Aktualności

fot. Patryk Wiśniewski
06.09.2022

Nocny stolik #78. Łukasz Barys: chcę pisać książki, które nie będą sezonową modą

Łukasz Barys, prozaik i poeta, laureat Paszportu „Polityki” za debiutancką powieść Kości, które nosisz w kieszeni, opowiada o swojej nowej książce, która ukaże się niebawem, zdradza, kiedy ma ochotę bawić się w pasterza, mówi także o pisarzach, którymi się inspiruje, hipsterskich debiutach i ostatnich czytelniczych zachwytach.

Zacznijmy od końca, skoro następczyni Kości, które nosisz w kieszeni jest już gotowa.

Tak! Ten koniec albo nowy początek nosi równie dziwaczną co Kości… nazwę – Jeśli przecięto cię na pół. Ja tam uważam, że tytuł powinien nas złapać za kark albo chociaż połaskotać, coś z nami zrobić. Jeśli przecięto cię na pół to książka o przecinaniu. Bohaterowie są przecięci, ich ciała, tożsamości również. Tak dosłownie, zewnętrznie, że krew się leje i strzelają kości, i tak niedosłownie, wewnętrznie, że dusza się rwie na nici. Jest fabuła, są bohaterowie, jest świat przedstawiony, są kury, krowa, duchy i cmentarze. Są różne stwory. Naczytałem się komentarzy o Kościach, które nosisz w kieszeni i postarałem się napisać lepszą, dojrzalszą książkę. Mam nadzieję, że się udało. Jeśli przecięto cię na pół to powieść chłopska, książka o duchach, powieść społeczna, ekologiczna… No, tyle mogę zdradzić. Ale sądzę, że warto czekać!

Premiera już w październiku w Cyrance. Możesz podrzucić krótki fragment-zajawkę?

Jasne! Mam problem z wybraniem fragmentu, może ten:

„Budzę się rano, ubieram, wkładam książki do plecaka, idę do szkoły. Jak zimno i sucho. Listopad wita nas wiatrem, ten wiatr przesiąka przez skórę i mięśnie, strąca z drzew liście i porusza kamienie, sprawia, że człowieka bolą uszy. Jednak deszcz nie pada. Mam wrażenie, że zaraz dostanę gorączki. Tak mi źle, ciężko. Tak mnie bolą ręce. Wiatr podwiewa gałęzie, rzuca na ulicę. Babcię boli łeb. Zastanawiam się, czy mógłbym nie iść. Po prostu zostać w domu, tak sobie. Albo iść na pola, albo za stodołę, siedzieć z Sabą na ławce przez pół dnia, albo po prostu nie wstać, zostać w kołdrze. Babcia miota się w dniach powszednich, odróżnia niedzielę od poniedziałku i święto od wtorku, ale właściwie nie zwróciłaby uwagi na to, że nie chodzę. Jest tam, a nie tu – mówię sobie i wkładam do plecaka książki, które są ciężkie i przez to potrafią mnie utrzymać w codzienności. Przeglądam się w lustrze. Mam szarą, poranną skórę, wokół ust mnóstwo wągrów i nawet wielkiego białawego pryszcza na brodzie, którego nie mogę wycisnąć, bo zostanie sam wulkan”.

Będzie tu sporo o ciele, o porach roku, o chłopięctwie i kołdrze. No, będzie się działo!

Jakie lektury sprzyjały Twojej pracy nad tą książką?

Kiedy zacząłem pisać, przeżywałem silną fascynację wszelką literaturą społeczną, to znaczy głównie polskimi historiami ludowymi, historiami o chłopach, robotnikach, dzięki czemu zacząłem inaczej myśleć o sobie, swoim życiu, pochodzeniu, sytuacji klasowej, ale też w ogóle wszelką literaturą, która nie boi się mówić ostro o stosunkach społecznych. Widać w Kościach… Pobłockiego, widać Niepokój przychodzi o zmierzchu. Ja właściwie nie czytałem za dużo „do książki”, bo książka się rodziła z lektur, które poznałem wcześniej, którymi nasiąknąłem przez te kilka lat studiów i ogarniania literatury polskiej. Może i byłem pod silnym wpływem Justyny Bargielskiej, bo pisałem równolegle z powieścią magisterkę… No cóż, dziś chyba podchodzę z większą ufnością do siebie samego, a z większym dystansem do lektur, to znaczy nie nasiąkam nimi tak bardzo, jestem bardziej krytyczny. Choć muszę przyznać, że lektura Słowackiego, Leśmiana albo Krasińskiego wprowadza mnie zawsze w dziwaczny, liryczno-romantyczny trans; mam ochotę biec na literackie łączki, pisać o duchach, dziwadłach, drzewkach i kwiatkach, bawić się w pasterza, i za nic mieć krytyczne utyskiwania, że powinienem tak, a nie siak.

