Literatura

2017
Wit Szostak

Zagroda zębów

Z licznych definicji mitu, próbujących na różne sposoby zrozumieć i tłumaczyć ten fenomen, na potrzeby niniejszej recenzji przyjmujemy poniższe słowa Leszka Kołakowskiego, jako najbardziej odpowiednie i instruktywne: Mity to konstrukcje, obecne (w utajeniu lub explicite) w naszym życiu intelektualnym i afektywnym, te mianowicie, które pozwalają nam warunkowe i zmienne składniki doświadczenia wiązać teleologicznie przez odwołanie się do realności bezwarunkowych. Są to wszelkie przekonania o sensie życia ludzkiego, o istnieniu wartości, prawdziwej naturze świata, możliwościach ludzkiego rozumu. A co najważniejsze – mit jest sposobem na oswojenie świata, uczynienie go ludzkim i zrozumiałym, jest to „próba pokonania niepamięci bytu”. W dyskursie pozaliterackim autor – Wit Szostak, pisarz z Krakowa – wyznaje: Ja jestem raczej pisarzem światów minionych, umierających, odchodzących. Zastanawiam się nad możliwościami nazywania, jakie mają stare słowa, z pozoru zużyte i przebrzmiałe, ale na które jednak jesteśmy skazani. Ma to swoje odzwierciedlenie w warstwie literackiej: Nie śpiewaj Odysa, Odys wyśpiewany. Mąż co zburzył waleczny gród Troi, błądził i tak dalej, wszystko powiedziane. Są natomiast inne możliwości. Szukanie pieśni przegranych, odciętych, porzuconych. Błądzenie u korzeni mitu w poszukiwaniu opowieści sierocych, historii niewydarzonych; ofiar losu, którym nie pozwolono zaistnieć, płodzonych i niechcianych, spędzanych w wody Lety. (…) Odysa wymilcz na głos, nie ma słów skrzydlatych. Ślady zbiegłych bogów na końcu języka. Martwe smaki dzieciństwa pochowane w mowie” itd. Na czwartej stronie okładki najnowszej książki Wita Szostaka można przeczytać: Zagroda zębów to zbiór miniatur literackich, będących apokryficznymi wersjami mitu Odysa. (…) to opowieści o bezdomności, pustce i niemożności powrotu. To tęsknoty za prawdziwym życiem, które zawsze jest gdzieś daleko, choć czasem wydaje się na wyciągnięcie ręki. Tak, w rzeczy samej. Jest coś ujmująco beznadziejnego w tym krótkim opisie. Wyjaśnia wszystko (należałoby zatem postawić kropkę) i nic jednocześnie (poza banalną tęsknotą za prawdziwym życiem…). Podobnie z samym tekstem Szostaka wiąże się – tyleż ujmująca, co zatrważająca – próba przekroczenia przez język granicy doświadczenia; pragnienie, by samą treść świadomości mitycznej zakląć w słowa, którymi można by z równą swobodą manipulować, jak zwykłym zasobem mowy organizującej doświadczenie. Czyli pisać, by uciec przed śmiercią, za każdym razem, kiedy pojawia się śmierć, powtarzać uparcie historię powrotu (Odyseusza do Itaki). Tak należałoby zakończyć. Spróbujmy jednak pomyśleć Zagrodę zębów do końca, pomyśleć ją w kontekście mitu Odysa rozumianego nie tylko jako odniesienie do całej sfery i przestrzeni sacrum – czym jest w istocie; nie tylko jako hermeneutyka obrazów przeszłości, próba ich wypowiedzenia i zrozumienia, jak sugeruje sam autor; i na koniec wreszcie – postrzeganego nie tylko jako literacka zabawa mająca na celu ujawnić potężną dawkę prawdy o nas samych, o naszej tożsamości (narracyjnej!), o dostosowywaniu opowieści o samym sobie do potrzeb i możliwości – prawdziwie rozpoznanych bądź przez nas samych przyjętych – naszego słuchacza; spróbujmy również pomyśleć Zagrodę zębów niejako wstecz, wychodząc poza mit, poza jego nieskończone wariacje, poza tworzone przez intelekt jego warianty i wersje, spróbujmy – chyba zgodnie z intencją autora – powtórzyć mit jako mit, dotrzeć do jego źródeł, zdemaskować, ujawnić, a nawet i więcej: dopowiedzieć go, przekroczyć. Nie-Przemilczeć, mówić; nadłamać, rodzić mowę zmyślenia. Nasze bowiem jest cudze, skradzione. Wszystko, co mamy, to zmyślenie. Wydaje się bowiem, że najważniejszym aspektem książki Szostaka jest jej autoteliczność, w znaczeniu nieustannego wracania do siebie, przezwyciężenia ograniczeń czasu, przekroczenia krzywej homeryckiego powrotu; kolejną próbą uporania się z najbardziej znaną i oswojoną, ale jakże przerażającą rzeczywistością czasu, mówiącą nam o tym, że coś było, a nie jest, że coś się stało przed minutą i już nigdy do nas nie powróci: Przetrząsanie przemilczeń, niedopowiedzeń i nadkłamań. (…) Domyślanie zmyśleń do zbędnego końca. Chodzenie po śladach opowieści, (…) podążanie śladem, którego nie było. Wierzenie, że wśród niedopowiedzeń, napomknień i zmilczeń kryje się wielu Odysów… Czymże bowiem jest literatura jeśli nie utratą? I czy nie mówi nam o utracie świata, który był, który się zdarzał? I czyż język nie wypowiada naszego doświadczenia utraty i pustki? Teraźniejszość zamieniać w przeszłość, a przeszłość wskrzeszać i zaklinać – czyż nie tym literatura się żywi? Literatura celebruje utratę, bo nie może inaczej: świat zdaje się nie mieścić w słowach, umarli przychodzą tylko dzięki naszym zaklęciom, to co było, nigdy nie wróci w takiej postaci, jaką byśmy sobie wymarzyli… (H. Markiewicz). Zagroda zębów Wita Szostka to coś więcej zatem niż tylko frywolna przeróbka akademickiego mitu sytuującego się między tym, co zewnętrzne, a tym co wewnętrzne; czymś więcej aniżeli tylko zrzuceniem maski (Odys jest Odysem, Penelopa Penelopą, Telemach Telemachem, Szostak Szostakiem) czy intensyfikacją języka, który dalej jest opowieścią, a jednocześnie uwolniony jest od balastu właściwego dla dużych fabuł. Nie ulega bowiem wątpliwości, iż prawdziwy byt języka polega na tym, co w nim powiedziane, na tym, co tworzy wspólny świat naszego życia wraz z należącym do niego całym wielkim łańcuchem tradycji wychodzącej nam naprzeciw z literatury obcej, literatury żywych i martwych języków – jak twierdził Gadamer.

Tomasz Wicherek