Aktualności
Prozaik Daniel Odija opowiada o braku cierpliwości do sążnistych powieści, wypieszczonych opowiadaniach Carvera, literaturze teologicznej, hołdach dla pisarzy we własnej twórczości, zainteresowaniu komiksem w ostatnich latach, a także o zainfekowaniu Gombrowiczem.
Tomasz Pstrągowski: Co leży na twoim nocnym stoliku?
Daniel Odija: Amerykańskie opowiadania Kurta Vonneguta i Raymonda Carvera. Krótkie, mocno skondensowane, obyczajowe formy. Do tego opisu szczególnie pasuje Carver. Mam teraz trzy tomy jego krótkich form. Bardzo proste pisanie, skoncentrowane na historii, językowo ascetyczne. Vonnegut „Opowiadania zebrane” właśnie skończyłem. To była przygoda. Ponad tysiąc stron. 98 opowiadań. A wcześniej przerobiłem zbiór opowiadań Nabokova. Wrócił mi też po latach Bukowski.
Ostatnio czytam bardzo dużo opowiadań. Staram się przygodę z każdym nowym autorem rozpoczynać od jego krótkich form. Nie mam cierpliwości do długich powieści.
To się zresztą odbija na moim pisaniu. Jestem pisarzem krótkich form, które zlepiam następnie w większą całość. Krótki oddech pisarski i czytelniczy mi odpowiada. Te 15-20 lat temu czytałem Dostojewskich i Tomaszów Mannów. Powieści, które mają po tysiąc stron. Dzisiaj nie mam na to siły i cierpliwości.
Problemem jest też to, że zagłębienie się w powieść to nie tylko tydzień czytania, ale i tydzień przeżywania. Przez co brakuje czasu na pisanie swoich rzeczy. Mam własne historie do napisania, więc u innych najbardziej interesuje mnie technika, sposób. A ciekawy zapis szybciej znajdę w opowiadaniu niż w powieści. Zresztą sam nie jestem w stanie napisać teraz dłuższej powieści – takiej 300-stronicowej – to czemu miałbym takie rzeczy czytać?
Wynika z tego, że traktujesz czytanie mocno rzemieślniczo.
Tak. Zawsze próbuję się czegoś nauczyć.
Skupiasz się na jednej książce czy czytasz równolegle?
W tym akurat przypadku skupiałem się na każdym tomie po kolei. Fascynowało mnie to, jak rozwijało się pisanie Vonneguta. Wciągnąłem się w jego biografię. Vonnegut miał na utrzymaniu rodzinę. Po prostu musiał zarabiać. Więc siedział nocami i pisał. Teksty z tego tomu są nierówne, ale mnie inspirowało to do pracy nad swoimi nawykami. Zmuszało, bym siadał i pisał.
Podobnie mam z Bukowskim, który twierdził, że żeby napisać coś dobrego, trzeba napisać dużo gówna. I to widać w jego twórczości. Pisał non stop. Wiele rzeczy słabszych. Ale niektóre to perełki.
Jak trafisz na słabszy tekst to odrzucasz czy brniesz do końca?
Brnę. Nawet słabsze opowiadanie Bukowskiego ma dobry dialog. Nawet kiepskie opowiadanie Vonneguta ma ciekawy punkt zwrotny. A Carver… cóż, on nie ma słabszych opowiadań. U niego selekcja była okrutna. Każdy tekst jest wypieszczony. Co zresztą prowadzi do tego, że nie potrafię tych opowiadań połykać jedno za drugim. Po każdym muszę sobie zrobić dzień przerwy, by pomyśleć.
Dlaczego skupiasz się akurat na Amerykanach?
Nie wiem. Wcześniej miałem okres Czechów. Ota Pavel. Hrabal. Škvorecký. Świetni gawędziarze. Przeszło. Teraz Amerykanie. Moim ostatnim odkryciem jest George Saunders. Przeczytałem „Lincoln w Bardo” i „10 grudnia”.
„10 grudnia” jeszcze na mnie czeka.
Zazdroszczę. Będziesz miał niesamowitą frajdę. Każde opowiadanie z tego tomu robi czytelnikowi miszmasz w mózgu.
Nie jestem szczególnie konsekwentny. Podejmuję czasem wyzwania w stylu: „teraz bitnicy”, „teraz literatura rosyjska”, „teraz ten pisarz, bo zachwycił mnie swoim stylem”. Czytam wtedy aż do zmęczenia. Ale w pewnym momencie przychodzi przesyt i porzucam temat.
