Aktualności

fot. archiwum prywatne
30.03.2021

Nocny stolik #58. Jerzy Porębski: Dokument jest taką samą prawdą jak każda inna prawda

Jerzy Porębski, reżyser, producent i scenarzysta, opowiada o swych aktualnych lekturach, karierze agenta literackiego, literaturze górskiej i literaturze czeskiej.

Nocny stolik: funkcjonuje u pana coś takiego i co na nim zalega?

Funkcjonuje. W związku z tym, że w życiu udało mi się poznać osobiście bardzo wielu wspinaczy, podróżników, odkrywców i niezbyt lubię o nich czytać, więc pozostają mi w zasadzie ci nieżyjący. Fascynują mnie dawni odkrywcy jak np. Magellan, Vasco da Gama czy Kolumb. Patrząc na statki w jakich wyruszali w nieznane, bez wiedzy, map, bezpieczeństwa… to dla mnie istoty godne najwyższego szacunku. No więc na stoliku leży „Ostatnia krucjata” Nigela Cliffa o wyprawach Vasco da Gamy do Indii. Kilka lat temu pojechałem do Lizbony głównie po to, by stanąć przy jego grobie. Leżą również „Podróże z Herodotem” Kapuścińskiego. Herodot wiele dla mnie w życiu znaczył, czytałem „Dzieje” kilka razy, a pomysł Kapuścińskiego jest nawet ciekawy.

Ile książek „sprowadził” pan do Polski jako agent literacki?

Zagranicznych siedemnaście, z czego już wydano dziewięć, i osiem polskich książek, które powstały z mojej inicjatywy, czy pomysłu, jak np. biografia Krzyśka Wielickiego. Do tego trzy książki sprzedane i wydane w Czechach, tam również dwie zainicjowane, i kilka polskich sprzedanych w innych krajach jak Bułgaria czy Ukraina. Różnie wygląda wsparcie przez Instytuty Polskie, np. IP w czeskiej Pradze zorganizował promocję czeskiego wydania „Kukuczki” autorstwa Dariusza Kortko i Marcina Pietraszewskiego wraz z pokazem mojego filmu „Kukuczka” a, IP w Madrycie blokuje wsparcie dla książek wydanych przez Agorę i wspiera inne wydawnictwa.

Czy można mówić o specyfice rynku książek górskich w Polsce, na przykład w porównaniu z tym co wydaje się w Czechach czy we Włoszech?

Wydaje się w zasadzie to samo, czyli przewaga tematów związanych z danym krajem i biografie powszechnie znanych wspinaczy. Sprzedają się książki przekrojowe, na przykład to, co proponuje Bernadette McDonald. W Polsce wydaje się bardzo dużo literatury górskiej. Do konkursu „Książka Górska Roku” na Festiwalu Górskim im. Andrzeja Zawady w Lądku Zdroju zgłoszono w 2019 roku chyba 37 pozycji, a w 2020 roku aż 48. Przy tym książki te świetnie się sprzedają, zazwyczaj lepiej niż w Anglii czy Hiszpanii. Chociaż rekord należy chyba do książki „Annapurna” Maurice’a Herzoga – ponad milion egzemplarzy sprzedano we Francji. We Włoszech polskie tematy są dosyć popularne, zdecydowanie bardziej niż w strefie anglojęzycznej, ale nakłady, co oczywiste, dużo niższe niż w Polsce. Czesi są, jak zwykle, są ostrożni, ale coś się udało zrobić. Liczy się też Południowa Korea, ale najlepszym rynkiem jest Polska.

Wiem, że takich pytań się nie lubi, ale którą uważa pan za najbardziej wartościową albo z której zdobycia najbardziej się pan cieszył?

Jednej takiej nie ma. Obecnie dużo książek dostaję od wydawnictw, a najcieplej wspominam te czytane wiele lat temu, które rozpalały wyobraźnię. Lubię prezenty od autorów z dedykacją, najwięcej mam od Kurta Diembergera, z którym się bardzo lubimy. Jego książka o tragedii na K2 w 1986 roku czeka też na wydanie w Agorze.