I tak już? Tylko Pobłocki z siódemki Nike, Rijneveld i lektury studyjne?

Sam nie wiem… W Kościach… w ogóle widać poezję polską i młodą polską prozę również, więc może powinienem polecić także Wiolettę Grzegorzewską (wiersze i książki prozatorskie), Obsoletki, Małe lisy, Uprawę roślin południowych metodą Miczurina Weroniki Murek, Macieja Płazę, Dorotę Kotas. Poetów tak zwanych lirycznych: Macieja Taranka (Impresariat), Dawida Mateusza (Stacja wieży ciśnień), Tomasza Pułkę i może nie tak lirycznego, ale wspaniałego Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, patrona moich poszukiwań cmentarnych. No i oczywiście pisarze i pisarki zagraniczni, bez których nie napisałbym Kości…: Elfriede Jelinek (Amatorki), Herta Müller (Sercątko), Toni Morrison (Umiłowana, Pieśń salomonowa), Jesmyn Ward (Zbieranie kości). Ta ostatnia stała pewnie za wyborem tytułu; to naprawdę wspaniała, wspaniała proza. Jeszcze pewnie Dorota Masłowska, Michał Witkowski (ukochana Margot). Może trochę Twardocha, Żulczyka, Orbitowskiego. Uwielbiam tę książkę Orbitowskiego o aniołach i nastolatkach – Tracę ciepło. Nie wiem, co dodać. Staram się dużo czytać, ale jak widać, są to dopiero przebieżki po świecie literatury – i pewnie wiele osób wzruszy na te moje odkrycia ramionami. Jest więcej książek, które uwielbiam, w których się zaczytywałem (a dziś się już nie zaczytuję…), ale wymieniam te, z których ulepiłem Kości… Mam mówić o swoim uwielbieniu dla Murakamiego, o miłości do Norwegian Wood? Dziś nie mogę Murakamiego zdzierżyć, po prostu nie… Choć Śmierć Komandora czytało mi się ostatnio, rok temu, na wakacjach, całkiem w porządku. W Jeśli przecięto cię na pół dużą rolę gra Balladyna Słowackiego… Ale i wspomniany przeze mnie Dycki, duch jego twórczości.

Jakieś dwa lata temu w naszej prywatnej rozmowie powiedziałeś: przeczytałem sporo nowości prozatorskich, również debiutów, i stwierdziłem, że to nie takie trudne, również od strony technicznej i formalnej, napisać książkę prozatorską. Podtrzymujesz tę opinię?

Spokorniałem… Dziś powiem: nie wiem, chyba nie. To znaczy dość łatwo napisać książkę, to nic trudnego, wpasować się w modę i nawet zdobyć pewne zainteresowanie. Ale jak przejść do historii? Jak dać się zapamiętać na lata? Nie wierzyłem w siebie za bardzo, pisząc Kości… Miałem wrażenie, że tytuł Książki Tygodnia w Empiku to maksymalne wyróżnienie, które mogę zdobyć. Dlatego mówiłem, że łatwo. Bo jasne, fajnie być książką tygodnia, ale teraz chodzi mi o coś więcej, bo chcę pisać książki, które za pięć, dziesięć lat będą czytane, wciąż dobre, nie będą tylko sezonową, miesięczną, tygodniową zakąską. Książkom w niestarzeniu się pomagają nagrody, to na pewno, ale przecież nie tylko – również czytelnicy, ich zainteresowanie. Dlatego tak bardzo cieszę się, kiedy ktokolwiek przychodzi na moje spotkanie autorskie, w Opolu albo Świnoujściu, i mówi, że to, co napisałem, bardzo mu się podobało. To są zwykle ludzie starsi ode mnie i to zawsze jest niesamowite, bardzo onieśmielające. Więc wracając do pytania – dość łatwo napisać powieść, tomik z wierszami albo zbiór opowiadań, ale zrobić to dobrze i urosnąć w ludzkich żołądkach, urosnąć z zakąski w wielkiego, soczystego, literackiego kebaba – trudno.

