Literatura

2018

Pochód duchów

Jana Polkowskiego znowu spotykamy w Tymowskich Górach, co od dawna są jego ostoją, miejscem medytacji prowadzących do wniosków, po których znać, że mają ciężar gatunkowy rozpoznań ostatecznych. Stąd tak samo mu blisko do wszechświata (zob. ***, być albo kryć się…), jak do własnej biografii wpisanej w dramatycznie skomplikowane dzieje środkowej Europy. Tutaj się zadomowił. Gdy zaś pisze o swoich italskich podróżach, ma się wrażenie, że ojczyzna renesansowych rzeźb to jeszcze jeden pokój w tym samym domu, część tego samego wyobraźniowego uniwersum. W dobrowolnym odosobnieniu poetycki bohater sumiennie odbywa ćwiczenia z własnej nieobecności na ulicach zgiełkliwych metropolii. Lecz ani przez chwilę nie czuje się samotną wyspą. Tylko inne zajęcia zaprzątają jego uwagę. Do szczęścia potrzeba mu mało: trochę dobranych lektur, skromnego gospodarstwa, czasu, wreszcie wewnętrznej ciszy, by nie spłoszyć natury. Żywi do niej respekt całkowicie pozbawiony mieszczańskich sentymentów, daleki od utartych o niej, powierzchownych wyobrażeń. Wie dobrze, że, aby prawdziwie się do niej zbliżyć, trzeba zaakceptować jej prawa. Stwierdza wprost: „Tu nie ma demokracji / twarda dyktatura dębów odbiera mi głos/ delegalizuje samotność / wysysa pochopne istnienie / nie pozwala wybierać między nocą i dniem / kropla po kropli zakopuje w glinie wędrowną krew” (W koronach brzóz). By naprawdę pojąć coś z reguł ustanawianych przez naturę, trzeba przyjąć postawę autentycznej pokory, a potem dotrzeć w głąb siebie samego, przede wszystkim po to, aby w kulminacyjnym momencie zredukować się do bezcielesnego, więc najbardziej intensywnego bytu (zob. ***, Późny rok upał kwarantanna czerwca…), zachowującego ojczysty język i indywidualną pamięć obywatela środkowej Europy (naznaczony geopolityką punkt widzenia powinniśmy uważać za cechę charakterystyczną całościowo rozumianego dyskursu poezji Polkowskiego). Ta druga zaś tworzy przestrzeń, gdzie powraca wszystko, co powinno być należycie, pewnie nawet powtórnie, roz-pamiętane i – jeśli trzeba – osądzone, zaświadczone, głośno przypomniane (1943). Mowa zaś w porządku światopoglądu autora Gorzkiej godziny jest płomienistym, żarliwym, wrażliwym tworzywem, narzędziem poetyckiego i zarazem metafizycznego namysłu. Ucieczka od miejskiego zgiełku okazała się dlań nie luksusem a egzystencjalną koniecznością, gdyż uczy go rozstawać się ze światem mądrze, bez rozpaczy i choć elementarnym pytaniom wciąż jeszcze daleko do satysfakcjonujących odpowiedzi, wiek późnej dojrzałości, w ostatecznym rozrachunku nie staje się wiekiem klęski (zob. Dusza w ten czas daleka). Ale nie zamierza – użyjmy mickiewiczowskiego określenia – „uciec z duszą na listek”. Wie przecież, że pozostało mu jeszcze wiele spraw, które musi ogarnąć i załatwić z samym sobą. Jego obecne otoczenie, bardzo temu sprzyja. Szczególnie psy, Każdy ma osobny charakter, własne przywary i cnoty łudząco podobne do ludzkich (por. Wolni od miłości). Nic zatem dziwnego, że przyłączają się do leśnych przechadzek odbywanych przez lirycznego bohatera w towarzystwie zaprzyjaźnionych duchów, co przybywają ze wspomnień i tajemnych zakamarków, wciąż przywiązane do ziemskich pragnień, myśli, upodobań. Lecz muszą odejść znacznie dalej. Brakuje im tylko kogoś, kto niby psychopomp wskaże im drogę w zaświaty. Rola taka przypada podmiotowi tego zbioru, odprowadzającego ich zaklęciem: „Wstawajcie chłopcy/Biegnijcie z radością/ przez prześwietlone freski dolin/ skryte kolory źródeł/ ku opiekuńczym korzeniom/ kosmosu” (Las). Teraz obcuje z umarłymi nieco pogodniej niż w wierszach z tomu Głosy (2012), gdzie spisał tragiczne świadectwa składane przez ofiary Grudnia 1970. Wciąż jednak przypomina, że naszym najważniejszym zadaniem pozostaje udźwignąć los i uporać się z przeszłością, spoglądając przy tym w wieczność.

Piotr W. Lorkowski

TOWARZYSTWO PRZYJACIÓŁ SOPOTU
Sopot, marca 2018
210 x 140
48 stron
ISBN: 978-83-65662-20-0