Jakie są oczywiste i mniej oczywiste kryteria wyboru tych, a nie innych książek?

Staramy się z wydawnictwem z szerokiej oferty wybrać te, które są ważne dla środowiska i zarazem dobrze rokują sprzedażowo. Wpadek w zasadzie nie mamy, choć czasem coś sprzedaje się gorzej niż zakładaliśmy, ale nigdy nie zaliczyliśmy klapy. Bardzo dobrze mi się z przyjaciółmi z Agory współpracuje i jeszcze dużo przed nami książek już kupionych i czekających na wydanie. Najszybciej chyba ukaże się biografia sir Chrisa Boningtona w tłumaczeniu Andrzeja Górki.

Przy pisaniu własnych książek lubi pan pracować w duetach, a nawet tercetach. To nietypowe. Skąd taki wybór drogi (współ)autorskiej?

Lubię i bardzo szanuję zarówno Wojtka Fuska, jak i Darka Kortko, i dobrze mi się z nimi pracuje, rozmawia i bywa. Książkę o dziesięciu ważnych wyprawach Darka Załuskiego piszę sam z ogromną pomocą Darka. Całkiem sam chyba bym nie chciał. Wspólnie jest ciekawiej, żywiej i efektywniej. Można podzielić pracę, wtedy nie robi się tego, czego się nie lubi. Zdecydowanie tak wolę.

Na ile ważne dla pana jako autora są informacje zwrotne od czytelników, spotkania na festiwalach górskich i innych imprezach?

Spotkania, rozmowy z czytelnikami, festiwale są bardzo ważne i zawsze bardzo na nie czekam. Niestety pechowo dwie ostatnie książki wyszły idealnie pod lockdowny. Najgorzej „Lekarze w górach”, bo wiosenny lockdown był straszny. Duże, premierowe spotkanie odbyło się w warszawskim kinie Elektronik, było kilku lekarzy – bohaterów książki, publiczność dopisała, chociaż było wiadomo, że nazajutrz kina zostaną zamknięte. Niektórzy znajomi nawet dzwonili do mnie, że jesteśmy niepoważni, że pandemia, a my organizujemy spotkanie itp. Było bardzo fajnie, inne wydarzenia zostały odwołane. Książka „Berbeka. Życie w cieniu Broad Peaku” miała więcej szczęścia, było kilka spotkań online, a premierowe miało 700 widzów przez dwie godziny. Również tym razem udało nam się spotkać z publicznością w warszawskiej Lunie w marcu i również był to ostatni dzień otwartych kin.

Jak to jest z Wandą Rutkiewicz i Jurkiem Kukuczką, że po tylu latach ciągle jest jeszcze co o nich opowiadać? A może nie ma, tylko jest to „pewniak”, który się sprzeda?

To najbardziej popularne polskie górskie nazwiska, choć ciągle nie wszystko jeszcze o nich wiemy. Piszemy teraz z Wojtkiem Fuskiem biografię Janusza Kurczaba i będzie tam również o Wandzie. Nikt jeszcze tego, co mamy o niej, wcześniej nie odkrył.

Czy zna pan książki górskie, które aż proszą się o adaptację filmową?

