Aktualności
20 lipca 1888 roku przyszedł na świat Emil Zegadłowicz – poeta, prozaik, tłumacz i dramaturg, autor m.in. słynnych powieści „Zmory” i „Motory”.
„Klerykał, działacz sanacyjny czy działacz lewicowy? – oto pytanie, które nasuwa się przy analizie faktów z życia Zegadłowicza. Pytań takich jest więcej: nacjonalista, misjonarz ewangeliczny, słowianofil czy internacjonalista; pacyfista, piewca Piłsudskiego czy rewolucjonista?” – zastanawiał się badacz Leonard Neuger („Poeci dwudziestolecia międzywojennego”, pod red. Ireny Maciejewskiej, 1982). Zegadłowicz w swoim życiorysie połączył wszystkie te sprzeczności.
W opinii Janusza Drzewuckiego, Zegadłowicz był jednym „z najoryginalniejszych i najpłodniejszych pisarzy dwudziestolecia międzywojennego” (blog.polona.pl). Uprawiał wszystkie rodzaje literackie: pisał wiersze rymowane i wolne, prozę poetycką, powieści i dzieła dramatyczne. Ponadto był publicystą, znawcą sztuki i tłumaczem. „W zasadzie każdy wadowicki gimnazjalista, w tym Karol Wojtyła, swoją artystyczną osobowość kształcił w kręgu regionalizmu kulturowego Emila Zegadłowicza. Jako Jan Paweł II, jeszcze kilka lat przed śmiercią cytował z pamięci utwory ulubionego poety” – przypomniał Zbigniew Jurczak na stronie Towarzystwa Miłośników Ziemi Wadowickiej.
U schyłku życia Zegadłowicz zanotował w „Dzienniku”, że matka urodziła go „w piątek, o szóstej po południu w Bielsku, przy ulicy Ratuszowej”. Było to 20 lipca 1888 roku. „Ochrzczony w bielskim kościele św. Mikołaja otrzymał nazwisko panieńskie matki – Kaiszar, z adnotacją »adoptowany Zegadłowicz« – Tytus i Elżbieta nie byli bowiem małżeństwem” – czytamy na stronie wadowice.pl. Ojciec Emila, Tytus Zegadłowicz, „Rusin z pochodzenia (…) był duchownym obrządku greckokatolickiego” – podał przyjaciel poety, Edward Kozikowski. Uczył w miejscowym gimnazjum m. in. języka niemieckiego, historii powszechnej i śpiewu, sam był skrzypkiem. Z kolei „Elżbieta Kaiszar, nauczycielka muzyki, córka rodowitego Czecha – Wacława, byłego kapelmistrza bardy wojskowej, byłego organisty z Kalwarii (…) to matka moja!” – przedstawił rodzicielkę Emil Zegadłowicz w liście, który odnalazła biografka poety, Krystyna Kolińska („Zegadłowicz. Podwójny żywot Srebrempisanego”, 1999).
Romans 66-letniego Tytusa i 32-letniej Elżbiety zaowocował narodzinami wątłego jedynaka. Chora na serce, uzależniona od swych rodziców Elżbieta po trudnym porodzie powróciła pod ich dach, zostawiając dziecko pod opieką ojca w jego dworku we wsi Gorzeń Górny. „Nic mu dać już nie umiała i nie mogła… Instynkt zamarł” – skomentował po latach Zegadłowicz („Godzina przed jutrznią”, 1927).
Zegadłowicz jako pisarz debiutował w 1908 roku. Trzy lata później został nauczycielem. Gdy wybuchła Wielka Wojna, uniknął służby w wojsku austriackim. „Zawdzięczał to zwykłej przepuklinie, której się nabawił w niefortunnym skoku z dachu stodoły” – podał Kozikowski. W początkach wojny, jak twierdzi Kolińska, młody poeta, poszukując dodatkowych źródeł dochodu, zaczął w Gorzeniu wynajmować pokoje letnikom. W ten sposób poznał Marię Olimpię Kurowską, z którą w lipcu 1915 roku wzięli ślub. W sierpniu 1916 roku urodziła się im pierwsza córka – Halszka, młodsza – Atessa przyszła na świat w 1920 roku.
