Aktualności
W czwartek obchodziliśmy święto wszystkich miłośników czytania – Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich. Ale na naszej stronie świętujemy przez cały tydzień z pomocą cyklu „Kiedy wszystko się zaczęło”, w którym pisarki i pisarze opowiadają o książkach, które obudziły w nich miłość do literatury.
W piątej odsłonie cyklu „Kiedy wszystko się zaczęło” gościmy Martę Kwaśnicką, Łukasza Orbitowskiego i Wojciecha Kudybę.
Marta Kwaśnicka: Z odkrywaniem literatury jest trochę jak z wędrówką. Zwykle „ważnych” książek jest wiele, a każda kolejna odsłania przed nami nowe perspektywy – trudno jest wskazać jeden przełomowy tytuł. Mimo to doskonale pamiętam chwilę, kiedy, mając 16 lat, trafiłam na „Don Ildebrando” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Było to zaraz po premierze – najpierw przeczytałam w gazecie wywiad z pisarzem, chyba przypadkiem, a potem w księgarni upolowałam książkę. Oczywiście istniały inne teksty, którymi zachłystywałam się wcześniej, ale to nad Herlingiem po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że skoro ktoś żyjący (wtedy) tak wspaniale pisze w moim języku, to znaczy, że w literaturze ciągle jest o co „grać”, że ona nadal może kwitnąć. A to przecież nawet nie jest najlepszy zbiór tego autora! Tamten egzemplarz mam do dzisiaj i wszystkim bardzo „Don Ildebrando” polecam.
Łukasz Orbitowski: Obawiam się, że już nie pamiętam, ale mógł być to cykl o Muminkach. siedziałem w domu i czytałem o wyprawie w góry, do obserwatorium. O jęku Ziemi, przerażonej kometą. O dziwny stworze w jeziorze, o Buce i tym podobnych. Wtedy chyba znalazłem to, co mnie interesuje w literaturze: przygodę i tajemnicę
Wojciech Kudyba: Chodziłem wtedy do trzeciej liceum. Nie wiem, czemu szukałem akurat tej, a nie innej książki. Pamiętam za to dobrze, że nie miała jej żadna biblioteka i ostatecznie pożyczyła mi ją moja wychowawczyni. To były „Sklepy cynamonowe” Brunona Schulza. Zacząłem czytać i nagle okazało się, że świat, który mnie otacza, ma w sobie jakąś fascynującą głębię, jest pełen pasjonujących zagadek. Miasteczko, dom, w którym wtedy mieszkałem, świątynia, drzewa wokół niej, wiatr, chmury, ludzie, których spotykałem – wszystko nabrało odtąd dla mnie wieloznacznego, tajemniczego sensu. W najprostszych nawet czynnościach mogłem teraz dostrzec elementy zapomnianych rytuałów. W najzwyklejszych rzeczach – znaki Nieogarnionego Boga. Od tamtej pory świat jest dla mnie pełen prześwitów, przez które objawia się nam Zupełnie Inne. Bywa otwarty, wychylony ku Tajemnicy. Schulz zrobił ze mnie poetę. To była prawdziwa iluminacja. Taka, która nie tylko budzi spontaniczny zachwyt, ale także zmienia życie. Z miłości do prozy Schulza postanowiłem studiować polonistykę. Nigdy nie musiałem żałować tej decyzji.
***
Kolejna, ostatnia już odsłona cyklu jutro na naszej stronie.