Aktualności

Księgarnia Cafe NOWA / fot. Robert Stelmach
06.08.2024

Ratujemy małe księgarnie

Najczęściej umierają po cichu. Pewnego dnia znika szyld, który wpisał się w lokalny krajobraz, a na drzwiach pojawia się kłódka. Zdarza się, że kilku klientów stanie w obronie swojego ulubionego miejsca i powiadomi regionalne media, które zrobią nieco hałasu. Ale i tak niewiele to zmieni, a właściciele będą zmuszeni zamknąć małą, nierentowną księgarnię, do której nie są już w stanie dopłacać.

Instytut Książki od kilku lat stara się temu zapobiec, realizując program „Certyfikaty dla małych księgarni”. Wyróżnione nim księgarnie otrzymują wsparcie finansowe, które pozwala im przetrwać największe kryzysy, opłacić bieżące potrzeby, a także rozwijać się i snuć plany na przyszłość. W ten sposób Instytut Książki walczy o to, by Polska nie stała się księgarską pustynią. Wzmacnia przy tym rolę tych wyjątkowych placówek w aktywnym promowaniu czytelnictwa.

Nie są to miejsca przypadkowe. By otrzymać „Certyfikat dla małych księgarni”, ich właściciele muszą spełniać bardzo konkretne wymagania, podane w regulaminie programu. Dzięki temu czytelnicy, którzy odwiedzają posiadające znak jakości Instytutu Książki miejsca, mają pewność, że nie tylko kupią tu dobrą książkę, ale także będą mogli spotkać się z pisarzami, wziąć udział w warsztatach i przede wszystkim porozmawiać z księgarzami o literaturze i nowościach wydawniczych.

A ludzie prowadzący małe księgarnie są absolutnie wyjątkowi. To pasjonaci, którzy poza książkami nie widzą świata. Posiadają niezwykłą wiedzę i potrafią się nią dzielić, co dla osób kupujących za ich pośrednictwem książki stanowi dodatkową wartość. Poznajcie Joannę Konopko-Kowalską z warszawskiej Kluboksięgarni „Mamy to”, Jacka Dargiewicza z Cafe NOWA Księgarnia w Krakowie i Szymona Świtajskiego, który razem z żoną Anną prowadzi „Smak Słowa” w Sopocie.

Księgarnia to nie sklep z książkami

– Jestem przeciwna księgarniom starego typu, w których książki kurzą się na półkach, a ekspedient podaje je jak zwykły towar. Księgarnie nie są sklepem z książkami. Klient nie powinien być w nich tak jak w sieciówkach czy internecie anonimowy. Księgarz jest po to, by wysłuchać, jakie czytelnik ma potrzeby, literackie marzenia, a następnie je spełnić – mówi Joanna Konopko-Kowalska z Kluboksięgarni „Mamy to”, mieszczącej się przy ul. Praskiego Pułku 13a w Warszawie.

Pani Joanna przez 12 lat pracowała w korporacji. Pewnego dnia stwierdziła, że chciałaby zrobić coś, co ma sens, coś, co będzie zależało wyłącznie od niej i z czego nie będzie musiała tłumaczyć się przed zwierzchnikami. A że książki kocha od zawsze, postanowiła założyć własną księgarnię. – Nazwałam ją Kluboksięgarnią „Mamy to”. Tak właśnie mówiliśmy w korporacji, gdy udawało nam się doprowadzić jakiś projekt do końca. Ale to tylko częściowe pochodzenie tej nazwy. Jestem mamą, a mamy to… fajne dziewczyny. Dlatego „Mamy to” może także kojarzyć się z nimi.

Tym bardziej, że księgarnia w dużej mierze przeznaczona jest dla dzieci. Mieści się naprzeciwko poradni psychologiczno- pedagogicznej, do której pani Joanna chodziła ze swoimi pociechami. Rozmowy, jakie prowadzi się w takich placówkach, nie zawsze są łatwe. Dlatego pomyślała, że dobrze by było stworzyć w pobliżu miejsce, w którym odstresują się zarówno dzieciaki jak i rodzice. A przy okazji kupią wartościową książkę.

– U nas mali czytelnicy mogą oglądać i dotykać książki do woli. Odbierać je wszystkimi zmysłami. Staram się, żeby sprzedawane przeze mnie pozycje posiadały walory estetyczne. Dlatego najchętniej sprowadzam książki od wydawców, którzy dbają o ich szatę graficzną.

