Aktualności

15.02.2019

„Słowo – ogniste ziarno”

„Wierzyński wypracował pewną oryginalną postawę światopoglądową, którą można nazwać geohumanizmem. Wbrew strasznej historii XX-wiecznej, mimo ofensywy nihilizmu anarchistycznego albo totalitarnego, on bronił wartości ludzkich, był po stronie dobra i prawdy oraz zwykłych ludzi, ofiar okrutnego pochodu dziejów” – mówi krytyk literacki i teoretyk literatury, profesor Krzysztof Dybciak w rozmowie z Katarzyną Wójcik.

„Miewam czasem złudzenia, że żyłem kilka razy, że na moje życie złożyło się kilka egzystencji, że każda z nich była inna i że nie wiadomo, jak wszystkie zjednoczyły się w nieprzerwany ciąg moich 70 lat”. Kibic i pisarz sportowy, żołnierz, poeta, prozaik, eseista, autor felietonów teatralnych i jednej sztuki, radiowiec. Ile tych wcieleń Wierzyńskiego?

Te wcielenia to przede wszystkim kilka etapów jego biografii i twórczości. One rzeczywiście radykalnie się różnią, ale wpłynęła na to XX-wieczna historia. Historycy literatury dzielą te etapy na trzy części: dwudziestolecie międzywojenne, czyli młodość twórcza, pełnia sił witalnych i popularność, bo Skamandryci byli niezwykle popularni, a Wierzyński był postacią kultową mimo młodego wieku, najlepszym tego dowodem wybór do Polskiej Akademii Literatury jako jedynego Skamandryty. Potem okres wojenny, zupełnie co innego ‒ wędrówki po Europie i Ameryce, tułaczka, początki emigracji, twórczość poważna, tragiczna, chwilami bardzo pesymistyczna, zwłaszcza pod koniec II wojny światowej. No i czasy powojenne, czyli zupełnie inne przestrzenie nie tylko geograficzne, ale kulturowe, geopolityczne, artystyczne.

Cała twórczość Wierzyńskiego jest tak mocno autobiograficzna, ściśle związana z jego życiem?

Do pewnego momentu. Później rozluźnił relacje między podmiotem-autorem a podmiotem lirycznym swoich utworów lirycznych, obrazowanie stało się bardziej zobiektywizowane i jego późna poezja, świetna, nowoczesna, postawangardowa, to w pewnej mierze wyzwolenie się od bezpośrednich autobiograficznych odniesień.

No właśnie, jego poezja bardzo się zmieniała, tom Pieśni fanatyczne na przykład to odważne jak na tamte czasy wiersze, i bardzo nowoczesne. Później Grochowiak kontynuował ten nurt turpistyczny.

Grochowiak czy jeszcze bardziej Białoszewski, te utwory były wersyfikacyjnie nieregularne, tematyka urbanistyczna i nieco ‒ jak pani zauważyła ‒  turpistyczna, ale Wierzyński od początku był bardzo nowatorskim poetą, choć nie awangardowym. Jego mistrzostwo formalne doceniali bardzo różni pisarze oraz krytycy i badacze literatury różniący się radykalnie metodologią. Na przykład z jednej strony personalista Tymon Terlecki, z drugiej współtwórca formalizmu i strukturalizmu Roman Jakobson. 

Ten czołowy przedstawiciel dwudziestowiecznych nauk humanistycznych bardzo cenił Wierzyńskiego.

No właśnie, ale dlaczego? On był strukturalistą, wielkim językoznawcą i wybitnym literaturoznawcą, filozofem języka, w młodości związanym z rosyjską szkołą formalną W kręgu ich zainteresowań byli  awangardyści, zwłaszcza futuryści. Kiedy Roman Jakobson przyjechał w latach 70. do Warszawy na kongres slawistyczny, w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego”, jednego z kilku wtedy pism niezależnych, powiedział, że największym poetą XX wieku jest właśnie Wierzyński. Wszyscy się spodziewali po Jakobsonie, że wytypuje Przybosia lub Białoszewskiego, a on powiedział, że  Wierzyński, którego wtedy od kilkudziesięciu lat prawie nie wydawano w kraju,  stawał się nieznany dla szerszych kręgów czytelniczych. Ale najwyższa ocena „papieża strukturalizmu”, to był szok dla środowisk literackich i naukowych, humanistycznych. Pamiętam, jak zdziwieni byli moi ówcześni mistrzowie z IBL-u, twórcy polskiej szkoły strukturalistyczno-semiotycznej Sławińscy, Głowiński. Ale to nie była pusta deklaracja Jakobsona. Napisał on w swoim pracowitym i długim życiu także dwa szkice o polskich poetach: o  Norwidzie i właśnie rozprawkę „O sztuce słowa Kazimierza Wierzyńskiego” napisaną w 1972 roku. Niezłe towarzystwo.

