Literatura

2018
Lev Grossman

Czarodzieje

 „Czuł, jak nieskończenie bezpieczniejsze i lepsze jest takie podejście. Sztuka polega na tym, żeby niczego nie pragnąć. W tym tkwi siła. To jest odwaga: odwaga, żeby nie kochać nikogo i nie mieć na nic nadziei”.

Quentin Coldwater jest bardzo inteligentnym uczniem szkoły średniej. Uciekając przed towarzystwem innych ludzi, raz po raz czyta ukochaną serię książek z dzieciństwa i nie chce z niej wyrosnąć. Ponadto kocha się w swojej przyjaciółce, która chodzi z jego najlepszym przyjacielem. Pewnego dnia po tragicznych wydarzeniach, kiedy to okazuje się, że znalazł martwego mężczyznę, zostaje zaproszony na egzamin wstępny do ekskluzywnego college’u dla czarodziejów. Jego życie zmienia się o 180 stopni.

„Epicka opowieść o magii i innych światach, która znacznie rozszerza granice konwencjonalnego nurtu fantasy….” – to zdanie możemy znaleźć na blurbie z tyłu książki. Niestety nie mogę się z nim zgodzić. Dla mnie ta książka, a właściwie cała trylogia (próbowałam przeczytać następne części) to zlepek wielu bardzo znanych książek, ale o tym może później. Irytujący jest główny bohater, typowy przegrany życiowy, który mimo niebywałych zdolności, ulega złemu wpływowi nowo poznanych osób. Quentin daje się wciągnąć w seks, alkohol i bezsensowne zabawy, przy czym jest jako bohater niezwykle denerwujący. Pomińmy fakt, że postacie poboczne pojawiają się tylko wtedy, gdy jest to niezbędne dla fabuły. Prowadzi to do powstania wielu rozpoczętych i niedokończonych wątków.

Bohater mimo licznych „harców” i zabaw, już po kilku miesiącach na pierwszym roku zostaje przeniesiony dzięki swojej inteligencji na rok drugi. Serio? Jeżeli liczba miejsc w każdej klasie była ograniczona, to wyrzucili kogoś z drugiego roku, żeby zrobić miejsce dla Quentina? Irytującego bohatera i niedokończone wątki można jeszcze zaakceptować, ale niektórych absurdów i zbyt wyraźnych nawiązań do innych książek fantasy już nie. Szkoła Breakbills to niestety taki Hogwart tyle, że bez różdżek i mioteł. Ale podobieństwa nie kończą się tylko na serii o Harrym Potterze. Podczas czytania zauważyłam również dużo nawiązań do „Opowieści z Narnii”. Wiadomo, kraina lat dziecięcych, zły władca, który sprawuje rządy, kiedy prawowity przywódca jest nie wiadomo gdzie, a władcami mogą być tylko Ziemianie. Do tego czwórka? Zauważyłam też podobieństwa do „Alicji w Krainie Czarów”, „Braci Lwie Serce”, książek J. R. R. Tolkiena, mitologii, a także kilku innych tekstów, ale nie będę wymieniać, co „powyciągał” z nich autor, gdyż zajęłoby to zbyt dużo czasu.

Zaletą książki Grossmana jest to, że bohaterowie po pewnym czasie przechodzą wewnętrzną przemianę, ponadto nie stają się nagle heroicznymi postaciami, które to uratują wszystkie wymiary magii i na pewno nie zginą, ponieważ posiadają super moce. Ciekawie był poprowadzony również wątek Biblioteki, w której zostały zgromadzone wszystkie książki, zarówno te napisane, jak i te, które jeszcze na to czekają, a także wszystkie biografie każdego stworzenia, które istniało bądź będzie istnieć. Jedyną postacią, którą zaczęłam nawet lubić, był Eliot, ale stało się to dopiero wtedy, kiedy zaczął przechodzić swoją wewnętrzną przemianę i wreszcie zrozumiał parę rzeczy.

Podsumowując, niestety pomysł nie był najoryginalniejszy i wyszło to dość średnio, a szkoda, ponieważ zazwyczaj lubię nawiązania w książkach do innych dzieł literackich i popkultury. Autor, tworząc swoją serię, bezczelnie wyciągnął „smaczki” z innych dzieł, nie dając od siebie zbyt wiele. Gdyby nie to, że seria jest napisana dość ciężkim i trochę nieciekawym językiem, a do tego dołożono słabe sceny rodem z jakiegoś erotyku, lektura byłaby nawet ciekawa. A tak wciągnęłam się w czytanie gdzieś 150 stron przed końcem książki, a wcześniej zwyczajnie się z nią męczyłam. Finalnie książka mi się nie podobała, ale doceniam, że autor starał się podczas jej pisania.

Sylwia Marek, MDKK w Mielcu