Aktualności
Dokument o Macieju Parowskim pt. „Fantastyczny Matt Parey” od piątku w kinach
Nim został papieżem polskiej fantastyki i ojcem chrzestnym komiksu, chciał być prominentnym krytykiem filmowym, ale to środowisko okazało się bardzo hermetyczne. Zamiast krytykiem, Maciej Parowski właśnie stał się bohaterem filmowym. Film dokumentalny „Fantastyczny Matt Parey” właśnie wchodzi do kin.
Mógł być jednym z wielu świetnych pisarzy, a był przede wszystkim świetnym redaktorem – jednym z niewielu. „Sapkowski, Dukaj i wielu, wielu innych – niemal cała polska fantastyka w ostatnich czterech dekadach powstała albo z inicjatywy Parowskiego, albo jemu na złość” – napisał Wojciech Orliński, dzień po jego śmierci (wyborcza.pl, 2019).
„Był kustoszem pamięci rodzimej fantastyki, byłoby rzeczą niegodną zapomnieć i o nim. A nieprędko pewnie zdarzy się znów taki kronikarz i redaktor, zdolny odsunąć się trochę w cień, by przede wszystkim mówić o innych i troszczyć się o ich dorobek” – ocenił Krzysztof Wołodźko w opublikowanym w „Tygodniku TVP” (listopad 2019) tekście „Osamotniony, staroświecki, dziwaczny. Poszedł dalej w ciemność…”.
„Nie ma chyba znaczącego autora fantastyki w Polsce, który zadebiutował po 1982 roku, a którego teksty nie przeszłyby przez ręce Maćka. On znalazł w tym swoje powołanie życiowe, realizował się w tym. Lubił pracować nad tekstami, lubił rozmawiać z autorami, pokazywać, co w tekście dobre, a co marne, co warte rozwinięcia. Wychowywał ich w ten sposób” – powiedział Polskiej Agencji Prasowej Marek Oramus, inicjator powstania filmu „Fantastyczny Matt Parey”.
Dokument wyreżyserowany przez Bartosza Paducha – współscenarzystą jest Sebastian Wojtkowski – to próba zrozumienia fenomenu redaktora odpowiedzialnego za kilka pokoleń pisarzy z nurtu polskiej fantastyki i twórców komiksu. Maciej Parowski był akuszerem „Wiedźmina” Andrzeja Sapkowskiego i nominowanej do Oscara „Katedry” Tomasza Bagińskiego (według opowiadania Jacka Dukaja); „wychowawcą” m.in. Jacka Piekary, Rafała Ziemkiewicza, Jacka Komudy, Marka Baranieckiego, Andrzeja Pilipiuka, Szczepana Twardocha; współtwórcą kultowego dla polskich miłośników komiksu „Funky Kowala”.
Paradoksalnie, z fantastyką zetknął się stosunkowo późno. Między bajki robotów można włożyć opowieści, że Stanisław Lem zaczął pisać swoje powieści, dowiedziawszy się pod koniec 1946 roku o narodzinach Macieja Parowskiego – choć debiut mistrza, „Astronauci”, ukazał się raptem pięć lat później. Z osobistych wspomnień Parowskiego wynika, że wcześnie zafascynował się Conradem – podsuniętym przez ojca, inżyniera i wykładowcę Politechniki Warszawskiej.
Oramus zapamiętał, że kiedy poznali się w redakcji „Politechnika”, Maciej wcale nie interesował się fantastyką naukową. „Chciał wtedy zostać prominentnym krytykiem filmowym – ale to było środowisko bardzo hermetyczne” – wspominał.
Te dawne marzenia Parowskiego zostały dość symbolicznie spointowane w grudniu 2015 roku, kiedy to nie wpuszczono go na prasowy pokaz „Gwiezdnych wojen”, bo nie wysłał maila potwierdzającego obecność. Paniom z firmy Lucas Film nazwisko Parowski nic nie mówiło. „To tak, jakby papieża nie wpuścić na mszę!” – komentowali w mediach społecznościowych oburzeni fani fantastyki. Sytuacja ta została przywołana w filmie w formie efektownej animacji – co wcale nie ujęło jej dramatyzmu.
Z wykształcenia magister inżynier elektryk, po studiach na Politechnice Warszawskiej z nakazu pracy trafił do Zakładów Wytwórczych Lamp Elektrycznych im. Róży Luksemburg w Warszawie, skąd po kilku latach – zrezygnowawszy z pewnej i intratnej jak na warunki PRL posady – oddalił się w stronę pisania. Trafił do tygodnika „Politechnik”. Pismo miało jeszcze przedwojenną komunistyczną tradycję, co zjednywało mu życzliwość ówczesnych władz, i niewielki, 10-tysięczny nakład, co z kolei sprzyjało kolportowaniu niepoprawnych treści. Było zdecydowanie niszowe – rozsławił je dopiero Stanisław Bareja w „Misiu”, gdzie posłużyło jako opakowanie zastępcze dla sprzedawanego w kiosku z gazetami mięsa z pokątnego uboju.
