Aktualności

fot. Albert Zawada
20.02.2019

Nocny stolik #13. Stanisław Łubieński: Słabo sobie radzę z literaturą, która stawia opór

Stanisław Łubieński, eseista i miłośnik przyrody, opowiada o książkach, do których nigdy nie zajrzał, o tych, których nie wypada wydawać, o przygodzie z Orwellem i literaturą przygodową, a także o swoim prostym guście i książkach, którymi gardził.

Stolik nocny – posiadasz?

Mam starą szafkę w stylu empire – to jedna z rodzinnych pamiątek.  Ostatnie pół wieku to dla niej upadki i wzloty. Po trzydziestu latach w bloku awansowała i obecnie mieszka w kamienicy. Mam na niej dużo książek, których nie czytam i co pewien czas przenoszę je z powrotem na półki.

Odkładasz z nadzieją, że jeszcze przeczytasz?

Chciałbym je przynajmniej przejrzeć. Może kiedyś obudzę się w nocy i będę chciał czytać? Ale ja niestety dobrze sypiam… Mam tam rzeczy, które wypadałoby przeczytać, żeby chociaż minimalnie być w kursie, rzeczy, które zawsze chciałem przeczytać, i rzeczy przydatne. Przez rok leżał tam Wielki atlas owadów. Jest za duży, żeby go czytać w łóżku, ale świetnie się na nim trzyma laptopa. A może to wina mebla? To nie jest prawdziwy stolik nocny, na nim się coś stawiało – popiersia może. Jest za wysoko, nie widzę z poziomu łóżka, co tam jest.

Masz zwyczaj czytania w łóżku?

Miałem, ale moje czytelnictwo drastycznie podupadło przez ostatnie cztery lata.

Dlaczego?

Nie mam pojęcia.

Nie masz czasu czy wolisz robić coś innego?

Zawsze mam coś ciekawszego do roboty. Dużo książek czytam z obowiązku, głównie okołoprzyrodniczych. Literatura piękna prawie całkiem odpadła.

Czyli kiedy czytasz, to ze względów praktycznych, nie z eskapistycznej potrzeby, żeby się odciąć od tzw. codzienności?

Eskapistyczną potrzebę rozwiązuję tym, że wsiadam w autobus, jadę nad Wisłę i chodzę tam przez pięć godzin, a potem mogę tylko spać, bo jestem tak zmęczony. Widzę, że jak nie czytam, to tępieję, tracę ostrość formułowania myśli, jakąś precyzję słowa. Nie wiem, czy są tacy samorodni pisarze, co żywią się tylko swoją literaturą, dobrze jest jednak popatrzeć, jak inni kombinują ze słowami. W sumie  najwięcej czytam tygodników i artykułów naukowych z internetu

Czytasz na ekranie czy drukujesz?

Staram się na ekranie, co wynika z obsesji, żeby nie zużywać jednak za dużo papieru.

Czytnik?

Nie. To nie jest tak, że on jest w stu procentach ekologiczny. Przecież zużywa energię, a te wszystkie podzespoły robi się oczywiście z jakichś rzadkich minerałów i tradycyjne pytanie – gdzie to trafi jako śmieć i za jaki czas. Jestem też przyzwyczajony fizycznie do posiadania książki, nie umiem archiwizować rzeczy w komputerze, nie wyobrażam sobie, że na kindlu byłoby inaczej i że byłbym w stanie coś znaleźć.

Zaznaczasz w samych książkach, masz pokreślone egzemplarze oklejone karteczkami?

Nie, karteczki są niemęskie. A poza tym – oczywiście, zaznaczam. Zawsze mnie dziwi, kiedy ludzie mają taki nabożny stosunek do książek. Kiedy pisałem recenzje, zaznaczałem fragmenty i na ostatniej stronie pisałem numery stron, do których mam wrócić. Mnóstwo książek mam tak uświnionych. Ale w sumie robiłem to ołówkiem. Dziwnie się pisze po książce długopisem. Jednak jest w tym coś nieprzyjemnego.

Co robisz z książkami po przeczytaniu?