Fenomen twórczości Wierzyńskiego to właśnie ta różnorodność, niejednorodność stanów, od szalonego entuzjazmu po melancholię, a nawet nuty rozpaczy?

We wstępie do wydania poezji Wierzyńskiego w serii Biblioteka Narodowa napisałem, że żaden polski poeta nie przeszedł tak ogromnej drogi poetyckiej i ludzkiej ‒ od ekstatycznego zachwytu życiem i światem, przez rozmaite odmiany  miłości i doświadczenia  wojenne, po wiersze martyrologiczne, turpistyczne, w mrocznej tonacji, potem historiozoficzna poezja bliska postawie katastroficznej. Taka wszechstronność estetyczna i antropologiczna jest dzisiaj marzeniem wielu autorów, również w XX wieku rzadko się zdarzali tacy pisarze; dynamika literatury ubiegłego stulecia wytwarzała wyspecjalizowane języki artystyczne i była odkrywcza w pewnych wybranych, wąskich dziedzinach, choć oczywiście zdarzały się wielkie wyjątki: Mann, Claudel, Eliot, u nas Miłosz i Herbert… On wypracował pewną oryginalną moim zdaniem postawę światopoglądową, którą można nazwać geohumanizmem, to zresztą jego słowo, neologizm, ale bardzo trafny. Wbrew strasznej historii XX-wiecznej, mimo ofensywy nihilizmu anarchistycznego albo totalitarnego, on bronił wartości ludzkich, był po stronie dobra i prawdy oraz zwykłych ludzi, ofiar okrutnego pochodu dziejów. Potrafił się artystycznie odradzać, znaleźć swoje miejsce w kosmosie.

Mówił przecież o rozbiciu po doświadczeniu wojny, po śmierci najbliższych.

To rozbicie wyzwoliło w Wierzyńskim niezwykłą umiejętność odnawiania swojej twórczości. Mówi się, że po II wojnie światowej nastąpił jakby drugi jego debiut.

Ale bardzo cenił Leopolda Staffa, chyba czerpał na początku z jego poezji ?

Jasne, ale co w Staffie mu się podobało? W latach młodości prawie wszystko, potem bliski był mu jako człowiek, starszy kolega. Ale jego poezja nie naśladuje klasycyzmu staffowskiego. Wierzyński stworzył tuż po I wojnie bardzo oryginalny model poezji ludycznej, odmiennej od wszystkiego, co było wcześniej u nas. Dlaczego ludyczna? To niezwykle ważne zjawisko w kulturze, a właściwie cecha konstytutywna natury ludzkiej, tak jak scharakteryzowali to zjawisko Johann Huizinga czy Roger Caillois, albo podobnie Bachtin w koncepcji karnawału. Zabawa jest bezinteresowna, oderwana od polityki, ekonomii, nie służy żadnym zewnętrznym celom. Natomiast gry podlegają regułom, jak w sporcie. Był jednym z prekursorów problematyki sportowej w wysokiej literaturze, odniósł światowy sukces wygrywając konkurs literacki na Igrzyskach Olimpijskich w Amsterdamie w 1928 roku za Laur olimpijski. Zresztą, jako redaktor „Przeglądu Sportowego” w latach 1926-1931 przyczynił się bardzo do rozwoju kultury sportu w Polsce, niezwykle ważnej dziedziny życia społecznego w ostatnim stuleciu w skali globalnej.

Pomimo tego jednak mówił, że „mobilizuje słowo na wojnę”.

To w okresie II wojny, kiedy był niezwykle popularny, zresztą taka była wtedy funkcja poezji, tak trzeba było pisać wiersze, nie można było uciekać od presji historii, byłoby to wygodne, ale nieetyczne. Jego poezja z tamtego okresu jest wstrząsająca, ja nawet trochę jej nie doceniałem, podobnie chyba jak wielu krytyków i badaczy. A to jest świetna poezja, która potrafiła opisać wielkie doświadczenia narodu czy w ogóle ludzkości w czasie II wojny światowej, totalnej, takiej, jakiej nie było nigdy wcześniej. To słowo, mowa poetycka, u niego zresztą bardzo się zmieniało. Początkowo posługiwał się nim  żywiołowo. Poza tym miał wielkie poczucie walorów dźwiękowych języka, szczególnie w poezji. W ogóle był bardzo wykształcony i wrażliwy na inne sztuki.  Wierzyński muzycznie, w warstwie dźwiękowej góruje nad wszystkimi współczesnymi poetami, łącznie z Miłoszem i Herbertem. Miłosz to poezja intelektualno-obrazowa, natomiast nie ma moim zdaniem dużych walorów muzycznych, podobnie Herbert niezwykle wyczulony na walory obrazowe świata realnego i sztuk wizualnych. U Wierzyńskiego znajdujemy muzyczność polszczyzny istotną, płynącą naturalnie, wynikającą nie z teoretycznej wiedzy, czyli zastosowania systemów metrycznych, jego strofy dosłownie śpiewają. Spośród współczesnych poetów może tylko Czechowicz też potrafił tak wydobywać dźwięki ze słów, no i wielcy poeci przeszłości, ale też nie wszyscy.