Ale, ale… rozmawiamy o fikcji, a przecież ja nie czytam tylko fikcji. Przez całe życie wracam do doświadczeń psychodelicznych. Teraz czytam Timothy’ego Leary’ego. To słynny psycholog, badający w latach 60. i 70., jak psychodeliki oddziałują na umysł człowieka. Dopiero co skończyłem „LSD… Moje trudne dziecko” Alberta Hoffmana. Wcześniej czytałem Baudelaire’a „Traktat o winie, haszyszu i opium”. Tego rodzaju opowieści zawsze mam gdzieś pod ręką i podczytuję w wolnych chwilach.
Tak samo ciągle mam pod ręką jakąś lekturę teologiczną. Bhagawadgitę, Biblię, Tybetańską Księgą Umarłych, Upaniszady. A do tego filozofię zen.
Dużo tego.
Nie zawsze tak jest. Miewam okresy mniej intensywne. Gdy przez 3 lata pracowałem w bibliotece, po prostu nie miałem czasu i siły, by czytać.
Teraz czytam dużo, bo odciąłem się od telewizji. Im mniej oglądam, tym więcej czytam. Więc włączam TV tylko jak gra Liverpool FC. Miałem też okres zachłyśnięcia się Facebookiem i chorobliwego sprawdzania maila. Zauważyłem, że wprowadzało to do mojego życia chaos i niepokój, uniemożliwiające normalne funkcjonowanie. Aktualnie jestem na odwyku, wchodzę co 2-3 dni, tylko po to, by sprawdzić, czy nie mam jakiejś propozycji finansowej. Kiedyś uzależniałem się jeszcze od gier wideo. Pewne wakacje spędziłem, grając w „Heroes of Might & Magic”. Kilka lat później wpadłem w nałóg „FIFY”.
Ile mniej więcej książek rocznie czytasz?
Nie podam ci konkretnej liczby, bo dopiero w tym roku zacząłem wynotowywać w telefonie tytuły, które przeczytałem. Staram się przeczytać każdego dnia 100 stron. I napisać 5-6 tysięcy znaków. Czytanie wychodzi, pisanie nie. To jest oczywiście niewymierne, bo przecież czytam dużo poezji…
Jakiej?
Od Szymborskiej, Miłosza i Williama Blake’a, poprzez Emily Dickinson, po Edgara Lee Mastersa, Allena Ginsberga, Franka O'Harę, Octavia Paza, Artura Rimbaud, Elizabeth Bishop… Można wymieniać bez końca.
Robisz notatki?
Notorycznie podkreślam. Ołówkiem. Bardzo często wykorzystuję we własnym pisaniu konkretne, cudze zdania. Traktuję takie zdanie jako punkt wyjścia do własnego akapitu. W „Kronice umarłych” mam na przykład hołd dla Szekspira, sonetu 66.
Hołd?
Ja mówię hołd. Ktoś inny powie kradzież, ktoś inny intertekstualność. Po prostu przerobiłem sonet 66 na swoją frazę.
Wracając do notatek…
Dużo notuję na marginesach. Zazwyczaj hasłowo. Kiedyś zdarzało mi się dyskutować z tekstem. Zostawiałem pomiędzy stronami fiszki zapełnione przemyśleniami i polemikami. Dzisiaj już tak nie robię.
Zdecydowanie najwięcej podkreślam u Emila Ciorana. Dużo w Upaniszadach. Dużo w poezji. Kiedyś podkreślałem u Dostojewskiego. Trochę u Williama Burroughsa. Mniej w opowiadaniach. Szukam wybitnego zdania, czegoś, co mnie zainspiruje.
Nie traktuję książki, jak świętości. Jestem w stanie ją zniszczyć.
Skoro podkreślanie jest dla ciebie tak ważne, to wnoszę, że nie czytasz ebooków?
Nie, w ogóle. Wiem, że to wygodne, że jadąc na wakacje miałbym w plecaku lekko. Jeden czytnik zamiast tych siedmiu czy ośmiu książek. Może zażyczę sobie czytnik pod choinkę? Ale, kurczę, nie jestem przekonany. Uwielbiam dotyk papieru. Zapach książki. Lubię podkreślanie i notowanie. I wiem, że w ebooku można podkreślać, a ludzie robią notatki na telefonie, ale chyba po prostu jestem na to za stary.
Audiobooków też nie słuchasz?
Nie. To dziwne, bo sam przecież piszę słuchowiska. A pracując w bibliotece multimedialnej miałem dostęp i nagrywałem książki dla osób niewidomych i niedowidzących. Słuchałem raz „Jak obsługiwałem angielskiego króla” Hrabala. Na kacu, gdy nie byłem w stanie nic innego robić. Było fajnie, ale się nie wciągnąłem.
Masz problem ze składowaniem książek?
