Aktualności
Słowo od tłumacza #13. Michael Alexa: Poszedłem na polonistykę z braku lepszego wyboru
Michael Alexa, tłumacz m.in. Twardocha, Dehnela, Tkaczyszyna-Dyckiego i Zagajewskiego, opowiada o realiach pracy tłumacza w Czechach, pracy nad prozą Dukaja, fascynacji polską poezją i przekładowych marzeniach.
Do tłumaczenia Lodu Dukaja potrzeba sporo doświadczenia, bo każdy czytelnik, nawet polski, po lekturze tej książki ma mnóstwo wątpliwości. Czy tłumacze w twoim wieku zabierają się za taka pracę?
W jednym czeskim wierszu jest napisane, że wiek oznacza tylko to, ile razy miało się urodziny. Mówiąc inaczej – z wieku tłumacza wcale nie wynika jego doświadczenie. Może i mam 29 lat, to się zgadza, ale przetłumaczyłem 20 książek.
To wyjątkowa sytuacja.
Pochlebia mi to, ale to mój zawód i potrzebuję pieniędzy, żeby normalnie żyć. Z tego wynika, że gdy dostaję propozycję tłumaczenia, to ją po prostu przyjmuję. Tak się złożyło, że teraz brneńskie wydawnictwo Host chciało opublikować w języku czeskim Lód Dukaja.
Jak wygląda sytuacja czeskich tłumaczy literatury polskiej?
Jest dziesięciu aktywnych tłumaczy i ze dwudziestu mniej aktywnych. Host jest bardzo prestiżowym i dobrym wydawnictwem. Mogą sobie pozwolić na inwestycję w tłumaczenie Jacka Dukaja. Każdy marzy o pracy dla tego wydawnictwa. Akurat w Hoście chyba jestem dość poważany, przetłumaczyłem dla nich kilka książek, przede wszystkim Morfinę Szczepana Twardocha, która też jest stylizowana językowo, i poszło mi to całkiem dobrze. I może to był powód, dla którego zostałem zaproszony do współpracy.
Jak czujesz się z tłumaczeniem Dukaja?
To jest bardzo dobre pytanie, bo zadajesz je w marcu 2019, gdy powinienem mieć przetłumaczoną już całość Lodu. A jestem w 2/3 książki i idzie mi to dość powoli. Szczerze mówiąc, pewnie powinienem był poprosić o więcej czasu na tę pracę. Z drugiej strony moje tłumaczenie jest naprawdę bardzo dobre, jestem przekonany o słuszności wszystkich decyzji, które podjąłem podczas pracy nad przekładem. I ciągle mam przestrzeń do rozsmakowywania się w tym języku.
Kiedy spotkaliśmy się w Czechach, wydawałeś się zakręcony w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Opowiadałeś, jak w dwie noce przeczytałeś Księgi Jakubowe Olgi Tokarczuk, żeby sporządzić notatkę dla wydawnictwa.
To prawda, nie kłamałem! Byłem młody i miałem energię! To było z 5 lat temu.
Minęło kilka lat i twój entuzjazm gdzieś zniknął.
- Mam sporo tłumaczeń i to jest naprawdę bardzo stresujące. Właśnie myślałem dzisiaj nad tym, że w Czechach jesteśmy uważani za tych hrabalowskich albo szwejkowskich bohaterów, którzy niczym się nie przejmują.
Jak czytam Hrabala albo Otę Pavla, to myślę sobie, że nikt tak bardzo jak oni, nie potrafił się przejmować…
No właśnie! A w Polsce ciągle istnieje bardzo kłamliwy stereotyp na temat Czechów. Polacy szanują nasz humor, ale chyba nie za bardzo go rozumieją. To, co jest odbierane za malkontenctwo, nie jest krytyką, ale ironią.
Od czego zaczęło się twoje tłumaczenie, bo chyba trzeba naprawdę zakochać się w języku, żeby znieść te wszystkie męki podczas pracy nad Tworkami czy Lodem?
W Tworkach naprawdę się zakochałem, ale w języku polskim chyba nie… Właściwie to nie jestem zakochany w języku polskim, ani w kulturze polskiej, ani w Polakach. Poszedłem na polonistykę z braku lepszego wyboru. Nie powinnaś się śmiać! Na początku nie wiesz, co robić, a potem to wszystko jakoś zaczyna się układać. Tłumaczenie to mój zawód i muszę wykonywać go jak najlepiej. Równoległe tłumaczenie Tworek i Lodu nie było zbyt rozsądną decyzją i może stąd ta męka.