Słowo miało u Wierzyńskiego w pewnym sensie też znaczenie terapeutyczne.

Tak, w okresie, kiedy wszystko się zawaliło, kiedy Polska straciła niepodległość, kiedy poległo wiele milionów ludzi, do tego tragedia osobista i rodzinna, ( większość jego rodziny w czasie wojny zginęła). Wierzyński miał straszne poczucie osamotnienia, w końcówce i tuż po II wojnie światowej wpadał w depresję. Wtedy mogło go uratować  słowo, najbliższe poecie, choć też bardzo bliska mu byłą muzyka. On stworzył właściwie swoistą filozofię, trochę mistykę słowa, które ma siłę odradzania twórcy i odbiorcy poezji, kreowania nowej rzeczywistości.

Wtedy zaczął pisać biografię Chopina.

To jest bardzo ciekawa historia, bo ta biografia była niezwykle popularna za granicą. W  Polsce  wydania przeszły niemal bez echa. Oczywiście był on prozaikiem bardzo wszechstronnym, pisał opowiadania, eseje. Ponadto regularnym recenzentem teatralnym „Gazety Polskiej”, przed wojną ukazała się cała książka z jego tekstami teatralnymi W garderobie duchów. Pisał o literaturze jako krytyk, po wojnie opublikował dwa tomy dobrej eseistyki, Cygańskim wozem i Moja prywatna Ameryka. Był też autorem prozy fabularnej opartej na dokumentach i swoich doświadczeniach wojennych, wydał dwa tomy opowiadań o tematyce wojennej po I i po II wojnie światowej. Na tym polu też jest niemal zapomniany, i nawet badacze jego twórczości rzadko o tym wspominają.

Interesujące natomiast jest to, że Wierzyński jest ceniony i chyba nieźle znany na Ukrainie z powodu uczestnictwa w wojnie polsko-bolszewickiej, która miała na celu niepodległość Ukrainy. W 1919 roku ponownie znalazł się w wojsku, tym razem w zajmował się prasą wojskową w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Pracował w Biurze Prasowym Naczelnego Dowództwa, tą placówką kierował Juliusz Kaden-Bandrowski. Wierzyński jako oficer prasowy przeszedł całą wyprawę kijowską. Był redaktorem Biblioteki Żołnierza Polskiego, a potem, idąc za frontem, drukował czasopisma dla ludności ukraińskiej, na Wołyniu i w Kijowie.

Wracając do poezji Wierzyńskiego – stworzył swój język?

Wypracował dość wszechstronną poetykę. Nie był demonstracyjnie awangardowy, raczej tradycyjny, ale przeszedł ogromną ewolucję poetycką. Jego późna poezja ma charakter bardzo odmienny od początkowej liryki, charakteryzuje się luźną kompozycją, bardzo tajemniczymi obrazami, wyzwalają się w niej jakieś archetypiczne energie, a to wszystko jakby zatopione w swobodnym rytmie, w literackiej muzyczności. Wierzyński był też mistrzem w operowaniu konkretem. Na emigracji, w Stanach Zjednoczonych, powstały wiersze o jego rodzinnym Podkarpaciu. Porównać je można tylko do wierszy o Litwie Miłosza, które zresztą też zostały napisane w Ameryce.  Wierzyński zajął niezwykle ważne miejsce w nurcie ponadgatunkowym i ponadnarodowym jakim jest orficyzm. To nie jest nurt skodyfikowany, ale był silną tendencją w XX wieku: Rilke pisał sonety do Orfeusza, a sam Orfeusz pojawiał się często w twórczości literackiej i muzycznej. XX-wieczny orficyzm to także filozofia języka – słowo eksplorujące tajemnicze, nadnaturalne rejony rzeczywistości, słowo kreujące nowe światy i odradzające osobę ludzką, można przeciwstawić historii czy cywilizacji. Ten nurt ma archaiczne źródła, sięga oczywiście do starogreckich źródeł mitu o Orfeuszu i pitagoreizmu, to tradycja poprzedzająca i w antyku chyba najbliższa chrześcijaństwu, łącząca wartości duchowe z artystycznymi, przekonanie o indywidualnej nieśmiertelności. W orficyzmie Wierzyńskiego to właśnie jest, w kilku wierszach pojawia się zresztą postać Orfeusza, nawet rozmowa z nim, poza tym wątki muzyczne, mistyka słowa, poznawcze możliwości poezji.  W polskiej poezji postać Orfeusza pojawia się w ważnych utworach, na emigracji Józef Wittlin zatytułował swój tom prozy eseistycznej Orfeusz w piekle XX wieku, Zbigniew Bieńkowski napisał Piekła i Orfeusze, a także np. u Miłosza i Herberta są wyraźne wątki orfickie. Zainteresowanych tym zjawiskiem odsyłam do rozdziału w mojej książce Trudne spotkanie. Literatura polska XX wieku wobec religii.