Oczywiście. Kupuję ich bardzo dużo. Często na wyprzedażach, po dwa złote za książkę. Zazwyczaj poezję i zbiory opowiadań, bo powieści są w bibliotekach. Właśnie szykuję się do remontu. W mieszkaniu mam dziewięciometrowy przedpokój, do którego wstawię nowe półki. Zwłaszcza, że od mniej więcej dwóch lat interesuję się też komiksami, a te zajmują jeszcze więcej miejsca.
Ustawiasz na podłodze wieżyczki z książek?
Aż tak źle jeszcze nie jest. Na półkach ustawiam po dwa rzędy. Zastawiam nimi krzesła. Ale podłoga jest wciąż wolna. Mam to szczęście, że mieszkam w starej kamienicy. 94 metry kwadratowe. Sufit na wysokości trzech metrów. Jest trochę miejsca.
Co ostatnio kupiłeś?
„Wyspę” Aldousa Huxleya. Uwielbiam jego antyutopie, choć cenię przede wszystkim za felietony i eseje. „Filozofia Wieczysta”, „Syntetyczny Bóg”.
Czytasz tylko po polsku czy także w innych językach?
Tylko po polsku. Dogadam się po angielsku, ale na literaturę jestem za słaby. Jeżeli już, to dwujęzyczne wydania. Ostatnio czytałem tak poezję T.S. Elliota. Żeby móc porównać przekład z oryginałem.
Wspomniałeś, że zacząłeś czytać komiksy. Masz jakieś odkrycia?
Nie będę oryginalny. Na pewno Alan Moore. Niesamowity scenarzysta. Mistrz świata i kosmita. Wielkim odkryciem było dla mnie „Prosto z piekła” Moore’a i Eddiego Campbella. Szykuję się teraz do „Promethei”. Obok Moore’a zafascynował mnie „Maus” Arta Spiegelmana. „Rycerze świętego Wita” Davida B. Bardzo cenię powieści graficzne Daniela Clowesa, inteligentny typ z niego. Uwielbiam nieokiełznane wybuchy wyobraźni Alejandro Jodorowskyego i jestem wielkim fanem „Incala”. Moim przewodnikiem i bibliotekarzem komiksowym jest Wojciech Stefaniec.
Czytasz typową komiksową superbohaterszczyznę?
Prawie w ogóle. Niektóre Batmany. Cenię zabawę z konwencją w „Powrocie Mrocznego Rycerza” Franka Millera i „Zabójczym żarcie” Alana Moore’a i Briana Bollanda. Ale traktuję je jako ciekawostki, bo superbohaterowie w ogóle mnie nie biorą. To marzenie dzieci.
Jako fan Liverpoolu czytasz książki o piłce nożnej?
Nie. Wystarczy, że oglądam.
Literatura gatunkowa?
Kiedy chcę odpocząć. Przede wszystkim science fiction. Nie będę tu oryginalny. Jestem fanem Stanisława Lema i Philipa K. Dicka. Kiedyś zachwycał mnie Frank Herbert, bardzo czekam na ekranizację „Diuny” w reżyserii Denisa Villeneuve’a. W ogóle staram się być na bieżąco z kinem fantastycznonaukowym.
U Dicka zachwyca mnie przede wszystkim „Ubik”, „Trzy stygmaty Palmera Eldritcha” i opowiadania.
Nie przeszkadza ci, że Dick był warsztatowo mocno przeciętnym pisarzem?
Dick nigdy nie był wielkim artystą słowa i na pewno nie czytam go dla języka. Szukam tu przede wszystkim zaskakujących fabuł, zwrotów akcji, przygody. Lubię szaleństwo tych powieści.
Obyczajowe próby Dicka też czytasz?
„Przez ciemne zwierciadło” cenię. Ale „Valis” jest nie do przejścia. To jest jakaś próba utworzenia religijnego systemu, podejrzanie szalona. I nudna do tego. A ja, tak jak wspominałem, szukam u Dicka przygody.
A Lem?
Uwielbiam „Bajki robotów”. Sam kiedyś robiłem słuchowiska na ich podstawie. „Solaris” jest niedoścignione. Niesamowita jest „Maska”. „Powrót z gwiazd”. „Niezwyciężony”. Nawet podobał mi się „Eden”.
Czytałeś biografię Lema pióra Orlińskiego?
Mam ją w domu, pożyczyłem od kolegi. Ale stoi na półce i nie sięgam. Kiedyś przyjdzie czas, że zacznę czytać biografie, pamiętniki i dzienniki. Moja żona jest na tym etapie. Czyta, często mi na głos, pamiętniki Zofii Nałkowskiej i Marii Dąbrowskiej (bardzo interesujący obraz II Rzeczpospolitej, niepokojąco bliski temu, co się obecnie dzieje w Polsce).
Do jakiej książki wróciłeś najwięcej razy?
Żadnej książki nie przeczytałem trzy razy.