Klienci doceniają jej starania. Dla wielu z nich księgarnia stała się miejscem terapeutycznym. Przychodzą tu – jak żartuje pani Joanna – niczym do fryzjera, by zwierzyć się ze swoich problemów, ale i radości. – Kiedyś odwiedziła mnie młoda dziewczyna i poprosiła o książkę dla taty. Nie bardzo zrozumiałam, o co jej chodzi, aż w końcu powiedziała, że chce powiedzieć swojemu partnerowi, że zostanie tatą. Naprawdę mnie tym wzruszyła. Dowiedziałam się pierwsza, że jest w ciąży.

Dzięki otwartości, na jaką właścicielka „Mamy to” stawia, udaje jej się dobierać książki do potrzeb czytelników. – Niedawno w naszej dzielnicy zginęła na pasach ośmioletnia dziewczynka. Po tym tragicznym zdarzeniu, przyszła do mnie pewna pani z prośbą o książkę, która pomogłaby jej wytłumaczyć dziecku, czym jest śmierć i żałoba. Podobnej porady potrzebowała mama, która była ze swoimi maluchami na wakacjach. Dzieci spędziły je z chłopcem w spektrum autyzmu. Ona też potrzebowała publikacji, która wyjaśniałaby jej pociechom, na czym polega to zaburzenie i dlaczego ich kolega nieraz dziwnie się zachowywał.

– Książka to jest rodzaj dialogu. Dlatego sporo czasu poświęcam na rozmowy z czytelnikami. Staram się poznać ich historię, ich potrzeby. Ale nie tylko. W księgarni jest też miejsce na zabawę z książką. Dlatego zaprosiliśmy do prowadzenia u nas zajęć dla dzieci Pawła Jackiewicza z @trzysylaby, który jest animatorem i aktorem i który wspiera nas także podczas ogólnopolskiej akcji prowadzonej przez Fundację Powszechnego Czytania – #TataTeżCzyta. Podczas organizowanych przez nas warsztatów najmłodsi mogą wyrażać całą gamę ekspresji. Mają kontakt z książką, z muzyką, malują, kleją, robią eksperymenty naukowe – po prostu dzieje się. Rodzice często upominają dzieci, strofują. W „Mamy to” staramy się dać dzieciom pewną swobodę w doświadczaniu książek. Natomiast rodzice powinni być grzeczni i nie narzekać – śmieje się pani Joanna, która tego typu zajęcia może przygotowywać dzięki dofinansowaniu z „Certyfikatu dla małych księgarni”.

– Umożliwia mi ono organizowanie spotkań. Z pieniędzy otrzymanych w ramach programu Instytutu Książki stworzyłam stronę internetową, kupiłam nowy komputer, zrobiłam gadżety promocyjne, zawiesiłam nad witryną markizę, dzięki czemu słońce nie niszczy już książek leżących na wystawie. Mogłam pozwolić sobie również na wielki szyld i moją księgarnię widać z daleka. Poza tym dzięki „Certyfikatowi” mogę robić więcej, mam szerszą ofertę dla naszych klientów, o czym informuję na fanpage’u księgarni oraz w social mediach. Mam wrażenie, że chętniej odzywają się teraz do mnie wydawnictwa z propozycją współpracy. Na przykład z oficyną Mamania organizujemy dla dzieci warsztaty wokół cyklu książek „Jano i Wito” Wioli Wołoszyn i Przemka Liputa. Spotkania są bezpłatne i otwarte, więc przychodzą na nie i rodzice z dziećmi, i grupy przedszkolaków. Dzięki takim działaniom udało nam się zebrać wokół Kluboksięgarni lokalną społeczność, a także zyskać miano Ulubionej Księgarni Warszawy.

Teoria trzeciego miejsca

Budowanie lokalnej społeczności jest też priorytetem dla Jacka Dargiewicza z Cafe NOWA Księgarnia, mieszczącej się na Osiedlu Zgody 7 w krakowskiej Nowej Hucie. Doświadczenie w integrowaniu mieszkańców dzielnicy pan Jacek wyniósł z Klubu Kombinator, który od lat prowadzi w Teatrze Łaźnia Nowa. Kiedy w 2014 roku zamykano księgarnię „Skarbnica” na Placu Centralnym, zorganizował akcję, której uczestnicy stanęli w obronie tego kultowego miejsca. Niestety, niewiele to dało, ale pan Jacek ciągle miał w głowie myśl, że Nowa Huta zasługuje na swoją, choćby małą księgarnię.

