Aktualności

fot. Mikołaj Starzyński
09.11.2018

Nocny stolik #8. Anna Kańtoch: Mam słabość do książek o morderstwach na wrzosowisku

Pisarka Anna Kańtoch, pięciokrotna laureatka Nagrody im. Janusza A. Zajdla, opowiada o książkach, które zrobiły na niej wrażenie w ostatnich latach, milicyjnych kryminałach czytanych w dzieciństwie, długu wobec Agathy Christie, J. R. R. Tolkiena i Andrzeja Sapkowskiego, a także wyjawia, przez które arcydzieło polskiej literatury nie była w stanie przebrnąć.

Co pani teraz czyta?

Czytam zazwyczaj kilka książek naraz. Niestety, bo to chyba nie jest dobry zwyczaj. Ostatnio w ramach wczuwania się w atmosferę przy pisaniu Pokuty były to głównie kryminały albo powieści grozy.

A konkretnie?

Między innymi książkę, w której główny bohater walczy w Himalajach z nawiedzonym plecakiem, czyli Przepaść Michelle Paver, a także świetny, rozrywkowy kryminał Anthony’ego Horowitza Pogrzeb na zamówienie i jeszcze kilka powieści Arnaldura Indriðasona.

Jakieś zachwyty w ostatnim czasie?

To zależy, jak definiujemy ostatni czas.

Czyli rozumiem, że raczej nie.

Część książek mi się podoba, część nawet bardzo, ale jestem już w tym wieku, że zachwyt i podziw zdarzają się rzadko.

A coś spoza beletrystyki?

Duże wrażenie zrobił na mnie reportaż Był sobie chłopczyk Ewy Winnickiej, ale w tym przypadku też nie ma mowy o zachwycie czy podziwie, bo to nie tego typu książka – tam wrażenie wywiera temat, a nie sposób pisania.

Polskie powieści?

Ostatnią, która zrobiła na mnie wrażenie, była Ciemno, prawie noc Joanny Bator.

To faktycznie już parę lat temu, Joanna Bator dostała za nią nagrodę Nike w 2013 roku. Przejdźmy do czytelniczych nawyków: czy musi pani skończyć, jak już zacznie, nawet niedobrą książkę?

Absolutnie nie, więcej książek zaczynam, niż kończę. I niekoniecznie są to książki słabe, bo zdarza mi się rzucać i te potencjalnie dobre, które z jakiegoś powodu mnie zniechęciły.

Co ostatnio panią zniechęciło?

Nawiedzony dom na wzgórzu Shirley Jackson, która tak potwornie zirytowała mnie stylem, że po pierwszych kilkunastu stronach miałam ochotę zabić szpadlem wszystkich bohaterów, a na końcu autorkę.

Czym się pani kieruje wchodząc do biblioteki albo księgarni? Recenzjami, tłumaczem, renomą wydawnictwa?

Staram się wybierać ostrożnie: zazwyczaj kupuję autorów już sprawdzonych albo przynajmniej takich, których poleciły mi godne zaufania osoby. Za to w bibliotekach, gdzie nie wydaję własnych ciężko zarobionych pieniędzy, żadnych ograniczeń nie ma – biorę, co wpadnie mi w oko. I muszę przyznać, że mam słabość do książek o morderstwach na wrzosowisku. Jeśli w blurbie powieści są słowa „trup” i „wrzosowisko”, to oczywiste, że będę chciała ją przeczytać.

Czyta pani książki w obcych językach?

Czytam, głównie w ramach nauki języka. Ostatnio męczę Lethal White, czwartą część cyklu o Cormoranie Strike’u J. K. Rowling.

Jak idzie to „męczenie”?

To dobre słowo, bo książka jest niestety zdecydowanie słabsza niż wcześniejsze z serii – przeczytałam ponad 1/3 i akcja nadal stoi w miejscu.

Czyta pani na papierze, a może na czytniku?

Poza domem staram się czytać na czytniku, bo jest mniejszy i lżejszy, a w domu na papierze. W praktyce różnie wychodzi.

Książka to dobry prezent?

Daję je w prezencie mamie albo siostrze. Siostra lubi fantastykę i powieści młodzieżowe, czyli mniej więcej to, co ja, mama woli kryminały, powieści obyczajowe i romanse – na tych ostatnich kompletnie się nie znam, więc wręczam jej zazwyczaj kryminał. No chyba że sama poda mi tytuł, który mam kupić, bo i tak się zdarza.

Związana jest pani ze światem fantastyki. Fandom to chyba najżywiej dyskutujące o książkach środowisko w Polsce.