Wydaje mi się, że żeby pójść z własnej woli na polonistykę, trzeba czuć pewne przyciąganie. Od czego to się zaczęło?
Powiem szczerze, że nie do końca wiem, dlaczego wybrałem polonistykę. Zawsze chciałem studiować filozofię i coś do tego, jakiś język. I tak padło na polski. Filozofii ostatecznie nie skończyłem, a polonistyka okazała się ogromną szansą. Miałem niesamowite szczęście, że trafiłem na tak dobrą polonistykę z tak dobrymi ludźmi w Brnie. Myślę, że ten wybór nie był aż tak zupełnie przypadkowy, na początku fascynowałem się przecież kilkoma polskimi poetami.
Którymi?
Wtedy Miłoszem i Różewiczem. Potem byli Szymborska i Herbert. Podobał mi się ten typ poezji. Miłosz jest poetą, który w swoich wierszach rozmyśla, tego się u nas nie robi, u nas się czuje.
Poeta-intelektualista.
Tak! W Czechach to jest rzadkość. Postawa postekspresjonistyczna, jak np. u Różewicza jest bardziej zbliżona do czeskiej. A Miłosz to jest zupełnie inny typ poezji.
Czyli zaczęło się od poezji.
Właśnie tak. Zaczęło się od poezji i od Kundery, który właśnie obchodzi 90 urodziny. Kunderze zawdzięczam to, że w kluczowych chwilach mojego życia „kazał” mi czytać na przykład Gombrowicza. Niesamowicie go polubiłem. Gdy robiłem notatki, to nawet nie potrafiłem poprawnie napisać jego nazwiska, myślałem, że jest Niemcem. To było jeszcze przed maturą i nie znałem polskich przyrostków. Dopiero później odkryłem, że Gombrowicz jest Polakiem. Podobnie było z Schulzem, choć do dziś wielu Czechów sądzi, że to Austriak. Potem Kundera naprowadził mnie na ślady Bieńczyka. To, że Kundera napisał o Tworkach esej, sprawiło, że musiałem je przeczytać. Przeczytałem, zakochałem się i przetłumaczyłem.
Kundera w latach 80. zrobił coś niesamowitego dla Polaków – pokazał naszych pisarzy na forum europejskim. Na przykład w Sztuce powieści, która należy do kanonu eseistyki, Kundera próbował lokować się obok Gombrowicza, Prousta, Brocha, Musila…
Uwielbiam tych pisarzy. A najlepszy jest Musil, bo mieszkał w Brnie. Schulz również jest u nas bardzo dobrze znany – to z kolei zasługa Bohumila Hrabala, który go uwielbiał. Wszyscy widzieli w Schulzu m. in. kontynuatora Kafki, a przecież Schulz to jest coś dużo więcej. Zawsze bardzo dużo czytałem i ufałem autorytetom, chciałem się dowiedzieć, o czym ci moi mistrzowie mówią.
Był ktoś jeszcze?
Gombrowicz to jest taki autor nie do pokochania, w tym sensie, że zawsze pisze o człowieku, na pewno o mnie… Później polubiłem Adama Zagajewskiego, a to za sprawą prezentu od poety Jonáša Hájka, który dał mi kiedyś Vítr ve větvích, pierwszy wybór wierszy Zagajewskiego przetłumaczonych na czeski.
Jak to jest z pamięcią u tłumacza? Na ile wyuczyłeś się języka, jak często potrzebujesz się z polszczyzną spotkać?
Bardzo lubię słowo, etymologia jest moją ulubioną dyscypliną. Mam dobrą pamięć i bardzo dobry słuch do języka. Zresztą napisałem parę wierszy, a „poeta” powinien tak mieć.
Co chciałbyś przełożyć na czeski, gdy uporasz się z Lodem?
Żartując, powiedziałbym, że Lalkę Prusa. Nasz przekład ma już 50 lat – jest dobry, ale po prostu chciałbym się z Prusem zmierzyć. Ale już całkiem poważnie: chciałbym przetłumaczyć Eustachego Rylskiego, to jest naprawdę dobra proza i przyjemnie się ją tłumaczy. Nie mam na nią wydawcy i bardzo chciałbym go znaleźć. No i Piotrusia Leo Lipskiego. Lipskiego nie ma po czesku i mam nadzieję, że uda mi się to zmienić. To jest ogromne szczęście trafić na taką książkę. Trafić na Piotrusia, to jak trafić na Tworki.
- rozmawiała Magdalena Brodacka