Mam bardzo dużo książek odziedziczonych z domu rodzinnego i w związku z tym mnóstwo takich, których pewnie nie przeczytam nigdy, tytuły mi nic nie mówią. Np. taka książka Ambroziewicza, Reporter.

No tak, to pewnie Jerzy Ambroziewicz od Zarazy.

To jest książka, która podróżuje, przemieszcza się ze mną, zawsze widzę jej okładkę, nigdy nie zajrzałem. Jest jeszcze jedna, Stanisława Brejdyganta. Mieliśmy taki zwyczaj, żeby wróżyć sobie z niej z kolegami. Jak już byliśmy w dobrym humorze to mówiliśmy np. „Panie Brejdygancie, Panie Bredygancie, czy pocałuję kiedyś Alę?” i numer strony i wiersza. Pan Brejdygandt odpowiadał dość niejednoznacznie. Czasem jakby dowcipnie, czasem bez sensu. Ta jego książka nadal buksuje po księgozbiorze. Część trafia na zesłanie do piwnicy, mimo wszystko głupio je tak po prostu wyrzucić.

Zdarza się, że coś z piwnicy wraca?

Rzadko. To długie, drugie, trzecie życie cudzych przedmiotów wspaniale opisał Marcin Wicha. Mam na przykład  zbiory po cioci Irence. Umarła w latach 80., rodzice część książek przechwycili i to tak się u nas kurzyło.  Mnóstwo wydań z lat 50., które były bardzo ładne, ale bardzo źle klejone, rozlatują się na strzępy.

Twoi rodzice nie mieli systemu segregowania księgozbioru?

Było trochę książek ustawionych tematycznie, na przykład dekabryści mieli specjalny kącik, gdzieś tam obok wojny krymskie, a poza tym pierdolnik. Więc nie, nie mam przywiązania do żadnego systemu, kiedy się przeprowadziłem, wypakowałem z kartonu książki, jak leciało, i do dziś nie mam pomysłu, jak je ułożyć. Te, które są mi potrzebne, zwykle znajduję na górnych półkach i muszę wchodzić po nie na krzesło. Chociaż przy biurku mam osobny regalik na książki o ptakach i takie, które lubię. Na przykład Made in Poland Shutego, lubię to sobie oglądać, jak wyjątkowo nie idzie mi praca, wtedy śmieję się z tych żenujących, świńskich żartów.

Jako osoba z domu, gdzie książek było dużo, miałeś uczucie „wow” pracując w wydawnictwie i mając dostęp do sporego magazynu?

Nie, dziwiłem się zawsze, kiedy ludzie rzucali się kompulsywnie na tanie książki, bo ja miałem takie przekonanie, że książek i tak jest za dużo i trzeba uważać z braniem kolejnych. Chyba nie wiedziałem jaki jestem uprzywilejowany i nie rozumiałem, jak to jest dorastać w domu bez książek. Ale mam oczywiście dużo rzeczy, które się z jakiegoś powodu przyplątały. Na przykład chyba wszystko Orwella, którego bardzo lubiłem za ten idealizm.

Próbowałeś go znowu czytać, czy nie zgadzasz się we wspomnieniu i nie chcesz sprawdzać?

W jego książkach okołoreportażowych, Na dnie w Paryżu i w Londynie czy W hołdzie Katalonii, imponowało mi, że jest taki szczery, krystaliczny, niczego nie ukrywa ani nie usprawiedliwia, ale jego powieści były słabe. Rok 1984 jest oczywiście doskonały, ale Wiwat aspidistra to jest pisarska nędza.

Też mam całą półkę Orwella i orwellianów, na przykład osiemdziesiąt zbiorów reportaży, bo gdzieś był jakiś dodatkowy, niepublikowany.

Parę lat temu wyszła książka z rzeczami, których nie wydano w innych zbiorach, nazywało się to Kilka myśli o ropusze zwyczajnej.  Tam są rzeczy typu przepis na pudding, albo powieść, której napisał Orwell sześć stron. Nie wypada takich rzeczy wydawać.

Kupujesz książki w prezencie?