Dwa razy przeczytałem „Solaris”, „Idiotę” Dostojewskiego, „Kata” Lagerkvista. Wiem na pewno, że przeczytam drugi raz „Głód” Hamsuna, „Wadę ukrytą” Thomasa Pynchona (mocno mnie ta książka ubawiła swego czasu). Na pewno wrócę kiedyś do „My” Jewgienija Zamiatina. Autor był inżynierem, świetnie więc władał językiem technicznym. „My” to antyutopia o miłości napisana matematyczno-inżynieryjnym językiem. Ta niekompatybilność stylu z tematem mnie fascynuje.
Dużo częściej niż do powieści, wracam do opowiadań. Do Płatonowa, Nabokowa. Ten drugi jest świetnym stylistą. Czasami nieco zbyt wyszukanym baletmistrzem, który się bawi i popisuje. Ale do „Obrony Łużyna” wrócę jeszcze wiele razy.
Masz lekturę kształtującą?
Gombrowicz. Cała teoria gęby i upupiania. W liceum przeczytałem wszystko poza „Dziennikami”. O, i to kolejne książki, które czytałem dwa razy. Kilka lat temu odświeżyłem sobie Gombrowicza i jak w liceum byłem zachwycony, tak dzisiaj nie wszystko się już broni.
Gombrowicz to pisarz, od którego musiałem się uwolnić. To najbardziej infekujący pisarz świata. Na studiach, będąc pod jego wpływem, też komplikowałem swoje pisanie, swój styl. Na szczęście wpadłem w ręce Andrzeja Stasiuka, który wydał moją pierwszą powieść. Andrzej wyczyścił mój styl. Uprościł. Uwolnił mnie od tego Gombrowicza. Dziś traktuję Gombrowicza jako wskazówkę, jak mam nie pisać.
No i Dostojewski. „Zbrodnia i kara”, „Gracz”, „Bracia Karamazow”. Dziś się od Dostojewskiego odżegnuję, ale jego twórczość miała na mnie olbrzymi wpływ.
A osobistym bohaterem, pisarzem, którego twórczość wziąłbym na bezludną wyspę, jest Bohumil Hrabal. Jego książki zawsze mnie rozluźniały. Literatura narodziła się przy ognisku, więc najlepsza literatura to plotki, opowieści, gawędy. A Hrabal to najlepszy gawędziarz. „Jak obsługiwałem angielskiego króla”, „Zbyt głośna samotność”, „Pociągi pod specjalnym nadzorem”. I opowiadania.
A za dzieciaka chłonąłem Karola Maya i Juliusza Verne. Choć dużo więcej Maya niż Verne.
Jesteś na bieżąco z współczesną literaturą polską?
Raczej tak. Przeglądam polską prozę powieściową w księgarniach. Wiem, jak kto pisze, jakiej frazy używa. Staram się trzymać rękę na pulsie. Ale nie ma obecnie polskiego autora, po którego nową powieść biegłbym do księgarni w dniu premiery. Za dużo waty.
Wyróżniam Andrzeja Stasiuka – jego język jest wybitny, można do Stasiuka wracać, jak do poezji. I Olgę Tokarczuk – zwłaszcza wczesną, uwielbiam „Prawiek i inne czasy”, to jej najwybitniejsze osiągnięcie. Lubię też Dorotę Masłowską – jej książki nie uczą mnie niczego o życiu, ale każde zdanie zaskakuje. Dorota ma swoją frazę.
Dajesz książki w prezencie?
Ojcu i bratu. Ojcu reportaże. Bratu przede wszystkim komiksy i fantastykę naukową. Ursulę Le Guin, serię o kacie Gene’a Wolfe’a, Rogera Zelaznego, wszystko Franka Herberta. Nie mam jednej książki, pewniaka, który się zawsze sprawdza. I nie kupuję modnych powieści z list bestsellerów. Daję tytuły, które znam i jestem pewien, że się spodobają.
Czytasz literaturę faktu?
10 lat pracowałem w TVP, kiedy jeszcze była niezależna. Robiłem newsy dla gdańskiej Panoramy, Teleexpresu, Wiadomości. Ta robota nauczyła mnie, że każdy dziennikarz podkręca temat. Bez wyjątku. I to mnie trochę zniechęca do reportaży. Nie zawsze to dobrze napisane, choć przecież nie styl tu najważniejszy, tylko świat ludzie.
W ogóle nie sięgasz?
Sięgam, ale bez ognia. Czytałem całego Kapuścińskiego. Wiem, co piszą Wojciech Tochman, Paweł Smoleński, Jacek Hugo-Bader, Justyna Kopińska. Bardzo cenię styl Małgorzaty Rejmer i na pewno przeczytam jej nową książkę „Błoto słodsze niż miód”. Ale wolę beletrystykę.