Taką jest na przykład napisana przez nas z Wojtkiem Fuskiem historia wydarzeń na Lho La w 1989. To była największa polska tragedia w Himalajach, którą uważa się za początek końca złotej ery polskiego himalaizmu. Taki też był tytuł mojego i Ewy Łabaj komiksu zrobionego dla Alpinist Magazine, czyli „Tragedii na Lho La. Początek końca”. Kiedyś Artur Hajzer chciał ją przesłać Romanowi Polańskiemu. Sam kiedyś złożyłem wniosek do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej na dofinansowanie scenariusza i miałem kilka spotkań z Maciejem Dejczerem. Niestety, ten wniosek został odrzucony ze względu na moje małe doświadczenie w filmach fabularnych, ale jeden z recenzentów, właśnie Maciej Dejczer zadzwonił do mnie i spotkaliśmy się kilka razy. Później rozmawiałem jeszcze ze znanym czeskim dramaturgiem Janem Gogolą i w związku z tym, że musiałbym poddać się regułom filmu fabularnego, zdecydowałem się nie kontynuować tego tematu, choć PISF wyraził zgodę na ponowne złożenie wniosku. Na pewno przydałby się film o Wandzie Rutkiewicz. Czekamy wszyscy na „Broad Peak”, który jest gotowy, ale wstrzymany lockdownem, po jego premierze może będzie więcej górskich fabuł albo nie będzie ich wcale – zależy ilu widzów go obejrzy.

Jak są pułapki związane z adaptacją literatury górskiej na język filmu?

Dla mnie to bardzo trudne, bo czuję się dokumentalistą, a fabuła wymaga „ściemy”. Na przykład jakiegoś romansu, odejścia o prawdziwych wydarzeń na rzecz wywołania emocji u widza, które trzeba niedokumentalnie podkręcić. Podam może przykład z tematu, o którym już mówiliśmy, czyli na temat tragedii na Lho La. Dramaturg potrzebował więcej emocji i zaproponował dodać historię miłosną. Przypomnę, że w sytuacji kiedy oślepiony i poturbowany Andrzej Marciniak oczekiwał pomocy w namiocie na przełęczy Lho La, to akcję ratowniczą organizował Artur Hajzer i brała w niej udział Agnieszka Marciniak – żona Andrzeja. Pojawiła się sugestia by wprowadzić romans Artura z Agnieszką, co podgrzeje atmosferę. Znałem Artura, znam Agnieszkę i syna Łukasza, jak mam wprowadzać taki wątek? To nie dla mnie. Zrezygnowałem.

Jest jeszcze teatr – jak to jest ze wspinaczkową tematyką w teatrze?

Mamy spektakle o Wandzie Rutkiewicz i Jurku Kukuczce. Ja uważam, że bardzo dobrze do tego nadaje się biografia Maćka Berbeki, która sama w sobie ma charakter greckiej tragedii. Jego dwa Broad Peaki i przeznaczenie. Część z Państwa wie, że Maciek Berbeka w roku 1988 myślał, że wszedł jako pierwszy zimą na Broad Peak, ale okazało się, że był tylko na przedwierzchołku, o czym nie został poinformowany. Po niedługim czasie, już w Polsce dowiedział się z mediów, że na wierzchołku jednak nie stanął. Obraził się na środowisko i nie brał udziału w polskich wyprawach narodowych. Po 25 latach dał się Krzyśkowi Wielickiemu namówić na powtórny atak na Broad Peak, podczas którego wraz z Tomkiem Kowalskim zmarli 6 marca, dokładnie w 25 rocznicę pierwszego swojego tam ataku. Ten Broad Peak wabił go przez 25 lat jak syreny Odyseusza.

Wraz z Darkiem Kortko napisaliśmy biografię Maćka Berbeki pod tytułem „Berbeka. Życie w cieniu Broad Peaku”. Sam Maciek zresztą w teatrze pracował. Bardzo bym się ucieszył gdybym kiedyś mógł współpracować z teatralnym scenarzystą. Darek Kortko to doświadczenie miał za sobą pisząc scenariusz do spektaklu „Himalaje”, ja jeszcze nie ale… wszystko może się zdarzyć.

Kiedyś w wywiadzie Marcin Koszałka powiedział, że jest zwolennikiem teorii, że absolutnym kłamstwem jest mówienie widzowi, że dokument jest prawdą.

