaledwie kolorach, z kapitalnymi rozwiązaniami- np. mapa świata jako łaty krowy.  Tokiodemonstruje to, co w świecie owiane tajemnicą i skupione na szczególe – trampolinie do świata nieoczywistości.

Wróg ukazał się w Zakamarkach. To mały wielki manifest pacyfistyczny – dwóch żołnierzy siedzi w okopach po dwóch przeciwnych liniach frontu. Są narzędziami w rękach innych żołnierzy, tych wyższych rangą, w stopniach generałów, którzy tylko pokazują palcem na mapie kto, gdzie i o której ma rozpocząć bitwę. Więc historia stara jak świat, ale jeszcze dzieci mają prawo nie wiedzieć (i dobrze), na jakich oparty on jest zasadach. Opowieść trzyma w napięciu od pierwszej linijki do ostatniej, zaś obrazki jej towarzyszące łączą naiwność perspektywy kilkulatka z wyrafinowanym kolażem pochodzącym ze świata ludzi z dowodem osobistym w kieszeni.

Na koniec o dwóch pozycjach wydawnictwa Entliczek. Profesor Astrokot odkrywa kosmos ma format 30x30 - tę wielkość uzasadnia to, iż tylko większych rozmiarów strona może pomieścić wiedzę na temat budowy rakiety czy kombinezonu astronauty. Rzecz popularnonaukowa objaśniająca w prościutki sposób złożoność wszechświata. Niby kolejna książka o tym samym (na półce moich dzieci leży siedem atlasów kosmosu), a jednak ta wyróżnia się klarownością podanych informacji i przejrzystą szatą graficzną.

Królestwo dziewczynki Iwony Chmielewskiej jest obrazkową przypowieścią o procesie, w którym dziewczynka przeistacza się w kobietę. Historia inicjacyjna pokazująca, że budząca się seksualność jest nie tylko radością, pięknem i ekstazą, ale jednocześnie udręką, tęsknotą i lękiem. Co istotne - suma tych doświadczeń prowadzi do tego, aby wzmacniać w kobiecie suwerenność i zdolność do afirmacji siebie. Królestwo dziewczynki powinno stać się lekturą obowiązkową nie tylko dla dziesięciolatek i matek, babć, sióstr i ciotek, ale ojców, dziadków, babci, wujów, którym trzeba jeśli nie wytłumaczyć, to przynajmniej przypomnieć, że kobieta to człowiek, który ma prawo czerpać garściami z darowanej jej wolności.

Jaki będzie rok 2015 dla książki „dziecięcej”? Na pewno nie gorszy od minionego. Istnieją pomysły, by w Wytwórni ukazały się wiersze Kerna, w Tako zupełnie wyjątkowa książka o Warszawie i nowe tłumaczenie Czerwonego Kapturka z ilustracjami, jakich nikt dotąd jeszcze nie widział. A to zaledwie trzy symboliczne jaskółki.

Katarzyna Kubisiowska