Tak. Komuś ostatnio kupiłem Rejwach Mikołaja Grynberga, nie za wesoły prezent, ale to miało jakiś sens. Mojemu przyjacielowi chcę kupić Głód Caparrosa bo zrobił na mnie miażdżące wrażenie. Czy prezenty w ogóle muszą być wesołe? Regularnie dajemy znajomym Waldemara Bawołka i Michała Cichego. Uważam, że książka to prezent, który nadal ma sens w całym tym nadmiarze.

Masz ulubioną książkę, która idzie z tobą przez lata? Co czytałeś jako młoda osoba?

Lubiłem książki przygodowe. Te wszystkie Karole Maye, Curwoody, Londony. Lubiłem jak była przyroda i fajni bohaterowie. Dlatego też bardzo lubiłem Sienkiewicza. Kolega pożyczył mi kiedyś kultową w jego domu książkę Karola Bunscha, Dzikowy skarb, piastowska powieść przygodowa. Mam ją do dziś. Oczywiście jarała mnie Ameryka i Indianie, nawet jeżeli pisali to Polacy albo Niemcy. To jednak niesamowite w kulturze amerykańskiej, że zasiała swoją mitologię na świecie. Wszyscy wiedzą, że Komancze są tacy, a Apacze śmacy. Poza tym Siouxowie, Czarne Stopy, Paunisi, Mohikanie, Navajo i mógłbym tak długo jeszcze wymieniać te nazwy, chociaż oczywiście o tych plemionach nic nie wiem. Bardzo mały wycinek, prywatnej historii jednego kraju a promieniuje na cały świat przez popkulturę i filmy. Czy Amerykanie słyszeli o Lędzianach? 

Czy był jakiś amerykański cykl o Indianach? Czy to mitologia z Europy?

Nie no, oni mieli przecież dużą literaturę na temat. Ojcem jest chyba James Fenimore Cooper.  Z amerykańskich pisarzy myślę, że ten Curwood najbardziej mi wchodził. Lubię kiedy zwierzęta mają osobowość. Czytałem go obsesyjnie i pamiętam, jak na wycieczce szkolnej w Puławach kupiłem Złote sidła w kiosku, gdzie były dwie książki, pasta Colodent, znicze i tego typu rzeczy. To był jakiś gniot z pewnością.

A książka formacyjna, kiedy byłeś nastolatkiem? Czytałeś Grę w klasy? Ulissesa?

Nie, Grę w klasy czytały wszystkie dziewczyny, wydawało mi się więc, że to nie dla mnie.  Ulissesa ominąłem szerokim łukiem. Chyba na początku studiów przeczytałem Kerouaca W drodze, to zrobiło na mnie duże wrażenie, chociaż strasznie się namęczyłem. Słabo sobie radzę z literaturą, która stawia opór, ja mam prosty gust, książka musi mieć coś, co naprawdę mnie uwiedzie, albo być wartko napisana. W liceum czytałem, jak wielu moich rówieśników, Marqueza, Vargasa Llosę i mnóstwo przypadkowych książek, czyli to, co było w domu. W rodzaju Czingis Ajtmatow Biały pies biegnący brzegiem morza, albo Dom nad rzeką Moskwą Jurija Trifonowa Nie wiem czy coś z tego Trifonowa zrozumiałem.

Nie byłeś nerdem, fanem Władcy Pierścieni?

Nieee, przeczytałem w życiu ze dwie takie książki. Trochę tym gardziłem. Fantasy, science fiction, alternatywne światy to było jakieś obce.

Masz ulubionego pisarza albo pisarkę?

Trudne pytanie. Lubię Gogola bardzo. W ogóle rosyjskie powieści z XIX wieku biorę w ciemno. Z półki poetyckiej literatury przyrodniczej bardzo lubię Michała Książka i czekam na książkę Urszuli Zajączkowskiej. Z zachodnich podobno Robert McFarlane jest dobry, póki co nie czytałem go po Polsku. Ale od kogo uczyć się pisania o przyrodzie, jak nie od Anglików?

Jak szukasz poleceń książkowych?

Ktoś musi mnie naprawdę przekonać, żeby coś przeczytać. Tylko uporczywe polecenie z wielu ust na mnie działa. Nie mam w zwyczaju śledzenia serwisów recenzyjnych, czytałem niektóre recenzje w Dwutygodniku.