Kiedy więc sześć lat temu pojawiła się taka możliwość, otworzył Cafe NOWA Księgarnia. Pech chciał, że stało się to tuż przed pandemią. Lockdown sprawił, że ludzie nie mieli szansy na to, by odwiedzić ksiegarnię, napić się tu kawy, przejrzeć znajdujące się na półkach nowości wydawnicze i wybrać z nich coś dla siebie. – Stworzyłem wtedy listę posiadanych przez nas książek i wrzuciłem ją do internetu Przekonałem się wówczas, co znaczy siła społeczności lokalnej. Ludzie woleli zamawiać u nas książki z dostawą do domu niż w dużych sieciach. Często nawet woleli czekać na telefon i odebrać je osobiście, kiedy restrykcje trochę zelżały. Do dzisiaj dla naszych klientów ważna jest rozmowa o literaturze – mówi pan Jacek, wyznający teorię Trzech Miejsc.

Została ona stworzona w 1989 roku przez socjologa Raya Oldenburga. Stwierdził on, iż człowiek, oprócz domu i pracy, potrzebuje trzeciego miejsca, w którym może spotkać innych ludzi. I takim miejscem jest Cafe NOWA Księgarnia. Odwiedzają ją mieszkańcy Nowej Huty, a że są tu książki, więc rozmowy stałych bywalców często sprowadzają się do doświadczeń czytelniczych. Najchętniej sięgają po reportaże, beletrystykę, eseje o sztuce i literaturę dziecięcą, gdyż wielu z nich jest rodzicami. Często zatrzymują się też przy półce przeznaczonej na książki nowohuck.

– Dlatego na spotkania autorskie zapraszamy naszych rodzimych pisarzy, takich jak Katarzyna Kobylarczyk, autorka książki „Kobiety Nowej Huty. Cegły, perły i petardy” czy Edyta Świętek, autorka sagi „Spacer Aleją Róż”. Ale księgarnia pękała też w szwach, kiedy odwiedzili nas Jakub Małecki, Sylwia Chutnik, czy Filip Springer. Dla seniorów zorganizowaliśmy spotkanie z siostrą Anastazją, autorką książek kulinarnych, a dla dzieci z Barbarą Gawryluk, pisarką tworzącą dla tej grupy wiekowej. Przez blisko 6 lat działaności odbyło się u nas ponad 300 takich spotkań.

Wszystko to ułatwił fakt, iż Cafe NOWA Księgarnia została beneficjentem „Certyfikatu dla małych księgarni”. Dzięki niemu ma ona zapewnione środki na pokrycie części kosztów stałych, takich jak choćby czynsz, a także na promocję swojej działalności.

– Choć „Certyfikat” nie rozwiązuje głównego problemu małych księgarń, jakim jest brak regulacji rynku książki w Polsce, to jednak to wsparcie jest bardzo ważne, bo pomaga nam przetrwać i daje poczucie bezpieczeństwa w niepewnych czasach – mówi Jacek Dargiewicz, dla którego „Certyfikat” jest istotny z jeszcze jednego powodu.

– Znalazłem się w gronie księgarni dostrzeżonych przez Instytut Książki. To jest dla mnie potwierdzenie tego, że idę dobrą drogą. Popycha mnie to do dalszego rozwoju – nie kryje właściciel NOWEJ i dodaje: – Nie zgadzam się z poglądem, że księgarnie są zamykane, bo czytelnictwo spada. Myślę, iż jest odwrotnie. Czytelnictwo spada, bo księgarni jest za mało. Skąd wziął się sukces koncernu sprzedającego popularny napój z bąbelkami? Z jego misji, która mówi, że ma być dostępny dla każdego na świecie w ciągu pięciu minut. Tak też powinno być z książkami.

Księgarnia to nie biznes, tylko ważna część kultury

Dla Anny i Szymona Świtajskich książki stanowią od lat sens życia. 18 lat temu założyli Wydawnictwo Smak Słowa, specjalizujące się w wydawaniu literatury pięknej z odmiennych obszarów kulturowych, literatury tłumaczonej z wielu języków, w tym z arabskiego, hebrajskiego, włoskiego i norweskiego, a także książek naukowych i popularnonaukowych z dziedziny psychologii i nauk społecznych.

