Aktualności

fot. Krystian Lipiec
05.09.2019

Nocny stolik #29. Aleksandra Zielińska: Nie lubię książek, które mają wciągać z samego złożenia

Prozaiczka Aleksandra Zielińska opowiada o nieufności wobec Polskiej Szkoły Reportażu, problemie etykietowania książek, a także o tym, czego szuka w prozie.

Co teraz czytasz?

W tej chwili? W tej chwili mój Kindle pełen jest tekstów z Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, więc czytam głównie dramaty.

Skąd ten wybór? Zamierzasz zająć się pisaniem dramatów?

Bardzo bym chciała! Gdy skończyłam ostatnią powieść, czyli Sorge, to naszła mnie taka myśl, że chciałabym spróbować czegoś innego z językiem, a wydaje mi się, że dramat jest dobrą przestrzenią, żeby sobie poeksperymentować.

To bardzo ciekawe, bo inna młoda prozaiczka, Weronika Murek, wydała niedawno zbiór sztuk, dobrze zresztą przyjęty.

Tak, to dość zabawny zbieg okoliczności. Mam to szczęście, że w Krakowie jest sporo możliwości, żeby chodzić na warsztaty dramaturgiczne. Gdy tylko coś takiego się pojawia, to próbuję się tam wepchnąć. Niedawno odbywały się warsztaty w Teatrze Starym i z tego, co na nich powstało, będzie ostatecznie antologia. Dostałam też stypendium z miasta na napisanie dramatu, może więc coś z tego wyjdzie, a w każdym razie jest to na pewno coraz bardziej realne. No zobaczymy, w tej chwili to dla mnie wielka frajda. Wezmę się za to dla samej przyjemności i nowego doświadczenia.

Skoro wspomniałaś o czytaniu na Kindle’u, to częściej sięgasz po czytnik czy papier?

To zależy. Jeżeli wyjeżdżam, to zabieram czytnik. Nigdy nie wiem, co będę chciała przeczytać, więc gdy jadę gdzieś na dłużej, nie zmieściłabym do plecaka wszystkich książek, które chciałabym wziąć. Kindle w takich sytuacjach jest bardzo wygodny. Ale ogółem wychodzi pewnie pół na pół, bo w domu mam multum książek papierowych i czasem już nie wiem, co z nimi robić.

Zachwyciło cię coś ostatnio z prozy?

Dostałam niedawno nowego Davida Fostera Wallace’a, czyli Bladego króla. Chcę się za niego niebawem zabrać i podejrzewam, że mnie zachwyci, niedawno zaś czytałam powieść Niewidzialni Norwego Roya Jacobsena, którą wydało Poznańskie w odświeżonej Serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich. To rzecz o rodzinie, która mieszka na jednej ze skandynawskich wysp, powieść, ale właściwie w formie takich mikroopowiadań. To taka malutka, świetnie napisana książeczka! Bardzo mi się podobała – i to zarówno językowo, jak i dlatego, że nic specjalnego się tam nie dzieje. Jacobsen opisuje codzienność w miejscu odciętym od świata, bo na tej wyspie mieszka tylko jedna rodzina. I czytamy o takich małych dramatach: raz ktoś umrze, innym razem nadciąga sztorm albo coś zjada ryby. W tej swojej kameralności i pozornej statyczności robi to niesamowite wrażenie!

Co tam jeszcze mam na czytniku? A więc tak: Kontener Bieńczyka, bardzo mi bliski ze względu na temat, napoczęty Zew Włóczegi Rebekki Solnit, który może nawet skończę dzisiaj w pociągu, mam też Potop Salci Hałas, a także taki reportaż o kobietach z małych miasteczek w województwie mazowieckim, który mnie bardzo ciekawi, A co byście myślały? Przyznam, że bardzo interesuje mnie spojrzenie na świat tych kobiet. Zakładam, że wieś na Sandomierszczyźnie, z której pochodzę, bardzo się różni od mazowieckiej prowincji, więc chciałabym skonfrontować swoje doświadczenia z tym, jak to wygląda w innej części Polski.