Orfeusz jest kluczem do odkrycia tej integralności twórcy i dzieła, znaczenia słowa i jego brzmienia u Wierzyńskiego?

Wierzyński napisał znamienne stwierdzenie metaforyczne: „Słowo – ogniste ziarno”. Słowo ma w sobie ogień, pali i niszczy, ale jest też ziarnem, czyli czymś, co rodzi i stwarza. W Wierzyńskim była jedność twórcy i człowieka, artysty i obywatela. Był wybitnym pisarzem, ale jak wspominali liczni pamiętnikarze, równocześnie był niezwykle sympatyczny i skromny. Herbert wspominał, jak ujął go  Wierzyński naturalnością i życzliwością, był zupełnie pozbawiony pozy wielkiego artysty.

Nie mogłem go spotkać, ale stał mi się bliski poprzez słuchanie Radia Wolna Europa. Najpierw poznałem go głosowo, kiedy czytał w latach 60. na falach tej rozgłośni Pamiętnik poety, swoje felietony i wiersze. Świetnie czytał, z lekkim akcentem kresowym, lwowskim, bardzo melodyjnym. A wcześniej, czego już nie mogę pamiętać, były dyskusje radiowe - och, co to były za czasy radiowe, kiedy w audycjach spotykali się razem Wierzyński, Lechoń i Wittlin!

Wierzyński, jako jedyny Skamandryta, był przed wojną członkiem prestiżowej Polskiej Akademii Literatury. To było wielki wyróżnienie…

To jeden z dowodów na to, że Wierzyński wielkim poetą był - niestety, trzeba obecnie przypominać o tym polskiej publiczności literackiej. W dwudziestoleciu międzywojennym istniała wspomniana przez panią Polska Akademia Literatury, do której należeli najwybitniejsi pisarze, między innymi  Berent,  Irzykowski, Leśmian, Kleiner. Nowych wybierano wtedy, kiedy któryś akademik zmarł. I kiedy umarł Bolesław Leśmian, jego miejsce zajął właśnie Wierzyński, przyjmował go Leopold Staff, wiceprezes Akademii. To, że wybrano Wierzyńskiego jest jednoznacznym werdyktem ówczesnego środowiska literackiego. Kolejny z dowodów na jego wielkość to wspomniany złoty medal na Igrzyskach w Amsterdamie… idea olimpijska jest piękną ideą, została ożywiona w końcu XIX wieku i do dzisiaj jest potężnym zjawiskiem kulturowym i społecznym. A kiedyś, do londyńskich Igrzysk w 1948 roku, rozgrywano jeszcze konkursy sztuki. To było wskrzeszenie idei greckiej, jedności siły fizycznej i duchowej, to, o czym Wierzyński pisał w swoich wierszach „sportowych”. Najpierw były konkursy literackie krajowe, dopiero ich zwycięzcy mogli się znaleźć w międzynarodowym finale. Nie chciałbym być złośliwy, ale Iwaszkiewicz za Ody olimpijskie, bardzo dobre zresztą, dostał tylko wyróżnienie, a Parandowski brązowy medal za Dysk olimpijski na Igrzyskach w Berlinie w 1936 (trochę go skrzywdzili, ale rok i  miejsce wszystko wyjaśnia). Bardzo chciałbym, żeby te konkursy sztuki podczas Igrzysk Olimpijskich zostały wskrzeszone, nawet zwróciłem się do Prezydenta RP Andrzeja Dudy, aby tę sprawę podniósł na międzynarodowym forum – Polska ma piękne tradycje i wiele sukcesów na olimpijskich konkursach sztuki (nie tylko w dziedzinie literatury), więc jesteśmy narodem, który ma wręcz obowiązek uszlachetniać sport, zwłaszcza wielki ruch olimpijski; Międzynarodowy Komitet Olimpijski zrzesza prawie tylu członków co ONZ.