– W pewnym momencie zaczęliśmy myśleć o miejscu, w którym moglibyśmy organizować spotkania autorskie. Kiedy pojawiła się możliwość wzięcia udziału w konkursie na lokal komunalny przeznaczony na działalność kulturalną w centrum Sopotu, skorzystaliśmy z niej. I tak powstała przy ul. Bohaterów Monte Cassino 6a Księgarnia Smak Słowa. Nie traktujemy jej jako księgarni firmowej. Oczywiście sprzedajemy w niej nasze książki, które mają tu osobne miejsce, ale przede wszystkim sprowadzamy tomy z innych wydawnictw, wybrane przez nas i uznane za interesujące. Bardzo uważnie słuchamy również naszych klientów i zamawiamy także książki popularne, które ludzie chcą czytać. Staramy się jednak, żeby były one zawsze wartościowe – zapewnia Szymon Świtajski.

Wielu czytelników przychodzących do „Smaku Słowa” to turyści. W okresie wakacyjnym mieszkańcy Sopotu rezygnują z odwiedzania jego centrum, ustępując miejsca przyjezdnym. – Czasami mamy wrażenie, że stanowimy atrakcję turystyczną, zwłaszcza w przypadku gorszej pogody. Idący na molo ludzie, wchodzą, rozglądają się z zachwytem i mówią, że to przepiękna księgarnia. Ale książki kupują coraz rzadziej. Dlatego jest nam coraz ciężej – przyznaje księgarz.

Szczególnie, iż właściciele na samym początku postanowili, że będą oferować wyłącznie książki. Dlatego nie mogą wyrównywać strat w budżecie, zarabiając na kawie czy pamiątkach. Za to każdy, kto przyjdzie do Smaku Słowa, może liczyć na fachową poradę, rozmowę o literaturze z kompetentnymi osobami. Może także usiąść w spokoju przy stoliku i przeglądnąć leżą na półkach tomy.

Księgarnia została zaprojektowana w taki sposób, że łatwo udaje się wygospodarować miejsce dla kilkudziesięciu osób, które będą chciały spotkać się ze swoim ulubionym pisarzem lub autorytetem w jakiejś dziedzinie. Spotkanie z autorami i autorkami jest bardzo ważnym elementem istnienia sopockiej księgarni. Dzięki „Certyfikatowi dla małych księgarni” Smak Słowa mógł profesjonalnie przygotować się do tego typu wydarzeń, kupując konieczny do tego sprzęt – mikrofony, rzutnik czy mikser audio. – Autorzy chętnie do nas przyjeżdżają. W jakimś stopniu przyciąga ich leżący nad morzem Sopot, ale też marka, którą udało nam się stworzyć. Niektórzy sami zabiegają o promocje swoich książek u nas. A niedawno przydarzyła nam się sympatyczna przygoda. Do księgarni weszła pani i zapytała o „Chłopki. Opowieść o naszych babkach”. Akurat nie mieliśmy tej pozycji, bo w tym okresie bardzo szybko się sprzedawała. Okazało się, że tą panią była autorka „Chłopek” Joanna Kuciel-Frydryszak, która pytała się o swoją książkę. Sprowadziliśmy błyskawicznie kilka egzemplarzy, a pisarka zgodziła się wpaść do nas następnego dnia i złożyć na nich autografy.

Właściciele księgarni przyznają, że byłoby im ciężko utrzymać takie miejsce, gdyby nie byli beneficjentami programu Instytutu Książki. Lwią część z dotacji „Certyfikatu” przeznaczają na czynsz i opłacenie prądu, który jest drogi i zapewnia im podstawowe źródło ciepła w sezonie zimowym. – Ten program bardzo realnie pomaga nam w przetrwaniu. Jestem pewny, że bez niego nie dalibyśmy rady prowadzić w taki sposób księgarni, która nie jest przecież tylko czystym biznesem, ale przede wszystkim ważnym elementem kultury lokalnej. Aby dalej ją współtworzyć, konieczne jest wyrównanie naszych szans, poprzez regulacje rynku w postaci tzw. ustawy o książce, która wprowadzi jednolitą cenę na nowości księgarskie. Przestaniemy wtedy stać na z góry przegranej pozycji w konkurencji z księgarskimi sieciówkami i sklepami internetowymi – dodaje Szymon Świtajski.