Aktualności
Pisarka i dziennikarka Anna Kamińska opowiada m.in. o demolowaniu czytanych książek, uwielbieniu dla literatury rosyjskiej, kompulsywnym notowaniu, a także o kontakcie z czytelnikami w czasie pandemii.
Jakie książki masz na nocnym stoliku?
Na stoliku przy łóżku mam zwykle dwa rodzaje książek. Te, które potrzebne są mi do pracy i one są z reguły kompletnie zdemolowane, tj. z poprzyklejanymi kolorowymi kartkami z każdej strony, z zakładkami podartymi na pół i z zagięciami stron, pomazane ołówkiem itd., a także te, które czytam dla przyjemności. Moja polonistka w liceum nauczyła mnie tak uważnej pracy z książką, jakiej nikt mnie potem nie nauczył na żadnej uczelni czy w innych szkołach: sztuki sporządzania notatek, zapisywania uwag w książce ołówkiem, zaznaczania istotnych rzeczy na marginesie książki, strzałkami, rysunkami, podkreśleniami itp. I ten zwyczaj przeniósł się też trochę na książki czytane dla przyjemności, chociaż z nimi nie robię już takiej demolki, jak z tym pierwszymi, które są w gruzach (śmiech). Dlatego nie znoszę audiobooków czy e-booków, bo jak niby mam z nimi pracować i jak zachowywać na zawsze te ważne dla mnie refleksje z przeczytanych książek?! W liceum właśnie dzięki polonistce, która rozbudziła mój apetyt na książki i kazała sięgać po mnóstwo rzeczy, których nie ma na liście lektur, prowadzić dodatkowe zeszyty z listą tych dodatkowych książek (tak samo jak z obejrzanych spektakli, filmów), wyrobiłam sobie taki zwyczaj i nie umiem inaczej czytać. Uwielbiam papier także ze względu na dotyk, na zapach, na okładkę (wolę bardziej matową i chropowatą niż śliską), a nawet ze względu na kapitałkę! Tak to mniej więcej wygląda.
A jeśli pytasz o tytuły to teraz na moim stoliku leżą książki: „Hirszfeldowie. Zrozumieć krew” Urszuli Glensk, „Aids i jego metafory” Susan Sontag, „Zbrodnia i kara”, bo przeżywam jakiś niezwykły powtórny zachwyt Fiodorem Dostojewskim oraz „Poezje” Miłosza, co dla mnie samej jest zaskoczeniem, bo do tej pory nie czytałam na co dzień wierszy, ale pandemia spowodowała wiele zaskakujących rzeczy, jeśli chodzi o moje czytelnictwo.
Poproszę o zestaw ostatnich zachwytów i rozczarowań lekturami.
Zachwycam się rzadko, szczerze mówiąc. To znaczy uwielbiam literaturą rosyjską. Z ogromną przyjemnością i podziwem pochylam się np. nad Bułhakowem, Gogolem, czy Czechowem. To jest taki typ literatury i opowieści o naturze ludzkiej, że budzi za każdym razem mój zachwyt, ale mniej zachwycam się tym, co współczesne. Z rzeczy, które czytałam ostatnio wymienię może te, które mi się po prostu podobały: „Ludzkie sprawy” Wiktora Osiatyńskiego, „Kroniki” Boba Dylana czy biografia Marka Hłaski autorstwa Radosława Młynarczyka. O rozczarowaniach nie będę mówić albo powiem może inaczej: wyobrażałam sobie, że książka „Wszystkie języki świata” Zbigniewa Mentzla będzie książką, która mnie zachwyci, a tak się zupełnie nie stało. Nie znaczy to jednak, że nie zachwyci mnie za dziesięć lat, bo tak miałam już z niejedną książką.
Masz książki, o których możesz powiedzieć, że Cię ukształtowały?
Książki, które kształtują mój warsztat, to na pewno literatura amerykańska. Jeśli chodzi o te lektury, które jakoś wpłynęły na to, co napisałam, to na pewno wszystko, co napisał Kurt Vonnegut, Philip Roth, Ken Kessey czy Truman Capote. Jeśli chodzi o te książki, które mnie ukształtowały jako człowieka, to zachowam je dla siebie, one zresztą się zmieniały. Może odpowiem tak: zdarzało się, że jakieś odpowiedzi na różne pytania znajdowałam w książkach Jarosława Iwaszkiewicza. Myślę, że dość spore znaczenie na to, co dzisiaj robię, miały też książki amerykańskich dziennikarzy, odnoszące się do tego, jak pracować np. „Sztuka wywiadu” Lawrence’a Grobela, która wpadła mi kiedyś w ręce.
Czy kiedy czytasz reportaże, to robisz to jako zawodowiec, czy potrafisz się wyłączyć i czytać dla przyjemności?