Jadłeś ostatnio takiego literackiego kebaba; oczywiście – biorąc pod uwagę Twoje preferencje kulinarne – wegańskiego?

Ha, Ha. A więc pytasz mnie o ostatnie literackie zachwyty. No dobrze, wiedziałem przecież, że będę musiał się z tą kwestią zmierzyć. Choć ja nigdy nie umiem powiedzieć, co ostatnio dobrego czytałem, ucieka mi to zawsze z głowy. No więc na początku klasyki (wyciąga telefon, przeszukuje rolkę z aparatu…): Wykluczeni Elfriede Jelinek, Niecierpliwość serca Zweiga, Malina Ingeborg Bachmann, Zestaw do śmierci Sontag, Siódmy koń Carrington, Ewangelia według Jezusa Chrystusa José Saramago oraz niesamowita Woolf i jej Orlando. Nowości: Schron przeciwczasowy Gospodinowa, opowiadania Eisenberg, Ośli brzuch Abreu z ArtRage, Porządek dnia (Wydawnictwo Literackie) i wspaniała Wizyta (Pauza). Wiersze? Może przekłady Odmiany łapania tchu, które ukazały się w Domu Literatury w Łodzi. Jeszcze świetny tomik Justyny Kulikowskiej Gift. Z Podlasia i wspaniałe utwory Michała Krawczyka, dość skromnego poety z Jeleniej Góry, nominowanego do nagrody Silesius, a więc wydana przez Instytut Mikołowski Ekspansja Ech. Polecam wszystkim spragnionym literackich labiryntów! A z polskiej prozy odkryłem ostatnio Mariana Pilota i Manuelę Gretkowską (ale mi odkrycia, wiem…), dorwałem na Allegro Pióropusz i My zdies emigranty. Bliżej mi pewnie do Pilota, ale kto wie, kto wie…

Kto z najnowszych debiutantów według ciebie zasługuje na uwagę? Już możemy typować kolejną laureatkę Paszportu „Polityki”?

Ach ci debiutanci! Przecież Paszport to nagroda nie tylko dla debiutantów, można mieć na koncie kilka książek i zgarnąć to wyróżnienie. No ale u nas kocha się debiutantów, nasze nowe, seksowne książki, które można sprzedawać, bo są nowe – rozumiem twoje zainteresowanie. Czytałem większość tegorocznych debiutów, może nie chciałbym się o nich wypowiadać, większość ma wady i zalety, w różnych proporcjach; powiedziałbym, że te, które się dotąd ukazały, są mocno „hipsterskie”, to znaczy nie wyobrażam sobie, by mogły wyjść poza literacką niszę. Nie żebym ja wyszedł, ewentualnie podrapałem trochę drzwi, za którymi stoi ten czytelnik spoza bańki. Ta hipsterskość to oczywiście nic złego, mnie osobiście marzy się raczej pasterskość, duże nakłady i możliwość pisania dla ludzi nie tylko z Warszawy, Krakowa i Wrocławia, ale też Marszywca, Wygwizdowa i Sromutki albo chociaż Sieradza, Kalisza i Prudnika. Znowu zgubiłem wątek, przepraszam. W każdym razie sądzę, że jurorzy znajdą złotą nitkę między hipsterskością i pasterskością, a potem tę nitkę pociągną i kogoś tam nagrodzą. A za rok znowu kogoś, potem znowu kogoś… To nieuchronne, wiem. Mam tylko nadzieję, że będą nagradzać osoby po trzydziestce, wtedy na zawsze pozostanę drugi, po Dorocie Masłowskiej, będę mógł pielęgnować swą próżność. Przepraszam, to żart. Ale tak na serio, to chyba lepiej pisać, jak się ma około trzydziestu lat. Ma się więcej doświadczenia życiowego. Chociaż może traci się wtedy ten młodzieńczy szał? Krasiński debiutował w wieku szesnastu lat „jako autor przepojonych makabrą opowieści gotyckich. Już wtedy ujawniły się najbardziej charakterystyczne cechy pisarstwa Krasińskiego: jego obsesja cierpienia, zagłady i śmierci”. To z Wikipedii. A jakbym o sobie czytał.