Czego szukasz w prozie, którą czytasz?

Różnych rzeczy, ale na pewno czegoś, co przyciągnie moją uwagę drobiazgami. Nie lubię thrillerów, kryminałów, takich książek, które mają wciągać z samego złożenia, bo tak są skonstruowane. Lubię książki o małych rzeczach, o zwyczajnym życiu, słowem książki, które są blisko mnie. Oczywiście bardzo też sobie cenię takie rzeczy, w których dzieje się coś ciekawego językowo – zawsze mam wrażenie, że gdy tak jest, to sama uczę się czegoś nowego. To chyba dwie najważniejsze dla mnie rzeczy: taka mała codzienność i język. Kiedy myślę o sobie jako twórczyni, to właśnie je chciałabym przede wszystkim połączyć, pisać w jakimś sensie skromnie, ale zarazem tak, by intrygować językiem.

Poza tym staram się skakać gatunkowo, nie dzielić i nie etykietować, że jak fantastyka, to nie czytam. Wszędzie pojawiają się czasem ciekawe rzeczy, bardzo czekam na nowego Dukaja. Zastanawiam się, co po tych wszystkich latach zmajstrował. Miały wyjść eseje w Wydawnictwie Literackim. Po tak długiej przerwie wszyscy trochę zapomnieli, że on istnieje.

Wydał powieść we współpracy z Allegro, ale nikt tego nie czytał!

Starość Aksolotla. Czytałam, nie była niestety dobra.

A częściej sięgasz po prozę czy literaturę faktu?

Zdecydowanie po prozę! Rzadko czytam literaturę faktu. W ostatnich latach największe wrażenie zrobił na mnie taki starszy, wznowiony po latach reportaż Wiesława Łuki Nie oświadczam się. Wspaniała książka, także językowo, a do tego dotyczyła wydarzeń, które rozegrały się w mojej okolicy. Widziałam też spektakl Agaty Dudy-Gracz inspirowany książką Łuki – również znakomity. Wydaje mi się, że to bardzo wierny reportaż, choć oczywiście nie jestem w stanie tego orzec z pozycji autorytetu. Ale ważne było dla mnie także coś innego: podczas czytania odniosłam wrażenie, że w Nie oświadczam się ważny jest nie autor, lecz ludzie, którzy mówią.

Rozumiem, że nie przepadasz za reportażem rodem z Polskiej Szkoły Reportażu.

Może nie zabrzmi to dobrze, ale przyznam, że nie mam zaufania do Polskiej Szkoły Reportażu.

Czyli w fakcie ważny jest dla Ciebie fakt?

Tak!

Cofnijmy się teraz do dzieciństwa. Jaką byłaś wtedy czytelniczką? Coś ci zostało z tamtych książek?

Na pewno bardzo łakomą. Wychowałam się na wsi, w której nic tak naprawdę się nie dzieje, bo to 60 domów i 250 osób. Wszyscy się znają, a zimą jest strasznie nudno. W moim domu było bardzo dużo książek. Mama bardzo lubiła czytać i tak naprawdę sięgałam po to, co miała na półkach. Chodziłam też do biblioteki. Jestem bardzo wdzięczna losowi, że mieliśmy taką małą okołowiejską biblioteczkę, dosyć dobrze zaopatrzoną, w której było sporo klasyki. Ale jednymi z pierwszych ważniejszych lektur były dla mnie horrory i fantastyka, bo jakoś tak się złożyło, że szybko trafiłam na Stephena Kinga i Andrzeja Sapkowskiego. Dużo tego typu rzeczy czytałam jako młoda dziewczyna. Zresztą wiąże się to ściśle z moimi pierwszymi wprawkami pisarskimi, bo zaczynałam od horroru i szeroko pojętej fantastyki. Później się to dość mocno zmieniło, mam nieco inny gust, ale sentyment do Kinga mi pozostał i czasem zdarza mi się do niego wracać, choć przyznam, że od kilku lat już się nie spotkaliśmy i dziś byłoby to na pewno zupełnie coś innego niż w wieku piętnastu lat.