O przeczytanych książkach rozmawiamy na spotkaniach Śląskiego Klubu Fantastyki albo po prostu przy okazji spotkań towarzyskich.

A w internecie?

Forów internetowych staram się unikać, bo zjadają za dużo czasu.

Pamięta pani swoje pierwsze lektury w dzieciństwie?

Samodzielnie zaczęłam czytać dość późno, bodajże w drugiej klasie podstawówki, za to przeskoczyłam etap czytania bajek oraz książek dla dzieci i zaczęłam od razu od tych dla nieco starszych, stąd pierwsze moje zapamiętane lektury to przygody Winnetou, książki z serii o Panu Samochodziku i inne tego typu lektury.

Rodzice czytali w domu?

Książki były u nas zawsze – mama jest namiętną czytelniczką, tata trochę mniej, ale też czytał i nadal czyta. Z dzieciństwa pamiętam, że czytali mi Bajkę o żelaznym wilku, którą bardzo lubiłam.

A jak szło z lekturami szkolnymi?

Przeczytałam zdecydowaną większość... powiedzmy. Przy czym mój problem polegał czasem na tym, że czytałam te książki wcześniej, niż były w programie.

Człowiek się czuje, jakby się cofał w rozwoju na takich lekcjach.

Tak było z W pustyni i w puszczy – to była lektura w piątej klasie, przeczytałam ją dwa lata wcześniej i już mi się nie chciało powtarzać. W rezultacie nauczycielka zapytała mnie o jakiś szczegół, ja już go nie pamiętałam i dostałam dwóję z polskiego… A nie przeczytałam Pana Tadeusza...

Niemożliwe.

Starałam się, naprawdę, ale mój mózg z jakiegoś powodu nie przyswaja czegoś, co jest rymowane i fabularne jednocześnie. Czytam i od razu zapominam, o co chodzi, więc czytam jeszcze raz i znowu zapominam, i tak w kółko. W przypadku Pana Tadeusza poddałam się po paru pierwszych stronach.

A pierwsze „dorosłe” lektury?

Wcześnie, jeszcze na początku podstawówki. I nikt mnie nigdy nie pilnował, mogłam czytać, co chciałam. W rezultacie zaczynałam od milicyjnych kryminałów oraz opowiadań Stefana Grabińskiego. Pamiętam dobrze Kochankę Szamoty.

„Przede mną w zgiełku koronek i atłasów leżał rozrzucony bezwstydnie, obnażony po linię brzucha kadłub kobiecy - kadłub bez piersi, bez ramion, bez głowy...”.

Przeczytana w wieku dziesięciu lat naprawdę robi wrażenie.

Czy ma pani z tamtego okresu lektury przełomowe? Książki, które panią zmieniły, ukształtowały?

Książki mnie oczywiście formowały, jak każdego czytającego, ale nie pamiętam jakiejś jednej szczególnej, która zmieniłaby mój światopogląd czy coś w tym rodzaju.

Dzięki komu odkryła pani kryminały?

Za to podziękować muszę Agacie Christie – dzięki niej zakochałam się w kryminałach.

A fantastykę?

Dzięki Tolkienowi oraz Sapkowskiemu, który pokazał mi, że tę fantastykę można pisać też zupełnie inaczej.

Jakieś książki, którymi fascynację wspomina pani z odrobiną zażenowania?

Dorwałam kiedyś słynne Pamiętniki Fanny Hill Johna Clelanda i zaczęłam czytać z wypiekami, ale w połowie dałam sobie spokój. Nawet moje czternastoletnie ja, bardzo zainteresowane seksem, nie dało rady tym wszystkim idiotyzmom.

Ktoś z klasyków jest dla pani szczególnie ważny?

Zawsze lubiłam angielskie i amerykańskie powieści obyczajowe, np. Henry’ego Jamesa. Za ważnych dla mnie uważam też twórców powieści gotyckich.

Niektóre z nich mocno się zestarzały.

Wiem, część to dziś już trochę ramotki, ale i tak wciąż mam słabość do Sheridana Le Fanu czy Brama Stokera. Zdarza mi się wracać nawet do Mnicha Matthewa Gregory'ego Lewisa – choć on z tej trójki jest chyba najsłabszy. Ann Radcliffe kiedyś bardzo mi się podobała, dziś już chyba nie zaryzykowałabym czytania.

Czyli wraca pani do dawnych lektur.