Jeśli chodzi o literaturę faktu, nie potrafię się wyłączyć, nie myśleć o warsztacie i nie powstrzymać się od robienia notatek czy komentarzy odnośnie formy itd. Nawet jeśli czytam gazety dla przyjemności, też zdarza mi się wyciąć jakiś fragment i wkleić go w swój kalendarz. A jeśli czytam prozę, to pewnie, daję się momentami ponieść i nie planuję na początku niczego notować, ale za chwilę okazuje się jednak, że znajduję coś dla siebie i też staram się to zaznaczyć i odbywa się wtedy kompulsywne szukanie ołówka, żółtej kartki przylepnej albo kartki papieru, by coś zanotować, jeśli książka jest z biblioteki. W książkach z bibliotek nie mażę. Pilnuję się. Staram się też, by ten, kto wypożyczy książkę po mnie, nie znalazł w niej mojego biletu na pociąg, papierka po czekoladce, czy recepty od lekarza, co mi się wciąż zdarza.
Jakie są Twoje etyczne granice przy pisaniu biografii? Czego o swoim bohaterze byś nie napisała?
Nigdy nie pokazuję bohatera, odzierając go z intymności, nagiego tylko po to, by go takim pokazać. To oczywiste, że wiem o swoim bohaterze rzeczy, o których mogłabym napisać, ale nie uważam, by trzeba było to ujawniać, jeśli nie wpłynęło to na jego los. Myślę, że zwykła przyzwoitość każe nam, autorom stawiać sobie takie granice i jest to zrozumiałe, bo nikt z nas – ani autor, ani czytelnik – nie chciałby być do końca odarty z intymności. Zadaję sobie po prostu pytanie, jak sama czułabym się, gdyby coś, co chcę napisać, ktoś napisał o mnie, i jakie ma to znaczenie w przypadku konkretnego życiorysu.
A kto wpłynął na Twój warsztat reporterski? Jakich miałaś mistrzów?
Wiesz, mogę oczywiście powiedzieć, że zaczytywałam się w Hannie Krall, Krzysztofie Kąkolewskim czy w Ryszardzie Kapuścińskim, bo to prawda, i na pewno uczyłam się w jakimś sensie na ich książkach, ale dla mnie osobiście ważniejsze były spotkania z ludźmi, z którymi miałam bezpośredni kontakt i coś we mnie zmienili, gdy próbowałam pisać. A to był reportażysta Marek Miller w Laboratorium Reportażu, do którego trafiłam na studiach, Maciej Drygas, z którym omawiałam jakiś tekst, czy Remigiusz Grzela, od którego uczyłam się sztuki wywiadu, a nie reportażu, co zresztą często jest nawet znacznie trudniejszą sztuką. Bez umiejętności zrobienia dobrej rozmowy nie ma w ogóle mowy o pisaniu biografii tego rodzaju jak te moje, które bazują na rozmowach z ludźmi. Tak więc uważam, że te wszystkie przeczytane reportaże bez osobistych doświadczeń z ludźmi, którzy zobaczyli we mnie jakiś potencjał i dali mi jakąś wskazówkę, nie na wiele by się chyba zdały.
Jesteś autorką trzech biografii. Skończenie książki chyba nie zamyka tematu. Co słychać u Twoich bohaterek?
O Simonie Kossak powstają aktualnie dwa filmy: jeden fabularny, tak więc zobaczymy Simonę na dużym ekranie, i dokument, który ma być z kolei pokazywany w kinach studyjnych. Toczy się też sprawa domu, w którym Simona mieszkała w Puszczy Białowieskiej. Dom, w którym żyła w lesie, zostanie być może objęty ochroną konserwatorską. Wiem, że wielu czytelników książki jeździło zobaczyć to miejsce i dla wielu będzie to dobra wiadomość. O Wandzie Rutkiewicz powstaje z kolei film fabularny i z tego, co wiem od producenta, w opowiadanej historii na dużym ekranie obok Wandy pojawi się też postać Haliny Krüger-Syrokomskiej, czyli mojej książkowej „Haliny”. Jak doskonale wiesz, ich losy są ze sobą nierozerwalnie związane nie tylko życiorysami, ale też jeśli chodzi o historię tak zwanego alpinizmu kobiecego czy w ogóle himalaizmu.
Na pewno zgadzam się z Tobą, koniec pracy nad książką oczywiście nie zamyka tematu. Uważam, że nie ma czegoś takiego jak koniec pracy nad biografią, bo zawsze możesz dowiedzieć się jeszcze czegoś nowego, spotkać się z kolejnym rozmówcą itd. Opowieść o człowieku jest niekończącą się historią.
