Literatura

2016
Paweł Huelle

Ulica Świętego Ducha i inne historie

„Dwa lata” po powieści „Śpiewaj ogrody”, być może najlepszej z dotąd napisanych i chyba poważnie niedocenionej, Paweł Huelle wraca do księgarń ze zbiorem „Ulica Świętego Ducha i inne historie”. Jest to w istocie wznowienie, nieco tylko podretuszowane i chyba odrobinę poszerzone, tomu „Inne historie” z roku 1999, zawierającego krótkie teksty publikowane wcześniej głównie w „Gazecie Wyborczej” i „Przeglądzie Politycznym”. Wznawiając te teksty dzisiaj, po blisko dwóch dekadach, Huelle daje im więc, chce im dać, by tak rzec, trzecie życie. Z jednej strony, nie ma nic niezwykłego w wydawniczej praktyce wznawiania rzeczy dawnych, by rynek i czytelnicy „nie zapomnieli o pisarzu”, jakkolwiek nieszczęśnie to brzmi. Z drugiej, trochę kusi, by dostrzec w przypomnieniu dziś akurat tej książki Pawła Huellego coś więcej. Po pierwsze, warto zwrócić uwagę na gatunek owych tekstów. W nowym wydaniu książkowym nie jest on (odautorsko lub odwydawniczo) precyzyjnie określony, lecz w niemal równoległym z pierwszym polskim wydaniem przekładzie niemieckim w podtytule nazywa się je – słusznie – „literackimi felietonami”. Może być zatem tak, że Huelle, w czasach, gdy ogólny upadek prasy i jej zaangażowanie w polityczną młóckę, sprawiły, że polski felieton wyraźnie zszedł na psy, próbuje nieco rehabilitować szacowny i – jak świadczy wiele przykładów – niekoniecznie ściśle aktualny, bieżący gatunek. Owszem, większość felietonów Huellego porusza się w typowym dla niego, wiecznotrwałym, kręgu tematycznym ważkich lektur, zapisów podróżnych, historii rodzinnych i regionalnych, losów ważnych dla pisarza postaci, jak choćby Joanna Schopenhauer (a wszystko to splata się z sobą misternie i akuratnie), lecz nawet gdy autor bierze za punkt wyjścia jakieś zdarzenie, zdawałoby się, dawno przebrzmiałe, nie ma się dziś wrażenia anachroniczności wywodu. Dość zajrzeć do tekstu, w którym Huelle zastanawia się, wczytując się w „Pana Tadeusza”, na nieoczywistym wcale wiekiem Telimeny i bohatera tytułowego, a wszystko to niejako na użytek planowanej wówczas ekranizacji dzieła przez Andrzeja Wajdę, albo przeczytać grzeczną acz stanowczą admonicję, jakiej gdański pisarz udziela Erice Steinbach (o której szczęśliwie zdążyliśmy już prawie zapomnieć), by się o tym przekonać. W gruncie rzeczy, najbardziej starożytnie brzmią u Huellego passusy – oddające zapewne, co w jakiś sposób cenne, klimat czasów swego powstania – w których pisarz z niezbyt zrozumiałą dziś zapobiegliwością martwi się, czy aby Kawafis nie zostanie patronem „literatury gejowskiej” lub (czas pokazał, że nieco na wyrost i trzeba się raczej martwić o naszą rodzimą edukację) wraz z Allanem Bloomem utyskuje na upadek amerykańskiej edukacji, wychodząc od pełnego dezynwoltury graffiti głoszącego „Fuck Homer!”. Przede wszystkim jednak Paweł Huelle przekonuje, że można i warto, nawet przystępnie i używając popularnego gatunku, pisać o sprawach ważnych i ciekawych, nie obrażając inteligencji czytelnika, nie agitując go, lecz poważnie rozmawiając. To ważne dziś przypomnienie, choć miejsc, w których tę szlachetną sztukę można by praktykować na bieżąco i w żywym kontakcie z czytającą publicznością, jest, niestety, coraz to mniej. Żeby nie kończyć aż tak minorowo, godzi się też zauważyć, iż wznowienie „Innych historii” pozwala też zajrzeć w głąb pisarskich fascynacji Huellego, czasem rozwijanych szerzej w jego dziełach głównych. (Na przykład ważny wątek ze wspomnianej na wstępie powieści „Śpiewaj ogrody”, zaginiona partytura Wagnera, pojawia się tu w napomknieniu sprzed wielu, wielu lat). I wreszcie, lektura „Ulicy Świętego Ducha...” to także lekcja ekonomii stylu, sądzę, że ważna w czasach wielu książek i tekstów sztucznie nadmuchanych. Warto zdać sobie sprawę, że to właśnie w tych krótkich, czasem błahych wprawkach i notatkach, tkwi zapewne jedno ze źródeł kapitalnej zwięzłości i intensywności książki tak wielowątkowej jak „Śpiewaj ogrody”. Ciesząc się tym, tym cierpliwiej zaczekamy na następną powieść.

Marcin Sendecki