Aktualności

fot. Mikołaj Marczak
02.09.2020

Ewa Thompson: Każdy polonista, który potrafi władać językiem obcym jak Wołodyjowski szablą jest nie do przecenienia

Ewa Thompson, laureatka Nagrody Transatlantyk za 2020 rok, opowiada o słabnącej pozycji slawistyki w Stanach Zjednoczonych, zainteresowaniu Gombrowiczem na Zachodzie i podpowiada, co można zrobić, by promować polską kulturę za granicą.

W 2015 otrzymała Pani Nagrodę Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie za upowszechnianie kultury i literatury polskiej w świecie. Co oznacza dla Pani Nagroda Transatlantyk?

Ta nagroda jest dla mnie sygnałem, że od pewnego czasu instytucje promujące polską kulturę nastawione są na coś bardziej trwałego niż okazjonalne przemówienia i wystawy. Śledziłam Nagrodę Transatlantyk przez parę ostatnich lat i wydaje mi się, że przyznawano ją osobom, które rzeczywiście próbują przybliżyć zagranicznym środowiskom kulturalnym szeroki wachlarz polskiego piśmiennictwa, a nie tylko najnowsze produkcje celebrytów.

Jak od lat 70. zmieniała się sytuacja slawistyki na amerykańskich uczelniach? Czy polska literatura i kultura budzą dziś duże zainteresowanie?

Muszę tu zacząć od słowa „niestety”. Sytuacja amerykańskiej polonistyki jako subkategorii slawistyki jest fatalna, ta niewielka ilość katedr, która istniała za czasów np. Miłosza w Berkeley jest obecnie jeszcze mniejsza. Nie ma w Stanach ani jednej osoby, która by miała pełny tytuł profesorski na jakiejś wybitnej uczelni i była w stanie przekazać studentom coś więcej niż tylko mały ułamek wieku XX czy XXI. Amerykańscy poloniści zwykle nie maja pełnych tytułów profesorskich zapewniających „tenure” (stałą posadę uniwersytecką – przy. K.C.) i odznaczają się tak wąskim wachlarzem naukowych zainteresowań, że trudno w ich kontekście mówić o promowaniu wielu stuleci polskiej kultury. Polska kultura w jej historycznym kontekście jest nieznana poza granicami Polski. Nie widzę na kontynencie amerykańskim żadnego uniwersyteckiego wykładowcy/wykładowczyni, którzy byliby w stanie kontynuować tradycje Wacława Lednickiego i Czesława Miłosza, tzn. przedstawiać studentom całość literatury polskiej, od średniowiecza poczynając i kończąc na skolonizowaniu przez Sowiety po drugiej wojnie światowej. Wyobraźmy sobie np. wykładowcę, który specjalizuje się w książkach Jerzego Pilcha i prowadzi kurs na jego temat. Taki ułameczek literatury polskiej niewiele by studentów nauczył o literaturze polskiej. Mutatis mutandis, taka jest sytuacja na polonistyce.

Z drugiej strony, prestiż slawistyki (czyli głównie rusycystyki) też się zmniejszył po upadku Związku Sowieckiego i bardzo widocznego dziś upadku współczesnej literatury rosyjskiej. Więc slawistyka tez więdnie, chociaż tutaj jest parcie z dołu, tzn. ze strony tych licznych doktorów z rusycystyki, których amerykańskie uniwersytety wyprodukowały w ciągu ostatnich paru dekad. Ludzie ci szukają pracy i lobbują władze uniwersyteckie, aby nie likwidowały katedr rusycystyki.

Redagowała Pani poświęcone Europie Środkowo-Wschodniej czasopismo naukowe „Sarmatian Review”. Co w jego ramach udało się przybliżyć czytelnikom i naukowcom za oceanem?

I znowu „niestety”, bo przerwałam redagowanie dwa lata temu, gdyż obowiązki prywatne mnie do tego zmusiły. Ale pismo istnieje w internecie, można do 37 lat jego istnienia dotrzeć na wiele sposobów, zaczynając od „Polony”, przez dwa archiwa w Rice University do Central and Eastern European Library prowadzonej w Niemczech na koszt niemiecki.

„Sarmatian Review” jest biblioteką recenzji, prac naukowych i polskich tekstów literackich i politologicznych w angielskim tłumaczeniu. Jest tam wiele tekstów, które nigdy nie były dostępne w tłumaczeniu. Zachęcam do zajrzenia pod jeden z tych adresów – sama tam często zaglądam, gdy potrzebuję danych bibliograficznych czy innych dotyczących mało znanych i wartościowych tekstów o Polsce. Starałam się to pismo redagować tak, aby coś z niego zostało, aby pojawiały się w nim coraz to nowe nazwiska i problemy. Kładłam tez nacisk na to, aby wszystkie numery można było bezpłatnie przeczytać w internecie. W wieku dwudziestym pierwszym pisma, które nie istnieją w formie elektronicznej, mają tak mikroskopijny zasięg, że właściwie szkoda pieniędzy na ich wydawanie. Jedno z archiwów w Rice University prowadzi statystykę liczby odsłon „Sarmatian Review”; z przyjemnością stwierdzam, ze jest ona pokaźna, a to dotyczy tylko jednej lokaty, i to tej najmniej dostępnej.