Moje bohaterki wciąż są mi bliskie, powiedziałabym nawet, że jakby we mnie pracują. Jestem zbudowana z tych kobiet, o których miałam szansę napisać, na pewno wiele lat spędzonych w ich światach zostawiło we mnie sporo śladów.
Praca nad biografią chyba sprzyja temu, by dowiedzieć się czegoś o sobie.
Praca nad biografią to jest orka i masz nieraz wielką ochotę rzucić ją w diabły, więc gdyby nie to, że miewałam poczucie, że bardzo wiele czerpię z opisywanych przez siebie historii, to na pewno bym ich nie dokończyła. Zawsze mam takie poczucie, że im więcej daję bohaterowi zaangażowania, tym więcej od niego dostaję.
Zdarza Ci się występować w roli specjalistki od Wandy, Haliny lub Simony? Przypominasz sobie w związku z tym jakieś ciekawe albo kuriozalne?
Tak, ale myślę, że każdy autor książek ma takie sytuacje na koncie. Zdarza się, że ktoś do mnie dzwoni i mówi: „Proszę pani przeczytałem pani książkę o Simonie, podobała mi się, a ja chodziłem z Simoną do szkoły i znalazłem jej zdjęcie, może się pani przyda? Proszę mnie koniecznie odwiedzić, porozmawiamy sobie. Podam mój adres, niech pani zapisze. To, kiedy pani do mnie przyjedzie? Proszę przyjechać jak najszybciej!”.
Usłyszałam wiele dobrych rzeczy o swoich książkach od himalaistów, dostałam nagrodę od ludzi gór, usłyszałam, że jestem polską Bernardette McDonald. To zresztą piękny komplement, bo Bernadette jest wspaniałą osobą z niezwykłą wiedzą na temat gór, pracowitą autorką, życzliwą, z pewnym rodzajem elegancji, z klasą. Wiele osób do mnie dzwoni z propozycją, żebym dalej pisała o górach, a przecież ja się nie interesuję tak bardzo górami, jak wielu moich kolegów autorów książek, którzy mają o wiele większe doświadczenie i wiedzę na ten temat.
Gdybyś mogła cofnąć czas to w jakich okolicznościach chciałabyś się spotkać ze swoimi bohaterkami? Kawka z Wandą, spacer po lesie z Simoną, coś mocniejszego z Haliną?
Myślę, że nie mogłoby być innych okoliczności na spotkanie z moimi bohaterkami niż te w przyrodzie, w górach czy w lesie. Jeśli mogłabym spotkać moje bohaterki to tylko w takich okolicznościach, przecież nie w kawiarni! Mam sny związane z moimi bohaterkami i w jednym z nich siedziałyśmy z Simoną w Dziedzince w Puszczy Białowieskiej, myślę, że nie byłoby lepszego miejsca na takie spotkania niż właśnie natura lub ich domy. Podobnie jak wszystkie moje bohaterki wolę mieć pod stopami korzenie, a nie bruk. Z przyjemnością zaprosiłabym też moje bohaterki do mojego domu z ogrodem, bo myślę, że jeśli usiadłybyśmy na trawie, to takie spotkanie też mogłoby im się spodobać. Tak, na pewno wszystkie chętnie usiadłyby w ogrodzie.
Czy etykietka „literatura górska” nie robi czasem książce krzywdy?
Nie sądzę, jest w końcu festiwal książek górskich, konkurs na książkę górską, prasa górska. Ja nie uważam, żeby te moje książki o Wandzie czy Halinie były typową literaturą górską, ale wszyscy wiemy, że jest wiele takich książek. Ograniczają się do typowo górskich aspektów wypraw czy opisywanych postaci, a ludziom się podobają, więc nazywanie ich po imieniu jest chyba okej? Ja nie jestem zwolenniczką wrzucania książek czy czegokolwiek do szuflady z jakimś napisem, ale jeśli wiele osób chce mieć konkretną informację i sięgać po coś, co jest przewidywalne, to proszę bardzo.
Masz swoją diagnozę popularności wszelakich biografii?
Ludzie zawsze będą interesowali się życiem innych ludzi, z tego wynika przecież niestety sukces kolorowej prasy czy portali internetowych donoszących, co kto zjadł na kolację, gdzie i z kim.
Jak przyjęłaś zdobycie K2 przez Nepalczyków?
