Aktualności
W sobotę obchodziliśmy setną rocznicę urodzin Leopolda Tyrmanda. Z tej okazji zapytaliśmy trzech polskich pisarzy o swój stosunek do jego prozy. Oto, co powiedzieli nam laureat Nagrody im. Marka Nowakowskiego Wojciech Chmielewski, biograf Tyrmanda i autor kryminałów Marcel Woźniak, a także jeden z najbardziej popularnych polskich pisarzy współczesnych Jakub Żulczyk.
Wojciech Chmielewski: Dziennik 1954 to była ważna dla mnie książka. Czytałem ją po raz pierwszy w drugoobiegowym wydaniu Oficyny Liberałów pod koniec lat 80. ubiegłego wieku i wtedy była to fascynująca lektura, miasto powstające z gruzów i żyjący w nim, ale na własnych warunkach, a nie na tych, które dyktują komuniści, bohater. To, w ówczesnym świecie gnijącej komuny za Jaruzela, dodawało skrzydeł! Z kolei w Życiu towarzyskim i uczuciowym zostało opisane zakłamane życie literackie PRL-u z jego układami i układzikami, których wykwitem, niczym liszaj na murze, jest redaktor Andrzej Felak, główny bohater powieści. Tę książkę też czytałem w drugoobiegowym wydaniu i podziwiałem lekkość pióra Tyrmanda, jego umiejętność kreślenia panoramy miasta, ulicznego kadru, kawiarnianego wnętrza, a także typów ludzkich, najczęściej mało ciekawych.
Marcel Woźniak: Tyrmand był postacią magnetyczną i pisarzem nietuzinkowym, który swoim życiorysem mógłby wypełnić kilka maszynopisów scenariuszy filmowych. Jego życie miało wiele zwrotów akcji, z których najważniejszym dla nas był komunizm i wyjazd autora z Polski w 1965. Przez kolejne 25 lat o Tyrmandzie nie pisano i nie mówiono, pisarz nie funkcjonował w polskim życiu literackim ani towarzyskim. Dlatego dzisiaj zagłębianie się w Tyrmanda jest tak fascynujące – jest on bowiem prawdziwą bombą literacką z opóźnionym zapłonem – i dlatego tak wiele jest o nim opinii, często przeciwstawnych. Dziś, po latach niebytu przeżywa drugie życie. Dla Warszawy jest jak Canaletto. Dla polskiej sceny literackiej – niczym Zły. Dla kolejnych pokoleń i dla mnie to człowiek wolności i niepoprawny wręcz optymista. Niech nas nie zwiodą jednak jego skarpetki i zabawne riposty. Pod tym płaszczykiem jest Tyrmanda znacznie więcej. Rasowego pisarza, człowieka o żelaznych zasadach. Człowieka o białych oczach.
Jakub Żulczyk: Pierwsze zdanie Ślepnąć od Świateł, „Jesteśmy w Warszawie”, to ostatnie zdanie Złego. Tak więc Tyrmand to ważna dla mnie postać, pytanie, czy wciąż ważna literacko. Na pewno postać tragiczna, nieprzystosowana, bezdomna, która nie umiała do końca tej bezdomności wycisnąć artystycznie. Najlepiej z jego książek pamiętam "Dziennik", i bijący z niego smutek człowieka, który trafił parszywe czasy, a umie wyobrazić sobie lepsze - tylko nie sądzę, czy w tych lepszych byłby szczęśliwszy. Dowodem na to jest ostatnia jego książka, jaką czytałem, Zapiski dyletanta - mocno nieudana, głupie kąsanie karmiącej ręki, stek imigranckich kompleksów i spudłowanych analiz, z których można wyczytać początki korwinizmu.