Literatura
Fantom bólu
Literacki atlas pamięci Monumentalny zbiór reportaży Hanny Krall nie jest rzeczą do recenzowania. Napisać z kolei, że Fantom bólu jest książką do czytania, to zgoła nic nie napisać. Tej książki się nie „czyta”, z nią się obcuje. Tylko tak można nazwać właściwe wobec niej czynności: niespieszne studiowanie, odkładanie na bok, uporządkowanie własnych uczuć, powrót do lektury, odkładanie na bok, refleksja. Jest to bowiem wielka księga walki o pamięć, zapis cyzelowania słów, namysł nad człowiekiem odmienianym przez historyczne przypadki Polaka, Żyda, Niemca. Przez człowieka wobec człowieka. W Fantom bólu wchodzi się jak w odmęty wody, a rozczytawszy się, można mieć poczucie, jakby zanurzało się pod jej powierzchnię. Całym sobą. Z dwunastu reportaży i ponad tysiąca dwustu stron wybieram dwa motywy: język oraz szafę. Otwierający tom Zdążyć przed Panem Bogiem jest dziełem, które porządkuje zarówno sposób czytania księgi, jak i metodę pisania Hanny Krall. Nad całością zbioru tworzącego Fantom bólu zauważalna jest unosząca się silna osobowość Marka Edelmana. W otwierającym księgę Zdążyć… da się wyczuć swoiste napięcie pomiędzy bojownikiem z powstania w getcie warszawskim a reporterką. Krall nie zgadza się na sposób mówienia Edelmana. Szokuje ją jego dowcip, chłodny język, dopatrywanie się bohaterstwa ludzi z dalszego, znacznie odległego planu. Kilka reportaży dalej, kilkanaście lat później, ten specyficzny humor Edelmana funkcjonuje już u Krall jako własny. Świetnym dowodem na to jest puenta z historii o ukrywającej się żonie wraz mężem u jego kochanki (Tam już nie ma żadnej rzeki). Reporterka od początku zachwyca niesamowitą empatią, znakomicie prowadzonymi rozmowami ze świadkami. Ich zapis zawiera w sobie melodykę języka mówionego, z jego specyficzną składnią i powtórzeniami, ale także ucieka od topornej dosadności w poezję konkretu. Pojedyncze zdania, zapisane w osobnych liniach, dostrzegają i palącego się papierosa, i drzewo za oknem, i dawne echo kroków w kamienicach. Zaskakujące jest, jak usilnie Krall stara się dotrzeć do głębi słów, rozgryźć je i dotknąć samego sedna ich znaczenia. Wsłuchując się w głosy świadków z biegiem czasu, zdaje się reporterka zastanawiać, czy postrzegamy ból w ten sam sposób. Gdy w Tańcu na cudzym weselu próbuje przełożyć jedno zdanie na różne języki, dochodzi do przekonania, że jest w tym coś… niewyrażalnego. „Jeszcze śmieszniej. Więc nie da się powiedzieć. Więc są rzeczy wyrażalne tylko po polsku”. To zdanie – tak ważne – będzie później twórczo odsłaniane w kolejnych reportażach. Ból mówi w swoim własnym języku. W tym, który się pojawił. „Zawsze mówił po rosyjsku, kiedy płakał, bo w tym języku przeżył najgorsze chwile” (Dowody na istnienie). W innym miejscu będzie zastanawiać się, czy nadajemy odpowiednim wydarzeniom właściwe słowa: ucieczka z Sobiboru to bunt, może zbrojne powstanie? „Wszystko musi mieć swoją nazwę, więc swoją formę. Rzeczy bez formy są bezużyteczne. Nazwane nadają się do różnych celów” (To ty jesteś Daniel). W późnych reportażach zaczynają się pojawiać zdjęcia, jakby słowa już nie wystarczyły, jakby trzeba było wyjść poza nie wprost w nagie doświadczenie: spójrz, to jest to. Spośród wielu natrętnych motywów w pamięć zapada właśnie ten jeden. „Szafa i Żydzi… Być może jeden z ważniejszych symboli naszego wieku. Życie w szafie… Człowiek w szafie… W połowie dwudziestego wieku. W środku Europy” (Taniec na cudzym weselu). Szafa, rekwizyt strachu. Życie skulone, wyznaczone wysokością parapetu (żeby tylko nie stanąć w oknie!), skazane na rejestr przytłumionych bodźców dobiegających zza drzwi, zza ciężkich ubrań, które zawsze będą należeć do kogoś innego. Hanna Krall opisuje później życie „wyprostowanych”, które nijak nie chce urosnąć do właściwych sobie rozmiarów. Bo zawsze zostaje ślad, ów fantom bólu, znak po utracie. Noszą go w sobie nie tylko ci, którzy przeżyli i ich rodziny, ale również ci, którzy nagle słyszą pytania swoich własnych domów. Odkryty we framudze drzwi ślad po mezuzie staje się znakiem zapytania zwróconym do całego świata. Do nowych właścicieli, do dawnych właścicieli, do tych co pamiętają i do tych, którzy pamietać już nie chcą. „Pięćdziesiąt lat deszczu, słońca, powietrza, farb i nadal wyraźny, jasny ślad, jak dotknięcie" (Dowody na istnienie). Czytałem Fantom bólu zdając sobie sprawę, że mój wzrok płata mi figle. Oto wyruszałem z innymi reporterami do Afryki i Azji, wspinałem się na ośnieżone góry, pokonywałem dżungle w poszukiwaniu zaginionych miast. Dałem się zwieść mirażom. Hanna Krall udowadnia, gdzie bije mocne i harde serce reportażu.
Marcin Cielecki