Aktualności
Nocne kroki ojca
Z wielu zdań „Dziennika pisanego nocą” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego to jedno zawsze było niewyczerpanym źródłem domysłów. Pierwszy tom (1971-1972) rozpoczynał się od enigmatycznego tytułu „Z dawnych dzienników” i zawierał trzy zapisy z lat 1969-1970. Pytaniom nie było końca: był jakiś diariusz przed literackim opus magnum? Dlaczego nie został wydany? Teraz, gdy otrzymaliśmy „Dziennik 1957-1958”, opatrzony przez wydawcę nośnymi hasłami w stylu „nigdy niepublikowany” oraz „sekretny”, uzyskujemy tylko częściową odpowiedź.
1 stycznia – tak zaczyna się ów diariusz z roku 1957. Mamy zatem, prawdopodobnie, do czynienia z sytuacją dobrze znaną: nowy rok, być może dokonane właśnie postanowienie. „Dziennik pisany nocą” (pomijając enigmatyczny wpis „Z dawnych dzienników”) zaczyna się 1 marca. Od razu zauważalna będzie różnica obydwu dzienników: ten, który powstawał po zmierzchu jest dopracowany, perfekcyjny i rzeczywiście literacki, czyli przeznaczony do publikacji; nowo odkryty zaś to zbiór pospiesznych notatek, rejestr samopoczucia, zapis zmian stanu zdrowia oraz sejsmograf rodzinnych tąpnięć. „Dziennik 1957-1958” nie był przeznaczony do publikacji, otrzymujemy zatem diariusz w stanie surowym, z wszelkimi chropowatościami faktury. Pisarz zmęczony, pisarz radosny, pisarz bełkoczący i podejmujący pogłębioną refleksję. Wściekłość, udręka, ekstaza, maligna. Dla czytelnika szukającego rozległości wersu na miarę „diariusza nocnego” te zapiski będą rozczarowaniem. Dla tych, którzy chcą bardziej poznać duszę autora „Skrzydeł ołtarza”, może to być ciekawa przygoda.
„Tak mu się przecież dobrze zaczęło powodzić, ma żonę i syna...”, powtarza standardowe opisy na swój temat Herling-Grudziński. Rzeczywistość jest jednak odmienna. Po drugiej wojnie światowej postanawia nie wracać do kraju i wybiera emigrację. Rzym, Londyn, Monachium i – finalnie - Neapol. W tle samobójcza śmierć Krystyny, pierwszej żony pisarza, gorączkowe poszukiwanie własnego miejsca w świecie. „Co ze mną będzie? Co ze mną będzie? Czy potrafię tak żyć, nie pisząc i nie kochając, interesując się tym, co mnie niegdyś obchodziło, raczej z przyzwyczajenia niż z prawdziwej ciekawości?”, zapisuje już na pierwszej stronie. Pisarz rozpaczliwie walczy o swoje „ja”. Ma poczucie własnego powołania (jest pisarzem) i ma świadomość, że jego pisanie coś znaczy („Inny świat” zbiera świetne recenzje). Z drugiej strony wie, że w Polsce nie będzie publikowany, a komunizujące Włochy nie chcą dawać byłemu więźniowi gułagu wolnej szpalty. Małżeństwo z Lidią, córką Benedetta Crocego, oprócz niekwestionowanej miłości, będzie też ciągłym udowadnianiem, że nie jest się „tylko” mężem córki słynnego intelektualisty. Herling-Grudziński zdaje się na łamach „szufladowego dziennika” powtarzać to jedno zdanie: jestem pisarzem i mam coś oryginalnego do powiedzenia. W ocenie innych pisarzy stara się zachować niezależne myślenie, stąd tak wiele tu surowych not. Zwłaszcza wobec odwiedzających go rodaków. Sandauer: „nieprzyjemny, zarozumiały, arogancki, pewny siebie, a chwilami nawet – lekko protekcjonalny”, Dygat: „dość miły, ale ma w sobie trochę prostackiej pewności siebie, która pokrywa słabość w głowie i nieporządek w sumieniu”. Na tym tle jaśnieje postać Aleksandra Wata, który przeszedł drogę od człowieka zafascynowanego komunizmem do całkowitego nim rozczarowania jeszcze przed wojną. Herling-Grudziński obdarzy Wata wyjątkowym komplementem, stwierdzając, że rozmawia się z nim jak „dorosłym człowiekiem”. Czuje coraz bardziej potężniejącą różnicę zdań w ocenie sytuacji w Polsce (bolesne wyrzuty wobec siostry Łucji i brata Mariana, którzy wybrali życie w ojczyźnie) i osamotnienie, które podsumuje krótko, że postrzegany jest przez rodaków albo jako agent, albo jako zdrajca. Wybór zapisków z dwuletniego dziennika daje niezwykłą wręcz możliwość zajrzenia do duszy pisarza oraz do podglądnięcia jego warsztatu. Do duszy, ponieważ na kartach diariusza nieustannie pojawia się cień Krystyny. „Śniła się Krystyna”, zapisuje raz po raz wdowiec. Poczucie winy płynące z majaków sennych jest przytłaczające. Wyznanie miłości zaś pozostaje niestępione przez upływ czasu. To właśnie tu upatrywałbym decyzji, aby „szufladowy diariusz” trafił do wydawcy dopiero teraz, po śmierci żony Lidii.
Na kartach odsłaniaja się kulisy warsztatu pisarza. Dostrzegamy, jak pojawia się pierwszy pomysł, zanotowana błyskawica myśli („Dziwaczna historia – przyszedł mi do głowy nawet nie pomysł, ale tylko sam tytuł noweli: „Cmentarz Południa”. Czy to wystarczy?” – zapis z dnia 24 stycznia 1957), który miłośnicy twórczości Herlinga-Grudzińskiego odnajdą zmaterializowany w opowiadaniu z 1991 roku. To także uparte towarzyszenie tematu ciążącego pisarzowi: „wreszcie będę mógł opisać to, co mnie najbardziej osobiście interesuje: niemożność popełnienia samobójstwa”. Wnikliwy czytelnik znajdzie tu wiele rozproszonych myśli, które bądź to w postaci „przeklętych tematów”, bądź niekończących się inspiracji, będą później stale obecne w twórczości Gustawa Herlinga-Grudzińskiego.
Całość zamyka wywiad z córką pisarza, Martą Herling. Dzięki jej spojrzeniu możemy bardziej zrozumieć owo słynne „nocne chodzenie po pokoju” polskiego diarysty, a także dostrzec, jak skomplikowaną był osobą. Chłodny, skupiony, milczący, walczący o niezależność głosu w swoim niepodzielnym królestwie – pokoju na piętrze, do którego nikt nie miał wstępu.
Nie należy ufać „szufladowym dziennikom”, tym, którym autorzy poskąpili szansy publikacji. Zarówno „Kronos” Witolda Gombrowicza, jak i „Diariusz 1957-1958” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego nie zajmą ważnego miejsca w literaturze. Na tle wielkich diariuszy przypominają dalekich, trochę wstydliwie ukrywanych, krewnych. Takie publikacje ucieszą raczej wąskie grono wiernych czytelników, do których i ja mam czelność się zaliczyć. W ten sposób spór o najwybitniejszy polski diariusz XX wieku pomiędzy Gombrowiczem a Herlingiem-Grudzińskim (ze wskazaniem na Andrzeja Bobkowskiego) może wciąż trwać.
- Marcin Cielecki
Wydawnictwo Literackie
Kraków, maj 2018
123x194 mm
368 stron
ISBN: 978-83-08-06442-9