Literatura
Sendlerowa. W ukryciu
Życie zwielokrotnione
Podobno kot ma dziewięć żyć. Irena Sendlerowa miała kilka życiorysów, po kilka na każdą z polskich odsłon. W czasie okupacji – to jest zrozumiałe. W czasie PRL – w zasadzie też. Co począć jednak ze zwielokrotnionym, rozmnożonym życiem Ireny Sendlerowej w wolnej Polsce? Pod koniec życia wyraźnie kontrolowała swój wizerunek, tak, aby jej wszystkie życiorysy zbiegły się w jeden punkt. Ten bohaterski, ten, z którym nie można, bo nie wypada, dyskutować. Jeśli ktoś wcześniej dostrzegał, że ani daty, ani liczby się nie zgadzają, to milczał. Z bohaterem się nie spiera. Nie z takim, który zawładnął naszą wyobraźnią: starsza pani o ujmującym wyglądzie poczciwej babci opowiada, jak wyprowadzała żydowskie dzieci z getta. Nie dwoje dzieci, ani nawet nie dziesięć, ale dwa i pół tysiąca. Z tym się nie dyskutuje, nie sposób.
Obawiałem się książki Anny Bikont tak bardzo, jak jej oczekiwałem. Teraz, po lekturze, po ostudzeniu emocji, trzeba to napisać wprost: to nie jest książka przeciwko komukolwiek. To nie jest książka podważająca dokonania jednej ze Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. To jest książka, która pokazując bohaterstwo Ireny Sendlerowej, ujawnia jednocześnie jej życiorys zwielokrotniony. Czasem zupełnie niezrozumiały, innym razem zupełnie fantasmagoryczny. Pytanie, które ciśnie się na usta, to czy jesteśmy gotowi na bohatera, który nie będzie ani z żelaza, ani ze spiżu, a opowiada o nas współczesnych, nieco zagubionych w świecie mediów i nagłej sławy, rozdartych między wielką namiętnością a wielką powinnością. Książka Anny Bikont jest wreszcie jednym z głosów w wielkiej dyskusji o tym, jakich bohaterów potrzebuje Polska. I o tym, że niektórzy rodzą się bohaterami, innym trzeba pomóc się nimi stać, a jeszcze innych się stwarza. A granica pomiędzy nimi jest zawsze bardzo płynna.
Ocaleni z pożogi drugiej wojny światowej często opowiadają inną historię żonie, inną mężowi, a jeszcze inną dzieciom. To w sumie jedna i ta sama opowieść, a jednak odmienna. Ukrywający się Żyd miał takich historii znacznie więcej. Po doświadczeniach getta, obozów koncentracyjnych, partyzantki, czy ukrywania się po aryjskiej stronie, często odcinano się od wojennych znajomych, rozpoczynano nowe życie, pod nowym nazwiskiem i imieniem, zakładano nowe rodziny. Jesteśmy w stanie to zrozumieć. Czy to z jakiegoś przedziwnego, konspiracyjnego przyzwyczajenia, Irena Sendlerowa również opowiada tę samą historię, ale zawsze trochę inaczej? Przesłuchiwano ją na Pawiaku wiosną czy w listopadzie? Czy do mieszkania jej matki naprawdę wtargnęło aż trzynastu gestapowców, skoro wystarczyło dwóch lub trzech? Czy naprawdę darował jej życie major Patz, czyli Martin Patz, zwany rzeźnikiem Mokotowa? I być może najważniejsze: jak się ma podawana przez nią liczba dwóch i pół tysiąca uratowanych dzieci do stanu faktycznego o dobre dwa tysiące mniej? Odpowiedzi na te pytania można złożyć na karb zawieruchy wojennej. Że było inaczej, że się nie pamięta dokładnie. Co jednak począć z wątpliwościami w wolnej Polsce? Utrzymywała, że wstąpiła do partii z przymusu, ale tak naprawdę nigdy z niej nie wystąpiła. Była niezwyczajną kobietą, ale – co jest dosyć typowe w biografiach społeczników – raczej nieporadną matką dla własnych dzieci. Nieustannie podkreślała, że wchodziła do warszawskiego getta 2–3 razy dziennie z opaską sanitarną. Ale nie dodaje, że zaraz po wejściu ściągała ją i zakładała opaskę żydowską, aby nie odznaczać się na tle innych. Wizyty w getcie to nie tylko ratowanie dzieci, to również odwiedzanie ukochanego mężczyzny, przy którym nie można się wyróżniać, aby nie sprawiać kłopotów. Dlaczego po wojnie utrzymuje w tajemnicy żydowskie pochodzenie swojego drugiego męża – ona, która w czasie wojny ryzykowała życie, aby ocalić właśnie żydowskie życie? Opisuje ostatnią drogę Janusza Korczaka, choć nie mogła jej widzieć.
„To jest może inna Polska, ale to są ci sami Polacy” – mówi Sendlerowa w jednej z przytoczonych rozmów. Staram się zrozumieć tę wielowymiarową postać – działaczkę społeczną, socjalistkę o ciętym języku i żarliwym sercu, wszystkie lata stresu, życia w zagrożeniu, ciągłego, podskórnego lęku, widzianych dramatów, na których opisanie nie ma słów. Jak to wpływa na człowieka żyjącego na przecięciu getta i aryjskiej strony? Do tego te pytania: co z pieniędzmi z Jointu, dlaczego właśnie klasztor jest najlepszym miejscem na ukrywanie żydowskich dzieci, czy zmuszała do przyjmowania chrztu, jak reagowała na pytania dzieci o prawdziwe nazwiska, o prawdziwych rodziców?
Anna Bikont napisała polemiczną książkę. Imponuje niesamowita ilość materiału źródłowego, do którego się odwołuje. Podjęte przez nią poszukiwania legendarnej „listy Sendlerowej” przynoszą zaskakujące wnioski. Autorka zderzyła prawdę z legendą i ze spiżowego pomnika wyłoniła ludzką postać Ireny Sendlerowej. Taką, w której liczby mogą się nie zgadzać, ale nie ma to większego znaczenia. Bo przecież kto ratuje jedno życie, to jakby cały świat uratował.
Marcin Cielecki
WYDAWNICTWO CZARNE
Wołowiec, listopada 2017
133 × 215
480 stron
ISBN: 978-83-8049-567-8