W „Politechniku” zaniepokoił się, dowiedziawszy się, że istnieje fantastyka naukowa, dziedzina literatury, na której się kompletnie nie zna i „jej nie kontroluje”. „A na jej temat toczą dyskusje koledzy redakcyjni. Pewnego dnia zwrócił się do mnie i Mirka Kowalskiego, późniejszego szefa podziemnej Niezależnej Oficyny Wydawniczej, żeby mu podrzucić parę tytułów” – powiedział Marek Oramus. „Szybko nadrobił zaległości – rocznie ukazywało się wtedy paręnaście książek – i jak my oraz pół młodej Polski zafascynował się tą literaturą” – dodał.
Pomógł w tym być może znów film, konkretnie „Obcy – ósmy pasażer Nostromo” Ridleya Scotta, którego polska premiera odbyła się w 1980 roku. „Maciej niewątpliwie dostrzegł, że twórcy filmu – nagrodzonego Oscarem i uznanego przez Bibliotekę Kongresu Stanów Zjednoczonych za dzieło »znaczące kulturowo« – musieli inspirować się jego ukochanym Conradem” – wspominał Oramus.
Fantastyka nie stała się dla Parowskiego eskapizmem. Nie bujał w fantastycznych obłokach daleko od ziemi, raczej – odwołując się do Lema – powracał z gwiazd, starając się wykazać, że rozrywka nie musi być tania, płocha i bezmyślna. Robił to przez kolejne 30 lat z okładem jako kierownik działu literatury polskiej w „Fantastyce”. „Uzmysłowił nam, jak ważną częścią kultury narodowej jest kultura popularna” – napisał w liście odczytanym podczas jego pogrzebu prezydent Andrzej Duda. „Że podziały na to, co w kulturze uznaje się za »wyższe« i »niższe«, bywają sztuczne i mylące. Fantastyka naukowa jest tego znakomitym świadectwem” – podkreślił.
„W czasach, gdy literatura staje się festiwalem nieustannej autopromocji, a pisarze – egotycznymi celebrytami pracującymi coraz częściej nie tyle na sukces Słowa/słowa, co żyjącego z niego Kapitału/kapitału – Parowski, nie tylko w swojej fantastycznej niszy, jawi się jako człowiek kompletnie już staroświecki i dziwaczny w swych kronikarsko-interpretatorskich pasjach” – napisał Krzysztof Wołodźko.
W filmie „Fantastyczny Matt Parey” oglądamy fragment telewizyjnego talk show z końca lat 90. – Anda Rottenberg i Janusz Głowacki patrzą na Parowskiego, Sapkowskiego i ich czytelników, z wyraźnym niedowierzaniem, pewnym niesmakiem, jak na przybyszy z innej planety.
Reżyser dokumentu Bartosz Paduch, fan i kronikarz popkultury, rychło pojął, że o Parowskim trzeba opowiadać, odwołując się do fantastyki również w warstwie wizualnej. Dlatego tempo ekranowej narracji nadają pomysłowe animacje z udziałem tytułowego Matta Pareya – wizualnego alter ego bohatera stworzonego przez niego samego na kartach komiksowej serii „Funky Koval”.
„Marzeniem reżysera było zresztą, by autorem tej części filmu był twórca oryginalnego Kovala – Bogusław Polch. Na przeszkodzie stanęła jednak choroba, a następnie śmierć rysownika. Ostatecznie o graficzną oprawę filmu zadbał inny komiksowy twórca – Krzysztof Ostrowski” – przypomniał w recenzji Rafał Pawłowski (interia.film).
Kolejnym atutem filmu jest muzyka Marka Bilińskiego.
„Bardzo ciekawie wypada w filmie refleksja o przemijaniu, a także to, jak oddano złożoność pokoleniowej wymiany. Oglądamy wielu starszych panów z rozrzewnieniem wspominających tamte czasy” – napisał w recenzji Michał Kujawiński (naekranie.pl).
„Starsi panowie” opowiadają w pewnym momencie o niezwykłej dostępności, otwartości i serdeczności Macieja Parowskiego, który bynajmniej nigdy nie trzymał w tajemnicy numeru swego domowego telefonu – dzwonił do niego kto chciał.
źródło: PAP, Paweł Tomczyk