Tuż po odzyskaniu niepodległości, Zegadłowicz podjął współpracę z dwutygodnikiem „Zdrój” z Poznania, który redagował grafik Jerzy Hulewicz. Kozikowski stwierdził, że właśnie „dobiegał żywot Młodej Polski”, a w Zegadłowiczu „został osad po tamtych czasach, w których uczył się poezji”. Nie czuł się jeszcze na siłach, aby pójść własną drogą, więc „przylgnął do wychodzącego wtedy ekspresjonistycznego »Zdroju« i stał się wyznawcą modnego kierunku. Cocktail młodopolszczyzny i ekspresjonizmu musuje w każdym jego utworze z tamtego okresu” – ocenił.
Na przełomie maja i czerwca 1922 roku, Zegadłowicz, z poetami Edwardem Kozikowskim i Janem Nepomucenem Millerem, złożyli grupę „Czartak – zbór poetów w Beskidzie”. Potem grupa powiększyła się o poetessę Janinę Brzostowską, córkę dyrektora Gimnazjum w Wadowicach Jana Dorozińskiego – oraz o profesora tej szkoły, Tadeusza Szantrocha – poetę, legionistę. Przesłaniem ideowym grupy był regionalizm beskidzki, nacechowany niechęcią do miejskiej cywilizacji. Jerzy Kwiatkowski dodał, że Czartak łączył mistycyzm religijny „z miłością do przyrody i pochwałą »prostaczka«”, który z nią obcuje” („Dwudziestolecie międzywojenne”, 2012).
W latach dwudziestych w rodzinnym Gorzeniu powstały najbardziej znane utwory Zegadłowicza: „Powsinogi beskidzkie”, „Kolędziołki beskidzkie” i „Dom jałowcowy”. Wiosną 1923 roku Maria, żona snycerza Jędrzeja Wowro, zaoferowała Zegadłowiczom kilka jego prac. W ten sposób poeta odkrył kolekcjonerstwo – i został mecenasem sztuki ludowej. Postać i twórczość Wowry zainspirowała także innego młodego poetę – Karol Wojtyła napisał w Sonecie I: „Sobotkom się kłaniaj ode mnie / i świątkom starego Wowra / post sprawującym po drogach: / ascetycznym, wychudłym świątkom”.
W 1924 roku Zegadłowicz zadebiutował jako dramaturg. Nakładem oficyny Franciszka Foltina ukazała się „Lampka oliwna”, niemal natychmiast wystawiona w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie przez Stanisławę Wysocką. Także następne dramaty („Alcesta”, „Głaz graniczny”, „Betsaba”, „Wigilie” oraz „Nawiedzeni”) szybko trafiły na sceny. W 1927 roku problemy finansowe zmusiły Zegadłowicza do podjęcia pracy w Poznaniu. Był kierownikiem literackim Teatru Polskiego (1927-30) i Radia Poznańskiego (1929-32). W kwietniu 1927 roku ukazała się powieść „Godzina przed jutrznią”, pierwsza część autobiograficznego cyklu „Żywot Mikołaja Srebrempisanego”. Dalsze tomy: „Spod młyńskich kamieni” i „Cień nad falami” wyszły w latach 1928-29.
Zegadłowicz nieustannie był celem bezlitosnej krytyki. W 1926 roku w „Zwrotnicy” Peipera, ukazał się tekst Juliana Przybosia pt. „Chamuły poezji”. Była to krytyka najnowszych produkcji Zegadłowicza, Wittlina i Kasprowicza. Felieton zawierał takie wyrażenia, jak „trywialna ludowość”, „ohydna rubaszność”, „absolutna próżnia poetycka”, „ordynarność połączona z tematami świętymi, skatologia z ewangelią”. Przyboś zakończył apostrofą: „Powroza na was, przekupnie, szwargocące w świątyni Pańskiej! Baty wam, chamy, chamuły!”
