Literatura

2017
Maciej Płaza

Skoruń

Na grudniowym spotkaniu moje współklubowiczki i ja usłyszałyśmy od moderatorki Małgosi wytłumaczenie, dlaczego ta książka. Już wcześniej rozmawiałyśmy o Macieju Płazie, kiedy jeszcze aspirował do nagrody Nike. Wydawało nam się, że ma to wyróżnienie „w kieszeni”. A jednak nie! Wygrała debiutująca poetka, nikomu nieznana. Nie znam się na poezji i nawet nie ciągnie mnie, żeby przeczytać nagrodzony tomik. Natomiast Skoruń intrygował, przyciągał, prawie natychmiast zaczęłam go czytać. Dlaczego? To jasne! Akcja książki ma miejsce tu, koło Sandomierza, o przysłowiowy rzut beretem od mojego domu, nad tą samą Wisłą. Podobne odczucia mną władały, kiedy czytałam Ziarno prawdy Miłoszewskiego, z tą wszakże różnicą, że chociaż Miłoszewski też napisał książkę o Sandomierzu, to on jest obcy, a Płaza jest nasz, sandomierski! To wspaniała sytuacja, kiedy pomimo zmienionych nazw, nazwisk, sytuacji, zjawisk można w tekście odkrywać te miejsca, które przemierzało się i przemierza stale. Muszę jednak przyznać, że nie wszystkie odgadłam i miałam wrażenie, że autor celowo gmatwa. Wydaje się też, że nie wszystkie przedstawione w książce wydarzenia dotyczące lewej strony Wisły odpowiadają rzeczywistości. Jestem jednak Sandomierzanką od 1964 roku i nie o wszystkim muszę wiedzieć. Lata osiemdziesiąte XX wieku były dla mnie czasem przystosowywania się do nowego miejsca, pracy w przemyśle, poznawania tutejszych ludzi, którzy jednak różnili się trochę mentalnością, stosunkiem do życia od tych z innych stron Polski. Bohaterowie Płazy w dużej mierze potwierdzają moje opinie o miejscowych. Teraz ja też jestem tutejsza (52 lata w Sandomierzu), chociaż w dalszym ciągu trochę inna od tubylców. W latach osiemdziesiątych, kiedy zmieniłam zawód, pracowałam w technikum w Sandomierzu. Ryszard, tato Skorunia, także był nauczycielem, spotykaliśmy zatem w swoich szkołach podobną młodzież. Kiedy wspominam te trudne czasy, bo kryzys ekonomiczny doskwierał nam wszystkim, myślę o tamtych uczniach. W moich klasach przeważali uczniowie z Sandomierza, ale nieliczni pochodzący ze wsi także się trafiali. Płaza pisze o wiejskich dzieciach, o ich pracy w gospodarstwach. Znam to wyłącznie z literatury, chociaż… Przypomniał mi się pewien Witek, o którym wiedziałam, że jeszcze jako „knypek” (pożyczam od Płazy) prowadził gospodarstwo z matką, wdową. Wiecznie zmęczony, ale ambitny i uparty. W drugiej klasie technikum pojechałam z klasą na wycieczkę do Zakopanego. Witek nie tylko po raz pierwszy widział góry, ale w ogóle po raz pierwszy był na wycieczce. Kiedy opowiedział mi o tym, patrząc z zachwytem na wyłaniające się na horyzoncie Tatry, miał łzy w oczach. Tak, dzieci w tym czasie pracowały nieraz ponad siły. Płaza opowiada o tym trudzie bez wzruszenia, tak miało być i basta. Wisła! O Wiśle pisze Płaza w każdym opowiadaniu. Pisze dobrze, czasem poetycznie, a czasem ustami swoich bohaterów – przeklina ją. Mieszkając nad Wisłą od ponad pięćdziesięciu lat, doskonale to rozumiem. Wisła to nie tylko inspiracja dla poetów. Dla miejscowych to także wezbrania, powodzie, innymi słowy bezustanne zagrożenie. Ilekroć rzeka przerywa wały i niszczy ludzki dobytek, tyle razy wielu domniemywa, że to czyjeś celowe działanie, oparte na kalkulacji. Nie zawsze kalkulacje się sprawdzają. Opis powodzi w latach osiemdziesiątych jest tak realistyczny, tak podnoszący ciśnienie krwi czytelnika, że wniosek jest jeden: Płaza musiał to widzieć, musiał być świadkiem. Kiedy byłam uczennicą szkoły podstawowej, jeszcze zanim zostałam Sandomierzanką, zwiedziłam po raz pierwszy Sandomierz. Pamiętam Czaple (Rybitwy), drewniane domki, trochę krzywe, ubogie. Od Domu Długosza schodziło się na Rybitwy krętą, niewygodną ścieżką. Most na Wiśle także był inny i nie w tym miejscu co obecnie. Długi, drewniany most, który wprawiał w drżenie nawet pojedynczy przejeżdżający samochód, jego wylot był gdzieś w okolicy zamku. Kiedy zamieszkałam w Sandomierzu, Czaple (Rybitwy) były już tylko wspomnieniem. Na błoniach do niedawna rozbijał się cyrk, ale już nie taki, jak za czasów dzieciństwa i młodości Skorunia. Książka Płazy to samo życie. Chwilami ugłaskane, często brutalne. Język Płazy jest specyficzny. Od poprawnego, bardzo literackiego, do mocnego, wręcz wulgarnego. Czasem jest to język poetycki. Szczególnie spodobało mi się Skoruniowe opowiadanie o owocobraniu: od maja do późnej jesieni. Mogłabym jeszcze wiele pisać, bo książka Płazy urzeka czytelnika. Mam nadzieję, że autor Skorunia napisze jeszcze wiele książek i będzie mi dane ich przeczytanie. Wielu recenzentów porównuje pisarstwo Płazy do twórczości innych autorów piszących o wsi. Osobiście nie widzę jednak większego podobieństwa. Płaza ma swój niepowtarzalny styl i jeszcze raz wyrażam swoje zdanie: według mnie to on powinien być uhonorowany nagrodą literacką Nike za rok 2016. Dobrze byłoby, gdyby Maciej Płaza odwiedził nasz klub. Zapraszam, bo uzbierało się w trakcie czytania wiele pytań do autora.

Maria Zarańska
DKK Sandomierz