Literatura
Nawigacje
Pierścienie Saturna. Nawigacje Marzanny Bogumiły Kielar
Dwanaście lat minęło od wydania poprzedniego tomu wierszy Marzanny Bogumiły Kielar, nosił on tytuł Monodia. Nowy tom, Nawigacje, zaczyna się frazą: „Gołąb przysiadł na gzymsie kamienicy naprzeciw, odfrunął / zanim liść klonu opadł na parapet”. Poetka dostrzega epizodyczne poruszenia rzeczywistości, falowanie detali, zdarzenia ginące pod naporem kolejnych zdarzeń. Próbuje wyjść od szczegółu, zanim ten zniknie, wpisany w coraz bardziej odległe kadry. Drobne zmiany składają się na urodę każdej chwili, której poetka przygląda się z uwagą, niespiesznie, próbując wyłuskać z niej wszystkie potencje, możliwości istnienia, skrywane nici łączące je z powodzią czasu. Te wiersze to często momenty, kiedy pękają tamy, a nieposkromiona rzeczywistość zdarzeń porywa błyski percepcji, sumując je w ciągłość doświadczenia, wieczny głód istnienia. W świecie Nawigacji chodzi się od godziny do godziny, od węzła do węzła, od zdumienia do zdumienia, od słowa do słowa, w skupieniu i ciszy, darując sobie chwilę zachwytu, milczenia.
Obłapujemy rzeczywistość – mawiał Miron Białoszewski – a Marzanna Bogumiła Kielar dodaje „obmapujemy”, zakreślamy na mapach swoje terytoria, wychodzimy poza granice własnych siół, nacieramy na przestrzeń, z konieczności, ale i z potrzeby przekraczania siebie, z nieubłaganą wiedzą, że w każdym kącie kuca śmierć i naraz prostuje plecy, czeka w gotowości, aż w końcu jest na wyciągnięcie ręki. Światu jest zupełnie obojętne, czy się w niego wpisujemy czy z niego wypisujemy. Nasze ciała pognębiają choroby, infekcje „zestrojone z pulsem stygnącej nocy”. W wierszach Kielar rozsnuwa się czarna kotara. Śmierć nieustępliwa jest jak przypływ, narusza skałę, sukcesywnie żłobi w materiale swoje szkice, aż po ostatni chłodny hieroglif. Pamiętajmy, że w tym świecie lód karmi się „szpikiem dni”. Ptaki wypadają z gniazd, śmierć rośnie jak zostawione pod ścierką drożdżowe ciasto, przecina „jaskółczą radość dni” – jak czytamy w wierszu Przypływ. Poetka pokłada nadzieje w dalekich cieniach, w stygnących czołach chwil, w minutach spadających w przepaść.
Poezja Kielar – w wielkim kole, zwichnięta jak skrzydło poturbowanego szkwałem ptaka, ścieśniająca się przestrzeń. Zdaniem poetki, graniczymy z nieskończonym. W gęstniejącej ciemności, z której wykroić można Imię. Fraza Kielar jest szeroka, zamaszysta, zakreśla swoim ramieniem długie proste, meandruje niczym rzeka, wypływa niestrudzenie z koryta i niesie się dalej, po drodze zbierając napotkane przedmioty, wrażenia, smutki. „Wystarczy, że słowa wiersza będą jak woda – pisze autorka Materia prima – odbijająca w sobie wszystko, co jest. / Wszystko, co odchodzi, ażeby się przebudzić / w czymś większym”.
Wiersze Marzanny Bogumiły Kielar przywodzą atmosferę szesnastowiecznego, niderlandzkiego malarstwa. „Bagniste sarkofagi jesiennych dni” – jak w wierszu Ćwiczenia z nieistnienia. Wnyki, w które wpadają spłoszone zwierzęta. Skute lodem krajobrazy, wżynające się w ciało zimno, chłód będący stygmatem żywych, czarne ptactwo kołujące nad pustkowiem. Powalone drzewa, gdzie rozsierdziły się robaki, gołe gałęzie, na których przysiadły czarne dzioby. Nieuchronność końca, jakiś rodzaj schyłkowej zmysłowości, kiedy kończy się biesiada, a okruszki chleba wiatr znosi na puste pola. „Noc narastała nad pasmem nieodległych wzgórz, ciemniał jej lód i szedł, / obrawszy drogę wprost na nas”. Ulubioną porą dla krajobrazów Kielar jest przedwiośnie. Brudna woda, w której przegląda się niebo. Miejsca, które dopiero po zimie nabiorą kształtów. Rupieciarnia, gdzie pająki poplątały nici. Ptaki wracające do swoich gniazd. Ustronia i przydroża, gdzie w perzynę obraca się wszystko za wyjątkiem ostów. Mgła szczelnie domykająca powoje. Ciągły przepływ znaczeń, nietrwałość ich sum.
Te wiersze oswajają śmierć, przepracowują możliwość własnej, zupełnej, nieobecności. Zgadzają się na konieczne. Słowa po cichu odwiązują się od słów, aż po zupełną pustkę, samotność języka, który wyartykułować będzie mógł jedynie ciszę. Jesteśmy tylko w tej chwili. Jestem teraz, kiedy piszę te słowa, czytam wiersz, stawiam ostatnią kropkę. Wygrzebuję jasną godzinę z ciemnej materii. Kępkę trawy spod lodowego nagrobka.
W nieznaną drogę wyrusza czysty – deszcz z godzin zmywa umieranie.
Świergocze strzyżyk, żyjący najbliżej
przy ziemi
Świat wierszy Kielar to świat wstępnych wrażeń, roślin, w których zaczęło pulsować życie, a soki wzbierać i krzepnąć. To poezja lodów, na których kładą się pierwsze, niecierpliwe promienie. W szczelinach godzin pęka lód i rozrywa czas. Poezja ogrodu, który gotów jest przyjąć życie. Ptaków, które o świcie zaczną kumulować coraz głośniejsze dźwięki. To ołtarze zarosłe mchem. Gruzowiska światła, na których słońce jest w bandażach. Co nam w końcu zostanie? Czarnoziem języka, w którym pochowamy wszystkie słowa. Kielar jest poetką czarownych jezior i wód, gdzie odprawia się pradawne dziady. Konsekwencją jej rozwibrowanych zmysłów jest konieczność zapisu, wpisania wrażeń w ciało wiersza. Przyroda jest w tych wersach niezwykle sensualna, jej erotyczny powab bywa niezaprzeczalny, a nieuchronność umierania dodaje wierszom dreszczu trwogi.
Poezja Kielar jest jak rzeka, w której odbijają się ognie pogańskich guseł, wieże katedry i przybrzeżne, drżące od wiatru, sitowie. Rzeka, której wody powoli toczą do morza to wszystko, od czego krzepnie dno, a woda muli się i muli bez końca. Rozmawia z niespokojnym wiatrem, z ziemią. W kamieniu godziny, w kluczu dzikich gęsi. W wierszu Kochankowie czytamy ostatnie dwie strofy:
Jesteśmy
Pustką, co potrzebuje formy, żeby się zjawiać.
Nasze oczy, uwolnione od śmierci, staną się słońcem, rozbłysną.
Nasze oddechy, uwolnione od śmierci, staną się wiatrem –
- Bartosz Suwiński
Wydawnictwo Znak
Kraków, marzec 2018
48 stron
ISBN: 9788324053599