„Antyintelektualizm autora, muzyczność monotonna i ubóstwo wątku poetyckiego przy nieprawdopodobnej gadatliwości sprawiły, że szybko uczynił nas nieczułymi na swój talencik” – napisał krytyk Stefan Kołaczkowski („Współczesna literatura polska”, 1930), zarzucając Zegadłowiczowi także bezkrytycyzm i megalomanię. Zmiażdżył też wielotomową autobiografię Zegadłowicza. „Rozwlekły ten wytwór rozpanoszonego i bezkarnego – wobec braku opinii publicznej i niekompetencji wydawców – grafomaństwa ciekawym jest tylko jako signum temporis. Bezideowy mistycyzm wobec wszystkiego jest tylko inną, odwróconą stroną nihilizmu” – ocenił.
Rok później Zegadłowicz wykonał ostry skręt w lewo. W pierwszym numerze „Dwutygodnika Literackiego” opublikował list otwarty, podpisany „Emilencja”, datowany „8 grudnia w Klechistanie”, który stanowił frontalny atak na „rezerwat średniowieczny” w Poznaniu, „gdzie świętość stała się kramarstwem, świątynia – bankiem, a celem – syty kałdun”.
Uchwałą wadowickiej Rady Miejskiej, z 23 maja 1933 roku dla uczczenia 25-lecia pracy twórczej, Emil Zegadłowicz otrzymał honorowe obywatelstwo miasta, a ul. Tatrzańską nazwano jego imieniem. Gdy jednak wydano w sierpniu 1935 roku „Zmory”, Wadowice, rozpoznawszy w powieści swoją karykaturę w „cesarsko-królewskim wolnym mieście Wołkowice”, odebrały Zegadłowiczowi honory. A wtedy Zegadłowicz zaczął otaczać się komunizującymi przyjaciółmi – z Wandą Wasilewską na czele.
Następna jego powieść nie weszła do księgarń: 15 listopada 1937 roku zostały skonfiskowane dwutomowe „Motory”, zilustrowane przez Stefana Żechowskiego. Referent prasowy starostwa grodzkiego w Krakowie, po przejrzeniu książki odbijanej w Drukarni Literackiej „zdecydował się na zajęcie 64 egzemplarzy (…) i zasugerował, aby oszczędzić dalszych kosztów, przerwanie druku” – napisał Czesław Brzoza („Z dziejów cenzury w międzywojennym Krakowie”, 2010).
Dodał, że „prawdopodobnie prokurator był jedyną osobą, która przeczytała książkę w całości. Zajęło mu to cztery dni”. „Cała treść powyższej książki jest ustawicznym, ciągłym zohydzaniem, lżeniem, wyszydzaniem Państwa i Narodu Polskiego, jego historii i wysiłków w walkach o niepodległość, przy czym autor rozszerza o Państwie Polskim cały szereg nieprawdziwych wiadomości, przedstawiających wszystko co polskie w jak najgorszym świetle, (np. ustęp z I tomu str. 127)” – czytamy w prokuratorskim uzasadnieniu z 19 listopada 1937 roku. „Równocześnie autor twierdzi, że smutne stosunki panujące w Polsce, oparte na wyzysku chłopa i robotnika, będą mogły ulec zmianie jedynie przez rewolucję i wprowadzenie dyktatury proletariatu, która dopiero doprowadzi ludzkość do »upojnego, odurzającego piękna nowego, prawego, jasnego życia wschodzącego dnia« (II tom, str. 333). Zdaniem autora musi się dzisiaj stanąć »albo po stronie reakcji fundowanej na kapitalizmie, na wszelkich faszyzmach, kryptofaszyzmach, albo po stronie frontu pracy, pełnego wyrównania sprawiedliwości, nowego człowieka« (II tom, str. 332)” – oceniła prokuratura.
Obecnie panuje przeświadczenie, że „Motory” zostały skonfiskowane ze uwagi na pornograficzne treści lub ilustracje, ale z akt konfiskaty wynika, że motyw był jednoznacznie polityczny. W obronie Zegadłowicza i książki stanął jeden z nowych przyjaciół, dr Józef Putek z Choczni koło Wadowic, adwokat i antyklerykał, nazywany „osobistym nieprzyjacielem Pana Boga”. Sąd utrzymał konfiskatę w mocy. Błyskawiczna rozprawa odbyła się z wykluczeniem jawności, ale sąd pozwolił na pozostanie na sali dwóm osobom – jedną z nich był literat Leon Kruczkowski.