Warto chyba na chwilę zatrzymać się nad Gombrowiczem, poświęciła mu Pani swoją pracę z 1979 roku. Z polskiej perspektywy Gombrowicz uchodzi za pisarza czytanego na całym świecie. A jak wygląda to z perspektywy amerykańskiej?

Szczyt zainteresowania Gombrowiczem przypada na lata 60. XX wieku, bo interesowali się nim wtedy anarchiści i wszelkiego typu buntownicy we Francji, Niemczech i Stanach Zjednoczonych, co z kolei przełożyło się na zainteresowanie lewicowych kół uniwersyteckich. Wydawało się, że pisał właśnie pod ich dyktando. Oczywiście nic bardziej fałszywego. Gombrowicz to pisarz polski, tzn. polskie dzieje ciążą nad jego prozą i to właśnie polskie dzieje stara się on przekazać czytelnikom. Ale z drugiej strony, Gombrowicz transcenduje swój własny moment historyczny i dlatego jego „Dzienniki” są w dalszym ciągu aktualne i czytane, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. To są dzienniki osoby, która szuka siebie – jeżeli można się tak patetycznie wyrazić – i opisuje swoją alienację w postnowoczesnym świecie. Z przyjemnością odpowiadam na listy nieznajomych mi osób, które otrzymuję od czasu do czasu, zawierające pytania o Gombrowicza i informacje o świecie, z którego wyszedł.

Przy okazji Gombrowicza warto wrócić do polskiego sarmatyzmu. Co tej tradycji zawdzięczamy i co zawdzięczał jej sam autor Trans-Atlantyku?

Najbardziej oczywistym zapożyczeniem jest język Trans-Atlantyku: tak jak Sienkiewicz (chociaż w innym celu), Gombrowicz używa barokowego stylu Pamiętników Paska, już zmodyfikowanego przez Trylogię, ale wciąż autentycznego. Powiedziałabym również, że pewna nonszalancja stylu, to, co w języku angielskim nazywa się „devil may care”, jest również zapożyczeniem z epoki sarmackiej. Polacy przeszli przez tak wiele nawałnic, że bez tej postawy dawno by zginęli. Więc nie tylko język, ale również pewien styl życia, pewnego rodzaju prezentowanie siebie przed światem. Po sarmackie szczegóły odsyłam do niedawno napisanego przeze mnie „Postscriptum o sarmatyzmie”.

I na koniec: co można zrobić dla promocji literatury polskiej w Stanach Zjednoczonych? Albo inaczej: jak tę literaturę dziś promować, bo wydaje się tu trudniejsze niż w czasach, gdy Polska była jednym z istotnych medialnych tematów po drugiej stronie Atlantyku?

Biorąc pod uwagę szczupłość środków i olbrzymią konkurencję (plus dezinformację) ze strony Moskwy, niewiele. Ale należy robić to, co już się robi, nie przerywać i nie zniechęcać się. Moje konkretne propozycje to rozpoczęcie aktywnej komunikacji pomiędzy Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego z aktywistami wszelkich polonijnych organizacji i kół, które w jakiś sposób zainteresowane są polską książką, filmem, architektura. Z takimi ludźmi Ministerstwo Kultury powinno prowadzić nieprzerwany dialog.

Druga sugestia to próby bezpośredniego dotarcia do wydziałów slawistyki, anglistyki, historii i politologii na amerykańskich uniwersytetach przez zaoferowanie im prelegenta – specjalisty w jakiejś dziedzinie polskiej kultury czy historii. Na koszt ministerstwa oczywiście. Fundacja im. Kurtyki próbowała coś takiego zrobić, ale na razie to się jej nie udało. Oczywiście do tego potrzebna jest znajomość języka angielskiego nie na poziomie egzaminów magisterskich w Polsce, ale na poziomie debat kulturalnych i politycznych w amerykańskim życiu publicznym. Dziś niczego nie można dla polskiej kultury zrobić za granicą bez znajomości angielskiego lub niemieckiego. A więc zacząć od pokonania tej przeszkody. Każdy polonista, który potrafi władać językiem obcym jak Wołodyjowski szablą jest nie do przecenienia. I odwrotnie: jest stratą czasu i pieniędzy wysyłanie za granicę reprezentantów polskiej kultury (nawet jeżeli są znakomitymi naukowcami), jeśli nie są oni w stanie swobodnie i płynnie rozmawiać i wykładać na tematy polskie. A wiec najlepszym prezentem, jaki polonista może ofiarować polskiej kulturze, jest porządne nauczenie się języka angielskiego.

– rozmawiał Krzysztof Cieślik