Nie masz potrzeby bycia na bieżąco i ogarniania nowości?

Nie, kompletnie. Jestem na bieżąco z wycinkami rynku. Siłą rzeczy interesuję się tym, co się wydaje z zakresu przyrodniczego.

A co byś polecił z tej półki?

Marginesy wydają bardzo dużo książek w serii EKO i są to dobre książki, chyba lada moment wydadzą książkę Marka Pióro, który prowadzi najpopularniejszego w Polsce bloga o ptakach, Plamka mazurka. Oczywiście seria Menażeria Wydawnictwa Czarne, do której dołożyłem cegiełkę. Sporo wydaje Wydawnictwo Poznańskie. Zdumiewa mnie trwający od kilku lat boom na książki przyrodnicze. Ich jakość jest oczywiście bardzo różna, ale widać, że jest zapotrzebowanie i to jest fajne.

Masz wrażenie, że ten boom czytania, pisania i wydawania przełożył się na stosunek ludzi do środowiska?

Na pewno się przekłada, jestem o tym przekonany. Dużo książek wychodzi, to znaczy, że dużo ludzi kupuje, a skoro kupuje, to znaczy, że ludzie są tym zainteresowani i mają do przyrody żywy stosunek. Niby nikt nie ma na nic czasu, a ludzie chcą czytać książki o sekretnym życiu łąki! W Warszawie bardzo poprawiło się podejście urzędników do przyrody, zatrudniono kompetentnych ludzi i widzę wolę szukania rozwiązań, które przez lata były nieoczywiste – na przykład to, że się zostawia niekoszone łąki albo że się tak intensywnie nie szaleje z grabieniem liści.

A potrzeba dyskutowania o literaturze? Należysz do klubu dyskusyjnego, wrzucasz opinie na facebooka?

Nie. Nieeeee, strasznie nie. Kojarzy mi się to z zajęciami, kluby dyskusyjne to jest kompletnie nie mój świat.

A audiobooki?

Nie lubię audiobooków. Denerwują mnie aktorzy. Strasznie interpretują, te akcenty, pauzy, wydziwianie, jakieś sensy tam, gdzie ich nie ma. Często wydaje mi się, że nie bardzo rozumieją o czym czytają. Słyszałem niedawno w radio jakiegoś Conrada, boże co to było za gówno, od razu przełączyłem na RMF Max. Ale są wyjątki, bardzo mi się podobało jak Maciej Stuhr czytał Ferdydurke.

Wielu pisarzy ma potrzebę autopromocji, uczestniczenia.

Nie wiem, ja się pewnie nie do końca czuję pisarzem. Autopromocja mnie raczej żenuje. A jeżeli chodzi o uczestniczenie to oczywiście trochę mi imponują pisarze, którzy potrafią rozmawiać o literaturze, mają wszystko przeczytane, wymieniają nazwiska, cytują z pamięci. Chociaż zawsze mam podejrzenie, że oszukują.

Niech literaturoznawcy dyskutują o literaturze. Ja wolę sobie w tym czasie połazić z psem.

Widziałam cię ostatnio na zdjęciach z blokady polowania.

A tak, to była dość udana blokada, bo myśliwi nic tam nie ubili. Przy okazji przypomina mi się Zenon Kuczyński i Farba znaczy krew. Świetna rzecz, chociaż uważam, że byłaby jeszcze fajniejsza bez tej drugiej części z wywiadami. Wzruszały mnie i przeszywały te kawałki, w których opisywał swoje doświadczenie i traumę uczestnictwa w polowaniach. Uważam, ze to była prawdziwa moc tej książki.

A myślałeś o tym, żeby napisać kiedyś powieść?

Nigdy mi się w głowie nic nie ułożyło nawet na nowelkę. Nawet na Janka Muzykanta. Nie umiem widocznie robić fikcji, nie wiem, jak bym miał się do tego zabrać. Zresztą ja nawet wiersza nigdy nie napisałem.

- rozmawiała Olga Wróbel
(wywiad przeprowadzono w nieistniejącej już kawiarni Azalia na ulicy Filtrowej)