W początkach II wojny okazało się, że Zegadłowicz cierpi na raka gruczołów limfatycznych. Musiał wyjechać do Sosnowca, bo tylko tam mógł się poddać naświetlaniom. Ostatni kwartał życia zrekonstruowała Grażyna Kuźnik: poeta spędził go bez dochodów, w małym mieszkanku kilka przecznic od szpitala, u boku Marii Koszyc-Szołajskiej, którą poślubił w obrządku mariawickim – nie rozwodząc się przedtem z żoną („Jak wyglądało życie Emila Zegadłowicza w Sosnowcu?”, 2012). „Forsy ani-ani, żyjemy jak ptakowie biblijni. Różnie się myśli, gdy się jest w tak posępnym miejscu” – napisał do przyjaciela. W Sosnowcu pisał m.in. „Dziennik”, nowelę, która rozliczała klęskę Września – „Domek z kart” oraz dramat „Sind Sie, Jude?”, o którego treści pozostały niejasne, sprzeczne informacje.
W tamtym czasie odwiedziła Zegadłowicza Monika Warneńska, później znana reporterka. „Nijakie meble, trochę książek, ośnieżone gałęzie za oknami i widok na pusty, cichy ogród” – wspominała („Ekspres Zagłębiowski”, 104/1999). „Dzień jego śmierci, 24 lutego 1941 roku, był bardzo mroźny. Pisarz miał tylko 52 lata” – napisała Kuźnik. Do trumny dostał ilustracje do „Motorów”.
Warneńska podała, że Koszyc powierzyła jej w depozyt plik dokumentów – „Dziennik”, „Domek z kart”, odpis przekładu „Hiawathy” Longfellowa, a także „manuskrypt dramatu »Sind Sie, Jude?« pisany na kartkach zeszytu bez okładki, przy tym znaczna część manuskryptu była pisana zielonym atramentem ręką Zegadłowicza, a część ołówkiem ręką Marii Koszyc. Manuskrypt robił wrażenie brudnopisu” – wspominała Wareńska, która w 1945 roku zdeponowała dokumenty u Kazimierza Czachowskiego, w latach 1946-47 prezesa Związku Literatów Polskich.
W 1949 roku ówczesny podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Sztuki – oraz prezes ZLP – Leon Kruczkowski, opublikował dramat „Niemcy”. Od razu pojawiły się oskarżenia o zawłaszczenie „Sind Sie, Jude?”. Kwestia nie jest udokumentowana przez naukowców, nie są też prowadzone badania na ten temat. Ale są relacje wiarygodnych osób. „Oczywiście wiedzieliśmy, że napisany w Sosnowcu tuż przed śmiercią rękopis dramatu „Sind Sie, Jude?” zniknął w niejasnych okolicznościach. Ale lata pięćdziesiąte nie sprzyjały rozwiązywaniu takich historii. Z biegiem czasu sprawa przycichła, od lat nikt do niej nie wraca” – powiedziała Ewa Wegenke, wnuczka Emila Zegadłowicza, Bogdanowi Szpili z portalu beskidzka24.pl. „Zaprzyjaźniony z naszym domem Edward Kozikowski opowiadał, że stolica huczy od plotek, jakoby »Niemcy«, to zaginione podczas wojny dzieło mojego dziadka” – dodała.
Kozikowski, oddelegowany do poszukiwań zaginionych prac Zegadłowicza przez Związek Literatów Polskich, ustalił, że krytyk Kazimierz Czachowski (1890-1948) wiosną 1945 roku posiadał rękopis „Sind Sie, Jude?” – i nosił się z zamiarem opublikowania poszczególnych scen w »Odrodzeniu«. „Prosiłem Czachowskiego, aby użyczył mi na kilka dni manuskrypt (…) Odpowiedział – pamiętam: »Kiedy dałem już do przejrzenia Kruczkowskiemu. Ale gdy zwróci, chętnie użyczę tobie…«” – napisał Kozikowski. „Leon Kruczkowski kategorycznie zaprzeczył, jakoby otrzymał od Czachowskiego do przejrzenia manuskrypt »Sind Sie, Jude?« i oświadczył, że w ogóle żadnych rękopisów Zegadłowicza nie wypożyczał od Czachowskiego i nawet ich nie oglądał” – podkreślił Kozikowski. Czachowski nie mógł nic dodać, gdyż latem 1948 roku został znaleziony martwy na ulicy w Krakowie.