Miałaś jakieś lektury formacyjne?

Pamiętam, że mniej więcej w wieku dziewięciu-dziesięciu lat chciałam przeczytać Miasteczko Salem Kinga, a pani bibliotekarka nie chciała mi go wypożyczyć. Potem oczywiście udało mi się ją oszukać i ostatecznie tę książkę przeczytałam. Nadal mam w głowie wspomnienie starego, rozpadającego się wydania z nazwiskiem autora wybitym wielkimi literami, które się mieniły, były wypukłe i miały na dole były wampirze główki.

Ale jeśli chodzi o książki, które zostawiłyby we mnie jakiś ślad albo zmieniły, to przychodzą mi na myśl dopiero takie rzeczy, które czytałam dość późno, bo w okolicach pisania drugiej książki, Bury i szału. Wtedy zetknęłam się z poważniejszymi opowiadaniami, wtedy dopiero tak naprawdę zaczęłam czytać świadomie Iwaszkiewicza, który wywarł na mnie wielkie wrażenie. Drugim takim ważnym autorem, którego w tamtym czasie poznałam bliżej, był Wiesław Myśliwski, pisarz niewiarygodny językowo, a do tego poruszający okołowiejskie tematy. Czytałam go w takim momencie mojego życia, gdy sama zaczęłam tęsknić za wsią. Już od iluś lat mieszkałam wtedy w Krakowie, na początku tym miastem się zachłysnęłam, bo nagle się okazało, że wszędzie jest blisko, że mam kino, że mam teatr, nie muszę jechać do sklepu samochodem, tylko mam go pod blokiem. Ale przyszedł moment, kiedy zaczęłam tęsknić za spokojem, a także za przeszłością. I ten Myśliwski się w to dobrze wpasował. Później przyszedł David Foster Wallace – to był dla mnie drugi taki mocny bodziec językowy. Trochę w ciemno kupiłam sobie Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi. Znajomy polecił mi tę książkę. Od samego początku, od pierwszego zetknięcia wiedziałam, że to bardzo bliska mi proza zarówno ze względu na tematykę, jak i na język. Potem zaczęłam czytać o samym autorze i – jakkolwiek dziwnie to brzmi, bo wszyscy wiemy, że jego życie było trudne – również z nim poczułam jakąś bliskość. Potem przesłuchałam chyba wszystkie wywiady z nim, jakie można znaleźć na YouTubie.

I książki tych trzech pisarzy to chyba były dla mnie takie najważniejsze lektury. Z czasów liceum i studiów jakoś nic mi w tym momencie nie przychodzi do głowy.

Czy jest jakiś pisarz, którego chciałabyś poznać?

To trochę problematyczne, bo zdarzało się tak, że chciałam kogoś spotkać i z nim porozmawiać, a gdy już to nastąpiło, to trochę pryskał czar. W młodości bardzo lubiłam na przykład książki Jacka Dukaja, zresztą nadal je cenię, ale gdy się poznaliśmy, to trochę wyobrażenie rozjechało mi się z rzeczywistością. Wolę poznawać pisarzy przez książki, a nie osobiście, i wolę oddzielać jedno od drugiego.

Jakie masz plany lekturowe?

Na pewno przeczytam Bladego Króla, bo bardzo czekałam na tę premierę, ale jestem świeżo po premierze własnej książki, więc dam sobie jeszcze chwilę, gdy będę mieć spokój i będę mogła do tego zasiąść z pełnym skupieniem. Siedemset czy osiemset stron na temat nudy w systemie podatkowym brzmi jak przygoda.

- rozmawiał Krzysztof Cieślik (wywiad ukazał się w ostatnim numerze miesięcznika „Nowe Książki”)