Literatura

2017
Jakub Żulczyk

Wzgórze psów

Zabrzmi to może nieco patetycznie – ale niechże tak właśnie to brzmi: Jakub Żulczyk wzniósł polski kryminał na poziom wcześniej dlań z jakichś względów nieosiągalny. Zarówno Ślepnąc od świateł z roku 2014, jak tegoroczne Wzgórze psów (skądinąd nijak fabularnie nie powiązane) to powieści, które otwierają nową kartę w naszym kryminalnym (i nie tylko kryminalnym) pisaniu. Zdaje mi się, że przynajmniej część tego sukcesu wzięła się ze szczęśliwego dla autora zbiegu okoliczności, które zapewne miały związek z fortunnymi dla Żulczyka decyzjami. Otóż wcześniejszy, innogatunkowy, dorobek pisarza oraz sukcesy na niwie scenariuszowej (dobrze przyjęty serial Belfer i produkowana przez HBO serialowa ekranizacja Ślepnąc od świateł) pozwoliły mu obie wspomniane powieści potraktować jako osobne, skończone, samowystarczalne całości. Uniknął w ten sposób – jak dotąd, i tak niech zostanie – poddania swojej twórczości reżimowi serii, który, nieco paradoksalnie, okazuje się przekleństwem polskiego kryminału. Paradoksalnie, bo prowadzenie tego samego wyrazistego bohatera przez kolejne fabuły to w klasycznym kryminale zabieg oczywisty i trudny do zakwestionowania, by przypomnieć książki i bohaterów Chandlera, Rossa Macdonalda czy P. D. James. U nas jednak rokroczne wydawanie przez wielu, nawet najciekawszych autorów, kolejnych elementów cyklu, zapewne związane z wymogami rynku, zazwyczaj prowadzi do wyjałowienia choćby i najlepszych konceptów i bohaterów. Co więcej, owa „serialność” kryminałów zdaje się pętać je, niejako u zarania, sygnaturą twórczości rozrywkowej (choćby rozrywka miała być z tych najmroczniejszych), skupionej na sprawnej aplikacji kryminalnych tropów i schematów bardziej niż na czymkolwiek innym. Inaczej mówiąc, moralne, polityczne, obyczajowe czy psychologiczne jakości lwiej części polskich kryminałów pojawiają się w nich raczej jako cenny bonus niż twardy zrąb opowieści, a piętno „rozrywkowości” i tak zwykle, chcąc nie chcąc, bierze je w nawias i nasyca umownym dystansem. Natomiast u Jakuba Żulczyka wygląda to zgoła odmiennie. To właśnie kryminalna, nieodmiennie wielce ponura intryga, okazuje się li tylko narzędziem do równie ponurej moralnej i obyczajowej diagnozy współczesności, czy będzie to Warszawa widziana oczami narkotykowego dilera w Ślepnąc od świateł, czy mazurskie miasteczko dotknięte zbrodnią sprzed lat i odroczoną zemstą we Wzgórzu psów. Artystyczna i, by tak rzec, moralna powaga powieści Żulczyka tkwi zatem nie tylko w oczywistej pisarskiej sprawności, zmyśle obserwacji, językowej wiarygodności kreowanego przezeń świata. Przede wszystkim bierze się ona stąd, iż podstawowym pytaniem, które Żulczyk stawia przed czytelnikiem, nie jest odwieczne „kto zabił?”, lecz kwestia znacznie poważniejsza i jakby spoza czysto kryminalnego schematu: co się z nami stało, że tacy właśnie jesteśmy?, czy mogliśmy stać się inni?, czy mogliśmy, jako jednostki i zbiorowość, wybrać inaczej? Wizja Jakuba Żulczyka, przy całej goryczy jego obyczajowych i politycznych diagnoz, daleka jest od moralnej jednoznaczności i czarno-białych podziałów. Jej integralną częścią jest też wiarygodna przemiana jego bohaterów w miarę rozwoju wypadków, co w polskim kryminale (i nie tylko) stanowi wciąż rzadkość. Wszystko to sprawia, że mam powieści Jakuba Żulczyka za książki wybitne i mam nadzieję nie zmienić zdania, przeczytawszy – oby! – kolejne.

Marcin Sendecki