To jest tak piękna opowieść o tym, jak historia zatoczyła koło czy raczej zwieńczyła wszystkie próby zdobycia K2 przez tych, którzy do tej pory pozostawali na drugim planie, umożliwiając błyszczenie na tym pierwszym himalaistom z naszego kręgu kulturowego, że znajduję w ramach komentarza tylko jedno określenie: wzruszenie. Wejście na szczyt Nepalczyków, którzy na siebie poczekali jest jedną z najpiękniejszych scen w historii himalaizmu. W pamięci mam również to, co Wanda Rutkiewicz mówiła o Szerpach, którzy wspierali ją przy wejściu na Mount Everest w odróżnieniu od niemieckich kolegów, którzy rzucali jej tylko kłody pod nogi. Dlatego to zdobycie przez Szerpów K2 zimą wzrusza mnie po wielokroć. Napawa mnie to też nadzieją na takie pisanie i mówienie o górach, jakie proponowała w pewnym momencie Wanda: z pokorą, miłością do gór i w duchu przeżywania górskich przygód we wspólnocie. A nie w formie spektaklu jednego aktora i sportowej rywalizacji, której celem jest poklask.
Czy pandemia zmieniła Twoje lektury?
Pandemia rozbudziła mnie czytelniczo, zaczęłam sięgać częściej niż zwykle po literaturę rosyjską, niemiecką i poezję. Nie wszystko udało mi się dokończyć (dotyczy to m.in. „Czarodziejskiej góry”), ale i tak przeczytałam trochę książek, na które wcześniej nie miałam czasu.
Brakuje Ci spotkań z czytelnikami?
Lubię spotkania z ludźmi w bibliotekach czy na festiwalach, mam jednak w sobie także wbrew pozorom introwertyczną część natury i lubię pobyć w odosobnieniu. Myślę, że bez tego byłoby mi zresztą trudno pisać. Tak więc potrafię cieszyć się czasem, gdy te spotkania z czytelnikami odbywają się on-line. To jest zupełnie nieporównywalne, gdy ludzie nie podchodzą do ciebie z książką, by o czymś opowiedzieć, tak jak na spotkaniach w bibliotekach, nie widzisz ich, nie czujesz ich zapachu i nie patrzysz im w oczy. Na pewno to ogromna strata, ale z drugiej strony zauważyłam, że czytelnicy piszą do mnie chętniej niż wcześniej, może właśnie z powodu braku takich spotkań, czy rozmów. I te listy też są dla mnie ważne. Czytam je teraz z większą uwagą niż wcześniej, gdy czytałam je w pędzie między jednym a drugim spotkaniem.
Zdarzają Ci się ciekawe, ważne, inspirujące informacje zwrotne od czytelników?
Pewnie. Właśnie na takich spotkaniach z czytelnikami czy na festiwalach górskich, na których ktoś podszedł i opowiedział o czymś, co zauważył. O wielu takich spotkaniach pamiętam do dziś. Nigdy nie zapomnę tych godzin przegadanych na festiwalach górskich ze znajomymi Wandy Rutkiewicz, którzy się nagle objawili i dzielili się wrażeniami po przeczytaniu książki, czy reakcji czytelników, zadziwionych, że książka górska może zaczynać się jak kryminał. Jeśli wychodzisz z książką do ludzi, wszystko może się zdarzyć. Najpiękniejsze są oczywiście takie sytuacje, gdy ktoś ma w swojej drewnianej chałupie na Podlasiu trzy książki na krzyż, ale stoi wśród nich „Simona”. Lubię też bardzo te zdarzenia, gdy proszę kogoś o rozmowę do nowej książki, a on mówi, że pewnie, że się zgadza na wywiad, bo czytał moją „Wandę”, i szybko podaje adres do siebie do domu. Tak było np. z himalaistą Leszkiem Cichym, który znał mnie jako autorkę, bo wiedział o książce „Simona”. Głównie dzięki temu nie było właściwie kłopotu, żeby umówić się na spotkanie o Wandzie Rutkiewicz.
Od wydania ostatniej Twojej książki minęło trochę czasu, nad czym pracujesz?
„Halina” wyszła w połowie 2019 roku, to całkiem niedawno! Nie jestem autorką, która wydaje jedną książkę na rok i nigdy nie chciałabym nią być. Pracuję teraz nad książką, która będzie raczej esejem biograficznym niż typową biografią, i traktuje o kimś, kto był pod każdym względem fenomenem, jeśli chodzi o działania społeczne. Akcja dzieje się w szpitalu psychiatrycznym, a potem w innych miejscach, często bardzo blisko przyrody, jest też nawet trochę gór, ale rozgrywa się również w drodze i w mieście. Pokazuję mojego bohatera w różnych miejscach na mapie i w otoczeniu innych ludzi i ich problemów, bo tylko tak można pokazać jego pracę i wielkość, ale myślę, że wychodzi z tego również książka drogi. Człowiek, o którym piszę, ma niekonwencjonalne pomysły, jest żywiołowy i niesie ludziom pomoc, łamiąc nie raz prawo czy pozwalając sobie na różne ekstrawagancje, które w przypadku innych ludzi nie mogłyby mieć miejsca. To jedyne, co mogę powiedzieć dziś na ten temat.
– rozmawiał Andrzej Mirek