Literatura
Późne popołudnie
W nowych wierszach Artura Daniela Liskowackiego słychać słowa wypowiadane daleko spoza smugi cienia. Ale zasmucenia późnym popołudniem żywota znajdziemy tu akurat najmniej. Może trochę więcej melancholii. Późne popołudnie zaczyna się promiennie, świetliście, nawet upalnie. Letnia jasność odsłania każdy szczegół. Możemy w niej zobaczyć, jak mało potrzebuje nasze istnienie, które im bardziej dojrzałe duchowo, tym łatwiej rozstaje się ze sobą i – prawem niepojętego paradoksu – staje się bogatsze o to, z czym się pożegnało. „Tak tu nic,/ że masz wszystko” – czytamy w wierszu otwierającym zbiór (Tak). „Łaskę niepokoju” zastępuje teraz akceptacja hiobowej utraty tego, co wydawało się treścią, istotą, przeżytego dotąd czasu (por. List z ziemi Uz). Na taką postawę stać naprawdę nielicznych. Podmiot tego zbioru poczuwa się do wspólnoty ze swoim pokoleniem. Razem z nim śpiewa Piosenkę pożegnalną chłopców o stopniowym zapodziewaniu się świata. Wszakże nie zamierza biernie oczekiwać na swój kres. Tyle ma jeszcze do zrobienia: spoglądać, słuchać, zapamiętywać innych (Druga połowa lipca), i towarzyszyć im, gdy wspominają (Żuk na ścieżce), rozważać własną coraz bardziej skromną egzystencję „w cudzych ubraniach/ i cudzych mieszkaniach” (Second hand), dziwić się po dziecięcemu trzpiotowatej śmierci (List powrotny), należycie pomilczeć, ocalając swoją niewiedzę „przed próżnym słowem” (wiersz tytułowy), uporządkować relację z ojcem spotykanym we śnie, jednym z całej rzeszy ojców, co nie mogli pozwolić sobie na łzy, bo „Byli zajęci wojną pracą/ na rzecz ludzkości rodzącej się im w marszu hotelu/ robotniczym albo wynajętym pokoju z gołąbkiem/ białym jak mleko z kapslem za drzwiami. Byli/ zajęci, zapięci zapomniani. Byli zamknięci, / byli za bardzo albo za mało. Mieli dużo na głowie,/ za wcześnie na swoich barkach, swoich kobietach,/ znajdowali się w sytuacjach bez wyjścia, wybiegu,/ w okolicznościach, które brały ich na świadków,/ za późno na starcie, intensywnej terapii, emigracji/ wewnętrznej jak wylew.” (Łzy mojego ojca). Gdy Liskowacki mówi w imieniu zbiorowości, zawsze przekonuje. Jego liryczny sobowtór jest wciąż zajęty. Kroczy od sytuacji do sytuacji. Daje się poznać jako wprawny interpretator znaków rzeczywistości pozostawianych jakby specjalnie dla niego (Grób Kropki) lub hermeneuta nagłych spostrzeżeń, wynoszących jego rozpoznania wysoko ponad doczesność (Piach i sól). Odważnie upomina się o krzywdy Kosowian i mieszkańców Aleppo. Odwaga ta bierze się zapewne z jego zdecydowanego obstawania przy zobowiązującej, choć często dziś postponowanej, obiektywnej naturze prawdy. Czytając wiersze inspirowane językiem internetowych newsów ma się poczucie, że cyberprzestrzeń od dawna przypomina gabinet bardzo krzywych luster (por. Dziesięć świętych miejsc). Na temat współczesnych kontrowersji, by tak rzec, transpłciowych, wypowiada się poeta równie zdecydowanie jak dowcipnie: „kiedyś byli kominiarze/ zostały tylko kominiarki” (Gangsta gender). Wysokogatunkowy humor, błyskotliwie skontrapunktował Liskowacki z powagą pytań ostatecznych kończących zbiór. Książka, obszerna, wielowątkowa. Bez wahań można napisać o niej: dobrze, że się zdarzyła.
Piotr W. Lorkowski
TOWARZYSTWO PRZYJACIÓŁ SOPOTU
Sopot, listopada 2017
210 x 140
95 stron
ISBN: 978-83-65662-13-2