Dokument jest taką samą prawdą jak każda inna prawda. W kwestiach poważnych to sąd rozstrzyga, czyja prawda jest bardziej prawdziwa. W filmie dokumentalnym to subiektywna prawda reżysera i jego rozmówców. Żadna to teoria, to oczywistość, każdy opisze wydarzenie czy osobę trochę inaczej. Według mnie w tym cały właśnie urok dokumentu – nie możemy wszyscy widzieć tak samo, a to, że ktoś widzi inaczej, nas rozwija.

Zmieńmy temat i przejdźmy do literatury czeskiej. U nas dyżurnym specjalistą od Czechów jest niewątpliwie Mariusz Szczygieł.

Z całą pewnością, ma ogromną wiedzę, jest medialny, świetnie pisze, no i wykonuje tytaniczną pracę. Kiedyś mi opowiadał, że po zamieszkaniu w Pradze przez kilka lat zbierał wycinki prasowe na różne tematy. Niczego nie pisał, tylko zbierał materiały przez kilka lat. To absolutnie niespotykane. Są jeszcze inni, choćby Aleksander Kaczorowski, ale on porusza się w innych obszarach, np. polityce.

Czyta pan literaturę czeską w oryginale? Ulubione pozycje. A może coś czego jeszcze nie przełożono, a warto?

Czytam, ale niezbyt często, częściej piszę felietony do miesięcznika „Patriot”, niezwiązane z tematyką górską. Bardzo się cieszę, że literatura czeska jest w Polsce bardzo popularna i również bardzo dobrze znana. Ja tradycyjnie czytam Hrabala, Kunderę, a ostatnio Kateřinę Tučkovą.

Wróćmy do gór. Gdyby miał pan ułożyć listę pięciu najlepszych książek o górach, to co by się na niej znalazło?

Wstałem i poszedłem do biblioteki zobaczyć co może być „The Best”, ale jest ich tam dużo i tak właśnie było przez lata. Coś było fantastyczne, ale potem pojawiły się kolejne znakomite rzeczy i kolejne. Patrzę więc na te książki, które mam i jest dużo bardzo dobrych, ale nie ma liderki.

A te najlepsze jeszcze niewydane u nas?

Tutaj mam kłopot. Obecnie czytam je bardziej pod kątem wiadomości i balansu pomiędzy wiedzą a opowieścią. Kiedyś to były nieprzespane noce i duże emocje. Ważny jest też sposób wydania.

Na pewno „K2. Storia della montagna impossibile” Alessandra Boscarina. Absolutne cudo wydawnicze. Konsultowaliśmy polskie wydanie, ale niestety jedyna opcja to drukarnie w Chinach. Nikt w Polsce nie jest w stanie jej wydrukować. Książka na duży format i podwójnie rozkładane strony. To oznacza wysokie koszty, a więc na tym koniec.

Ma pan na koncie coś nietypowego – komiksy górskie. Jak to się sprawdziło na świecie, a jak w Polsce?

Moje komiksy miały wiele wystaw w Hiszpanii, Korei Południowej, Argentynie i gdzieś jeszcze. Również kilka wydań w zagranicznych magazynach, w tym w amerykańskim „Alpinist”. W Polsce niestety nie były przyjęte ze szczególnym zainteresowaniem, więc dałem sobie spokój.

Nad czym pan pracuje albo co pan właśnie skończył?

Właśnie z Wojtkiem Fuskiem książkę „GOPR w akcji”. Tym razem GOPR, po wielu latach współpracy z TOPR. GOPR był troszkę opuszczony a więc poświęciliśmy mu trochę czasu. Książka powinna się ukazać jesienią, oczywiście w Agorze. Dalej biografia Janusza Kurczaba wraz historycznym tłem sytuacji ludzi niehetero w czasach PRL oraz środowisku wspinaczkowym, gdzie Jano wszyscy znali i nikomu to nie przeszkadzało. Jeszcze dalej „Tragedia na Lho La” z politycznym tłem 1989 roku w Polsce, czyli roku zmian systemu, wspomniane już wyprawy Darka Załuskiego – i to póki co tyle.

Ale powoli znów nabieram ochoty na film.

– rozmawiał Andrzej Mirek