Literatura

2017
Marcin Wroński

Czas Herkulesów

(Przed)ostatnie śledztwo komisarza Maciejewskiego W powieści detektywistycznej zasady są żelazne: bohater musi mieć swoje miasto. Eberhard Mock ma Breslau, Zygmunt Zyga Maciejewski ma Lublin. Czasem jednak trzeba porzucić choćby na chwilę swój rewir i zająć się niewiele dalszą okolicą. Zyga opuszczał już Lublin dla Zamościa (Kwestja krwi), teraz wyrusza do Chełma. Marcin Wroński w cyklu powieściowym z komisarzem Maciejewskim stworzył postać z ikrą. Bokser, myślący nieszablonowo, popadający w konflikt ze swoimi przełożonymi, w dodatku niestroniący od mocnych trunków. Tworząc postać polskiego everymana, zaskakiwał Wroński świetnymi dialogami i błyskotliwym poczuciem humoru. Wiem, że takie porównania są krzywdzące, zatem tylko to jedno, dla lepszego zobrazowania: w świecie mrocznych zbrodni Krajewski rządzi niepodzielnie, ale do świata dialogów Wrońskiego nie ma już wstępu. Zyga w Czasie Herkulesów postawiony jest w sytuacji nie do pozazdroszczenia: awansował. Niczym rewizor za cara, został oddelegowany do Chełma, aby dokonać kontroli miejscowej policji. Czytelnicy poprzednich części przygód Maciejewskiego doskonale pojmują przewrotność losu: ten, który wadził się ze swoimi przełożonymi i bronił niższych stopniem, sam staje się nielubianym urzędasem. Żeby tego było mało, kontroli podlega dawny przełożony Zygi. Całą niezręczność ratuje na szczęście pojawienie się trupa. W dziwnych okolicznościach giną od jakiegoś czasu zapaśnicy, a do Chełma przyjechał właśnie cyrk… Więcej zdradzić oczywiście nie można, jednak pomysł, aby zbrodnia pojawiła się w przedwojennym świcie polskich zapaśników, to rzecz ciekawa. Świat muskularnych mężczyzn jest nader hermetyczny, okraszony swoimi zwyczajami – podwójny nelson, trykoty, kreda, ring, a do tego ludzkie emocje – czytelnik nie może narzekać na nudę. W kryminałach retro – na równych prawach obok detektywa – bohaterem jest również miasto. Chełm lat trzydziestych to wielki plac budowy odradzającej się Polski. Porównania do Gdyni nie są tu przesadzone. Przyjezdni poszukują pracy, miejscowi boją się o tę, którą już posiadają, nadto wielokulturowość Rzeczpospolitej sprawia, że w tej wieży Babel wschodu wielu pyta, czy Polska dla swych obywateli jest jeszcze matką czy już macochą. Uchwycenie przenikania się kultur zawsze było u Wrońskiego mocnym punktem i Czas Herkulesów również nie rozczarowuje. Horejuk, policjant ukraińskiego pochodzenia, zostawia wiele mówiące przemyślenia: „Gdy tę ziemię trzymała za twarz Moskwa, jego ojciec tyle mógł mieć radości, co z upokorzenia Lacha. Kiedy Lachy dostały wolną Polskę i teraz pomiatały prawosławnymi, tajniak mógł tylko znęcać się, jak nie nad Żydem, to nad rosyjskim imigrantem. Ohydne to, uznał, przyłapawszy się na złej myśli. Lecz jako glina powinien być ohydny, szczególnie, że ostatnio za korepetytora miał komisarza Maciejewskiego”. Miasto jest, zbrodnia jest, Maciejewski na miejscu, a jednak jest… inaczej. Dziewiąty tom przygód lubelskiego detektywa sygnowany jest jako tytuł pożegnalny z tą postacią. I trzeba od razu napisać, że Wroński żegna się w wielkim stylu. Zderzenie świata bokserskiego i zapaśniczego to czytelne odwołania do pierwszej części – Morderstwa pod cenzurą. Dodatkowo wprowadzenie niewidzianego od lat dawnego szkolnego kolegi pozwala na liczne wspomnienia Zygi. „Tyle że glina nie ma kolegów, jedynie świadków i podejrzanych, zapamiętajcie sobie”, kwituje kwaśno bohater. Dzięki temu otrzymujemy niewymuszony i pogłębiony portret komisarza. Jednak prawdziwą perełką staje się opis relacji pomiędzy przyjezdnym detektywem a miejscowym policjantem, Horejukiem. Tu doświadczenie spotyka się z młodzieńczością, a wzajemna niechęć („Nie myślcie Horejuk, że was ciągam ze sobą ze złośliwości. Ja tylko potrzebuję was jak lustra, żeby do niego pić i do niego mówić, i patrzeć, co się dzieje za moimi plecami”) powoli ustępuje męskiej przyjaźni. Wroński przyzwyczaił czytelników do żartów literackich i nie inaczej jest teraz. Maciejewski w więzieniu spotyka niejakiego… Jakuba Wędrowycza, oskarżonego o walkę z Państwowym Monopolem Spirytusowym. Jedna z anegdot głosi, że zapaśnicy w latach dwudziestych spotykali się raz w roku w Monachium, aby udowodnić sobie nawzajem, kto i gdzie rządzi. Nazywano to obrachunkiem monachijskim i spory rozgrywano oczywiście w zapaśniczy sposób. Mam wrażenie, że Czas Herkulesów jest również takim pokazaniem pozostałym pisarzom retro kryminałów, że w buty Maciejewskiego nie da się łatwo wejść.

Marcin Cielecki