Aktualności
Bitwa Warszawska (cz. 3). Kacper Śledziński: Czy była alternatywa dla roku 1920?
Kiedy przyjrzeć się bliżej świadomości narodowej Polaków w dwudziestoleciu międzywojennym zauważymy w niej dominujący mit żołnierza-pogromcy bolszewików a zarazem obrońcy cywilizacji europejskiej przed barbarzyństwem komunizmu – pisze Kacper Śledziński, autor książki „Wojna polsko-bolszewicka. Konflikt, który zmienił bieg historii”, która właśnie się ukazała i którą serdecznie polecamy.
Źródłem tego mitu było oczywiście zwycięstwo odniesione w wojnie 1920, zwycięstwo które z miejsca postawiło nas Polaków przed perspektywą wojny odwetowej sprowokowanej przez ZSRR.
Zwycięstwo to również zrzuciło na barki rządu odradzającej się, a więc zajętej masą ważkich problemów Rzeczypospolitej Polskiej obowiązek zatroszczenia się o liczne i na ogół wrogie dominującej grupie Polaków mniejszości narodowe. To, jak łatwo zauważyć, nie sprzyjało konsolidacji i okrzepnięciu nowego państwa, sprawiało natomiast wiele kłopotów. Trudno jest utrzymać w jednym zaprzęgu konie, które wierzgają według własnego widzi mi się, a nie według komend woźnicy. Wiadomo, że tak prowadzony wóz nie zajedzie daleko. Polska była właśnie takim wozem i co ciekawe została nim na własne życzenie. Dlaczego?
Szukając odpowiedzi na to pytanie trzeba cofnąć się do czasów Wielkiej Wojny i przyjrzeć się dwóm koncepcjom odrodzonej Polski. jednej lansowanej przez Józefa Piłsudskiego, i drugiej proponowanej przez Romana Dmowskiego. Obie odwoływały się do granic Rzeczypospolitej Obojga Narodów z 1772 roku. Różnica polegała na tym, że Piłsudski proponował budowę państwa federacyjnego, do spółki z Litwinami, Ukraińcami i Białorusinami. Dmowski życzył sobie dominującej roli Polaków w centralnie rządzonym wielonarodowym państwie.
W obu przypadkach punktem wyjścia była granica przedrozbiorowa. Równie dobrze można zapytać, dlaczego nie zaproponowano np. granicy z 1618? W tym miejscu nie warto odpowiadać na to pytanie, natomiast warto zauważyć, że było ono postawione tylko po to, aby zastanowić się, czy tok rozumowania duetu Piłsudski-Dmowski nie był błędny.
Koncepcja tych polityków zakładała przecież odbudowę Polski, a nie Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Powinniśmy mówić więc o kraju w granicach byłej Korony i to bez Ukrainy przyłączonej podczas politycznych sporów doby unii lubelskiej 1569 roku.
Dlaczego ani jeden, ani drugi nie rozumieli, że należało skupić się na kraju odpowiadającym mniej więcej granicom z czasów Kazimierza Jagiellończyka?
Dlaczego żaden z nich, ani Piłsudski, ani Dmowski nie zatroszczyli się o Górny Śląsk i Śląsk Opolski? Czy w interesie Polski była walka o Wilno, stolicę Litwy, czy o piastowskie grody Opole i Racibórz? A wreszcie, czy warto było ginąć za błota poleskie? Czy nie więcej korzyści ekonomicznych dałby Polsce przemysłowy Śląsk? Niech każdy z Czytelników odpowie sobie sam.
W listopadzie 1918 roku do władzy doszedł Litwin zakochany w Wilnie, Józef Piłsudski i to jego wizję próbowano zrealizować. Jak wiadomo bez powodzenia. Upór Piłsudskiego pchał uwagę narodu na wschód, gdzie według Ukraińców i Białorusinów zwykle uchodziliśmy za najeźdźców i okupantów. Ten wizerunek Polaka okupanta, a więc wroga pokutował przez następne dwadzieścia lat i odbił się tragicznym echem po raz pierwszy we wrześniu 1939 roku, gdy do Polski wkraczała Armia Czerwona, a drugi raz w roku 1943, rzezią na Wołyniu.
Może więc po przepędzeniu bolszewików w wyniku bitwy warszawskiej 1920, lepiej było powściągnąć apetyty i skupić się, jak ongiś Kazimierz Wielki, na budowie małego, lecz prężnego i nowoczesnego państwa. Przecież o sile kraju świadczy gospodarka i uzyskany dzięki niej pieniądz, a nie kilometry kwadratowe.
– Kacper Śledziński