Literatura

2019
Jakub Małecki

Rdza

W prostych słowach o skomplikowanych problemach 

Powieść Jakuba Małeckiego pt. „Rdza” przeniosła mnie do krainy dzieciństwa. Upływało ono w czasach, na tle których poznajemy losy głównych bohaterów powieści – Tośki i Szymka – we wsi położonej nieopodal torów kolejowych. Przejeżdżały nimi pociągi osobowe, z łoskotem przetaczające się o różnych porach dnia i nocy. Starszym mieszkańcom kojarzyły się one z transportami ludzi do pobliskiej Treblinki, o których opowiadali jeszcze długo po wojnie. Dzieci obserwowały przejeżdżające pociągi, machały do podróżnych, liczyły wagony towarowe, w zimie zjeżdżały na tornistrach z nasypu kolejowego. Potrzeba zabawy w grupie rówieśników wyzwala różne pomysły, kiedy w przestrzeni ograniczonej podwórkiem, drogą do szkoły i kościoła oraz dobrodziejstwem okolicznego krajobrazu trzeba sobie zorganizować czas wolny. Ta przestrzeń jednym dzieciom daje poczucie bezpieczeństwa, krainę dzieciństwa czyniąc arkadią, do której wraca się we wspomnieniach, inne zamyka jak w zaklętym kręgu, który odpycha, a jednocześnie przyciąga jak magnes.

Moja prowincja we wspomnieniach pachnie czeremchą, jaśminem, macierzanką, świeżym chlebem wyciąganym przez babcię z pieca, dźwięczy wieczornymi koncertami świerszczy, radosnym kumkaniem żab i szumem wierzb okalających stawy, które w zależności od pór roku były kąpieliskiem, lodowiskiem lub łowiskiem dla wiejskiej dzieciarni. Prowincja Tosi ma zapach prochu, spalonych ludzkich ciał, huczy wybuchającymi bombami na przemian ze  „szczekaniem” ładnych panów, którzy nie wiadomo dlaczego wypędzają mieszkańców z rodzinnych domów. Prowincja Szymka to miejsce, w którym rozpadł się jego dziecięcy świat. W emocjonalnym rozedrganiu uspokajał go jedynie odgłos pralki, która kojarzyła się z czasem, kiedy mama była zajęta, ale obecna w domu i w jego życiu. Wystraszona Tosia z ufnością sadowiła się na wozie wiozącym ją w nieznany, wojenny świat, bo obok była mama, która powiedziała, że „wszystko będzie dobrze”. Słowa te niewiele znaczą w sytuacjach, kiedy coś bezpowrotnie tracimy, ale powtarzamy je jak zaklęcie, stosując jak plaster na ranę, który często tę ranę powiększa, zamiast ukoić ból.

Autor „Rdzy” urzekł mnie prostotą opowieści o ważnych problemach, opowieści snutej z pozycji dziecka, które dorasta w określonym miejscu i czasie, wśród ludzi, których zastało w swojej przestrzeni życiowej. Wykazał, że bieg i jakość naszego życia wyznaczają ludzie, którzy to miejsce adaptują, i zdarzenia, które niesie ze sobą czas. Czy należy zatem poddać się losowi, jak tytułowej rdzy, która niszczy w nas marzenia i stopniowo ściera nasze życie na pył?

Historie Tośki, Szymka oraz pozostałych postaci tworzące zbiorowy portret ludzi okaleczonych emocjonalnie pokazują, że zamknięcie się we własnym kręgu powoduje swoiste „dziedziczenie” niemocy. W atmosferze marazmu, rozgoryczenia i zanurzenia w świat niespełnionych marzeń nawet genialne umysły nie wydają owoców. Ludzie  niedowartościowani wychowują jednostki podobne sobie, które raz skrzywdzone nie potrafią nikogo obdarzyć zaufaniem i dziwaczeją, karmiąc się własnymi udrękami. Osamotnione emocjonalnie dziecko, które dostaje ciągle takie same obrazki do kolorowania po to, żeby nie przeszkadzało tatusiowi skupionemu na swoim dziwacznym hobby, nie nauczy się nawiązywania prawidłowych relacji z ludźmi. Zrozpaczone dziecko trzeba przytulić
i wytłumaczyć mu, że tego, co przypomina utracony świat, nie można schować w pralce przed  „złą bozią” i nie można zastrzelić „złej bozi”, która odbiera to, co kochamy. Kiedy budziły mnie w nocy koszmary wojennych zdarzeń z opowieści dorosłych, mama nie mówiła, że wszystko będzie dobrze i nigdy już nie będzie wojny. Uspokoiła mnie opowiadaniem o tym, jak bezpiecznie czuła się w ziemiance wykopanej w lesie przez dziadka i jego krewnych, gdzie rodzina przetrwała czas nalotów i bombardowań. Babcia z łezką w oku wspominała sześcioletniego synka, którego chore serce w wyniku strachu spowodowanego wybuchem bomby przestało bić. Zapalała znicz na jego grobie i przytulała mnie mocno, okazując radość  z tego, że ma dla kogo żyć.

Przeplatając w czasie losy wykreowanych postaci, autor opowiada o wojnie
oszczędnym, ale bardzo sugestywnym językiem. Nie stosując drastycznych opisów, jednym prostym zdaniem dociera do najgłębszych pokładów emocji. Słodkawo-cierpki zapach unoszący się nad lasem i słowa Niemca: „Drzewa będą wam tu wkrótce lepiej rosły” tak głęboko utkwiły w świadomości jednego z bohaterów powieści, że nigdy się od nich nie  uwolnił. Na własne oczy niczego nie widział, ale domyślał się okrucieństw, które obarczyły go poczuciem odpowiedzialności za czyny, których nie popełnił, i za tych, których nie obronił przed bestialstwem oprawców.

„Rdza” jest doskonale skonstruowaną powieścią o przemijaniu, wpływie czasu i jego znaków na ludzkie losy, o niemożności wyboru miejsca i ludzi, wśród których kształtuje się nasza przyszłość. To książka smutna w swojej wymowie, ale niepozbawiona optymizmu. Człowiek doświadczony przez los może się podnieść, zostawić za sobą to, co złe, i w każdym okresie swojego życia dopędzić marzenia, jak powieściowy Józef Kłoda. Może i powinien szukać oparcia w drugim człowieku za przykładem Budzika, który wysyłał listy bez adresu z wiarą, że ktoś je odczyta i pospieszy z pomocą. Szymek powrócił do miejsca, z którego wyruszył z bagażem swojego cierpienia, nie po to, żeby zdziwaczeć w samotności, ale po to, żeby odnaleźć przyjaźń i zbliżyć się do ludzi. A topola – symbol przywiązania do niszczącej siły przeszłości, która nie pozwalała oderwać się od złych doświadczeń i ruszyć ku nowym wyzwaniom – w końcu została ścięta. Zakończenie napawa optymizmem i pozostawia niedosyt. Chciałoby się poznać dalsze losy głównego bohatera, ale ich napisanie autor pozostawił wyobraźni czytelników.

Zyta Brysacz – DKK w Zambrowie