„Był tam rękopis dramatu »Sie sind, Jude?« (Oni są Żydami), który wysłano do Związku Literatów w Warszawie (zeznanie M. Słomczyńskiego). Tam rękopis zaginął. Prezesem krajowego Zarządu ZLP był wtedy L. Kruczkowski, pisarz lewicowy, działacz państwowy i partyjny, którego najgłośniejszy dramat »Niemcy« ukazał się w rok później” – napisał na blogu Maciej Zembaty, który dorastał w Wadowicach. Według niego, część środowiska literackiego na podstawie „analizy okoliczności, konstrukcji dramatu (»Domek z kart«) oraz języka” – przypisywała autorstwo dramatu Zegadłowiczowi. „Sprawy jednak nie wyjaśniono, a pisarz (Kruczkowski) zmarł kilka lat później jako autor »Niemców«, któremu pierwotnie nadał tytuł »Niemcy są ludźmi«” – zakończył Zembaty.
„Mają teksty genialne tę nadprzyrodzoną właściwość, że czy wyjdą spod pióra nazisty Hamsuna, czy stalinisty Kruczkowskiego (o ile nie polegają na prawdzie pogłoski, jakoby faktycznym autorem »Niemców« był Emil Zegadłowicz, a Kruczkowski jedynie przywłaszczył sobie i doszlifował rękopis), wyrastają ponad ludzką miarę” – napisała Danuta Szaflarska, która zagrała Ruth Sonnenbruch w prapremierze „Niemców” w Teatrze Współczesnym w Warszawie w 1949 roku (Gabriel Michalik, „Danuta Szaflarska. Jej czas”, 2018).
Swoje odkrycia spisał też wnuk poety, Adam Emil Zegadłowicz. „Informację tę przywiózł do Gorzenia i przekazał mojej babci Marii Zegadłowiczowskiej aktor warszawski Pawłowski. Twierdził on, że bezpośrednio po premierze »Niemców« w środowisku artystycznym i intelektualnym stolicy zaczęto powszechnie uważać, że to plagiat” – zanotował. W latach 60. ustalił, iż Maria Koszyc – w obawie przed śmiercią lub aresztowaniem – zaczęła powierzać rękopisy Emila Zegadłowicza zaufanym osobom. „Na ogół każdy rękopis był w kilku odpisach co miało gwarantować, że przynajmniej jeden egzemplarz przetrwa wojnę” – napisał Adam Zegadłowicz.
Ewa Wegenke podała, że i wśród literaturoznawców toczono spór o autorstwo „Niemców”. „Jerzy Ziomek, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu opowiadał, że w latach sześćdziesiątych był promotorem pracy magisterskiej, w której poddano w wątpliwość, że to Kruczkowski napisał dramat »Niemcy«. Autor dowodził, że jest to jedyna sztuka Kruczkowskiego napisana z wyobraźni, a wszystkie pozostałe dzieła są efektem przeżyć osobistych, zapisem wydarzeń, których był świadkiem” – wspominała. Kruczkowski wojnę spędził w oflagach, więc nie miał pojęcia o realiach okupacji.
Starania Szpili, aby odnaleźć autora i jego pracę w archiwach poznańskiego uniwersytetu okazały się bezowocne. „Jeżeli twierdzenie Adama Zegadłowicza, że »Maria Koszyc przekazywała rękopisy Emila Zegadłowicza różnym osobom« jest prawdziwe, nie można wykluczyć, że gdzieś zachował się »odpis« rękopisu »Sind Się Jude?«. Gdyby taki dokument ujrzał światło dzienne, historię literatury polskiej trzeba by napisać od nowa” – podsumował Szpila.
źródło: Iwona L. Konieczna, PAP