Literatura

2017
Zbigniew Chojnowski

Widny kres

Figura zamyślonego wędrowca w krajobrazie stanowi od dawna znak rozpoznawczy poezji Zbigniewa Chojnowskiego. Wędrowca tego spotykamy również na kartach jego nowego tomu. Pozwala się nam widzieć na skraju lasu, na ściernisku, nad jeziorami, w kajaku przed stanicą wodną Bieńki, za kierownicą skody przemierzającej Puszczę Napiwodzko-Ramucką (poezja autora Rozwidleń lubi topograficzny konkret). Czasem uchyli drzwi  swego domu w podolsztyńskiej wsi. Spaceruje również po Wiedniu, udziela się naukowo w Toruniu, w Mikołowie oddaje się rozważaniom około norwidowskim; jednak nie zmienia to faktu, że ceni sobie życie osiadłe, osadzone w znanym, a wciąż poznawanym zakątku, gdzie odwieczny, pojezierny pejzaż koegzystuje z bielą nowoczesnych energetycznych wiatraków. Jego przyrodzoną łagodność pięknie opisał poeta w wierszu  Nad wsią. Tenże krajobraz, zamknięty widnokresem, staje się także sceną zmierzchania – kojącego, wpisującego się w kosmiczny porządek, gdzie wszystko podlega zasadom harmonijnej kompozycji. Tytuł i tekst tytułowy, (który dałby się może odczytać jako odwrotność herbertowskiego tragicznego ciemnego kresu), zwiastuje oswojenie ze światoobrazem, co niknie tylko na krótko, bo za kilka godzin, prawem wahadła, odnowiony, uładzony, powróci i pozwoli znów się nazwać. Miejsce zadomowienia, ma walor terapeutyczny. Pozwala lirycznemu „ja” wychodzić na otwartą wyobraźnię, nauczyć się właściwego widzenia rzeczy i przytomnego odczuwania przepływających przez świadomość cząstek czasu, ale przede wszystkim – uwolnić się od zobojętnienia, ominąć zasadzki błahości, bo ta trwoży bardziej niż sama trwoga. Uchwycona zaś cząstka czasu może stać się szczeliną, prześwitem Nieskończonego. Przypomina o nim stara kapliczka, która nawet pozbawiona figury, pozostaje osią przestrzeni, jej sakralnym centrum (Wokół kapliczki).

Podmiot wierszy Chojnowskiego widzi i jest widziany przez świat. Staje przed nim w całej swej przenikalności, w prawdzie własnego bycia. (Nagi). W ten sposób próbuje zrównoważyć ciężar obaw o własną zatratę w przemijaniu (Sito) lub przykre zaskoczenie drętwotą przychodzącą wraz z istnieniową rutyną (Osłupiałem). Już łatwiej godzi się na cierpienie, bo .”Życie jest przyjmowaniem ran. Nikt cię w tym/ Nie zastąpi. Odznaczysz się bliznami za ból,/ Opłuczą cię noce i dnie. Wyschnie wilgoć/ Wschodów i zachodów, pogód dobrych i złych […] Bez kłów trwogi nie ma życia”. (Pogody). A pogoda, pogoda duchowa, stanowi dlań efekt rzetelnie przepracowanych doświadczeń, podarowanych zachwytów i żałobnych zasmuceń. Łatwiej podjąć taki trud, gdy w sukurs przychodzi żywa dynamika miłości, integrująca wrażenia i działania; wyznaje poeta: „Kochając unerwiam zmysł wzajemności.” (Ja niewidomy). A wiara? Jak wierzy bohater tych wierszy? Wierzy pokorną zgodą na niewiadomy jeszcze kształt rozpoczynającego się dnia, wierzy kontemplacyjnym wpatrzeniem w pejzaż. Gdy jednak przychodzi poecie dookreślić swoją wiarę wskazuje głównie na jej niedostatki i ułomności. Jest zatem jego wiara nie tyle systemem przekonań, ile listą pytań pełnych, niepewności, niepokoju, lecz  i – zwyczajnie, po ludzku – zaciekawionych. Autorski podmiot Widnego kresu prezentuje się nam, także jako badacz oraz znawca ojczystej literatury, za pan brat przestający z Janem Kochanowskim, Adamem Mickiewiczem, Józefem Czechowiczem, Janem Twardowskim. Wypowiada się tutaj również dbały o sens swoich poczynań artysta słowa oraz, ciekaw nowości erudyta.   Lekturę ułatwia różnorodność form: od filozoficznego epigramu, po gęste od epizodów opowiadanie poetyckie.

Wiersze rozległe, przestrzenne. Warto spoglądać w kierunkach, które wskazują.

Piotr W. Lorkowski

TOWARZYSTWO PRZYJACIÓŁ SOPOTU
Sopot, października 2017
210 x 140
79 stron
ISBN: 978-83-65662-12-5