Tylko do pewniaków, o których wiem, że mnie nie zawiodą. Czasem mi się zdarza z sentymentu zerknąć do jakiegoś starego polskiego kryminału i dziwię się, jak topornie to jest napisane. Tłumaczenia też zresztą potrafią rozczarować: Agathę Christie kiedyś łykałam bez marudzenia, bo interesowała mnie głównie intryga, dziś widzę, że część jej książek jest napisana kiepskim językiem – i zakładam, że to wina tłumacza, nie autorki.

Ma pani autorów, na których patrzy jak na wzór, z ambicją, by pisać równie dobrze jak oni?

Kiedy zaczynałam pisać, miałam ściągawkę, na której było napisane: styl Henry’ego Jamesa, nastrój z Iana R. MacLeoda, dialogi z Chandlera… Co mi z tego wyszło, można zobaczyć w moich książkach – podpowiem zresztą, że nie ma tam ani Jamesa, ani MacLeoda, ani Chandlera. Gdybym dziś miała aspirować do cudzego stylu, chciałabym pisać jak Catherynne M. Valente, ale nauczona przykrym doświadczeniem, nawet nie próbuję.

A chciałaby pani kogoś z literatów poznać osobiście?

Niektórzy pisarze są oczywiście interesujący i warto ich poznać, ale to nie jest tak, że czytam ciekawą książkę i myślę sobie „O rany, muszę poznać autora”. Książka to książka, a autor to autor.

Śledzi pani poczynania krajowych kolegów i koleżanek po piórze?

Nie bardzo. Uczciwie mówiąc, wolę czytać autorów zagranicznych, bo z nimi jest prosto: spodoba mi się, to mogę pochwalić publicznie, nie spodoba mi się, to odreaguję, pisząc złośliwą notkę na Facebooku. Z Polakami sytuacja jest bardziej skomplikowana, bo jeśli książka okaże się dobra, to super, ale jeśli będzie zła, to co?

Jest taka piękna zasada recenzencka, by komplementy pisać tak, jakby się ganiło, a krytykować tak, żeby to brzmiało jak pochwała.

Wyzłośliwiać się nie wypada, pisać negatywnej recenzji też nie bardzo, a i spotkania towarzyskie – bo polskich autorów spotykam przy licznych okazjach – też wypadają niezręcznie. Dlatego w przypadku polskich autorów staram się trzymać sprawdzonych nazwisk: w kryminale jest to na przykład Wojciech Chmielarz.

To, jak się zdaje, wzajemne uznanie, bo kiedy go spotkałem, to rekomendował mi pani powieści.

Ostatnio zaryzykowałam też Skazę Roberta Małeckiego i byłam zadowolona.

Studiowała pani arabistykę. Czy wraca pani do literatury z tego kręgu kulturowego?

Nie. Studia bardzo miło wspominam, zwłaszcza roczny pobyt na stypendium w Jordanii, ale dość wcześniej zorientowałam się, że arabistyka nie będzie odgrywała ważnej roli w moim życiu.

Są jakieś gatunki, po które z założenia pani nie sięga?

Nie lubię romansów, powieści militarnych ani książek z szybką akcją – wszystkie mnie nudzą, a militaria dodatkowo sprawiają, że przestaję rozumieć, o czym czytam.

Na koniec najtrudniejsze pytanie: ulubiony, najważniejszy pisarz bądź pisarka?

O rany, nie mam pojęcia… Dużo ich jest, zresztą najważniejszy i ulubiony to mogą być dwie różne kategorie. Lubię Catherynnę M. Valente, bo niesamowicie podoba mi się jej styl, lubię Stephena Kinga, bo przy jego powieściach odpoczywam, ważnymi książkami dla mnie są Mistrz i Małgorzata Bułhakowa, Imię róży Eco, Klub Dumas Artura Péreza-Reverte czy Pan Światła Rogera Zelazny’ego… Nie potrafię wybrać, naprawdę.

To jeszcze porozmawiajmy o najbliższych planach czytelniczych.

Chcę dobrnąć do końca tego nieszczęsnego Lethal White Roberta Galbraitha/J. K. Rowling po angielsku, a jeśli nie dam rady, to pewnie zacznę Bridge of Birds Barry'ego Hugharta, bo mnóstwo osób już mi to polecało.

A po polsku? Kto jest najbliższy w kolejce?

Planuję przeczytać powieść Valente „Domostwo błogosławionych”, tylko najpierw muszę ją sobie kupić. Albo zaczekać na urodziny, może ktoś zrobi mi prezent – tylko czy wytrzymam do końca grudnia? A po drodze pewnie będą inne książki, dziś zresztą wybieram się do biblioteki i może coś ciekawego przyniosę.

- rozmawiał Marcin Kube