Masz „obsesję cierpienia, zagłady i śmierci”? Nawet najbardziej światli recenzenci i najbardziej renomowani krytycy literaccy nie zauważyli tego wprost! Rozwiniesz temat?

Ha, ha, ha. No, bo to takie wzniosłe i pełne patosu – cierpienie, zagłada, śmierć. Głupio się to pisze. I głupio to pewnie zarzucać młodzieńcom w 2022 roku. No ale taka prawda – te ucieczki z grobu, chodzenie po cmentarzu, makabra na wigilii, całowanie się z trupem na kibelku – to ta obsesja, którą staram się okiełznać literaturą. Co tu dużo mówić – budzę się rano i łapię za kość ręki, i to mnie tak zdumiewa, że mam tę kość, mam tę rękę, mam to płuco w piersi, i to oko w mózgu, że aż nie mogę złapać oddechu, a potem sobie uświadamiam, że to, co mam w piersi i pod skórą, zaraz się rozpadnie… Wiem, że to banał! Ale ja piszę prostą literaturę o banałach, nie interesują mnie wcale skomplikowane kwestie. Wracając do śmierci i cierpienia – sądzę, że bardzo wiele osób podobną obsesję ze mną może dzielić – i stąd, zapewne, dość duże zainteresowanie taką twórczością…

Tak, niestety, może być: śmiertelnie. Ale wracając do meritum… Wskażesz, ustalmy, pięć utworów prozatorskich niedebiutantów, które ostatnio przeczytałeś, a które mogłyby zmienić Twoje wyjściowe obsesje?

No, no. Zmienić, a więc nawrócić na ścieżkę sukcesu, kariery, uśmiechu i dobrego samopoczucia? No dobra: Cukry Doroty Kotas pozwalają poczuć trochę czułości wobec okropnego świata. Golem Macieja Płazy wzbudza zainteresowanie różnorodnością ludzkiego doświadczenia i tajemnicami, które skrywa nasza kultura i historia. Skrawki dla Iriny Waldemara Bawołka to wspaniała proza o byciu pisarzem na prowincji (mieszkam w Pabianicach, a nie w Ciężkowicach, ale miałem tak zwane „REL” podczas lektury…), ale przede wszystkim to książka o witalności i potrzebie miłości. Dominika Słowik w Samosiejkach doskonale opowiada o rozbuchanym i tajemniczym życiu zwierząt i roślin. No, zobacz, cztery polskie nowości o potędze życia z tego i tamtego roku. Jeszcze coś. Chwilkę. Może zostawię Polskę i polecę Trylogię kopenhaską Tove Ditlevsen, to taki must read, ale niestety właśnie o rozpadzie, śmierci, uzależnieniu.

Złośliwi recenzenci podkreślali, że fenomen Kości… opiera się przede wszystkim na sprytnym ograniu świeżo modnych tematów. Masz coś na swoje usprawiedliwienie? Dostrzegasz podobne praktyki u innych osób piszących prozę? Może to jakiś – pozwolę sobie na prowokacyjne uproszczenie – znak rozpoznawczy roczników dziewięćdziesiątych?

Jak mówiłem – jestem banalny, kiczowaty i tandetny… Nie lubię „mądrej” literatury, to znaczy lubię, ale ja piszę głupią, zwykłą, powszednią. Właśnie taką, o modnych, ale wciąż ważnych tematach. Tak się mogę bronić. Choć zapewne recenzenci też mają trochę racji. Tematów w Kościach… jest sporo. To się gdzieś tam splata, układa w obraz świata kapitalizmu, patriarchatu – te wszystkie tematy w pośredni sposób wynikają z takiej organizacji naszego świata. Chciałem dać pełny obraz naszej rzeczywistości, choćby naskórkowo. Świat jest zróżnicowany, pełen szczegółów. Jeśli idę rano do pracy, to dotyka mnie naraz tysiąc ważnych tematów: państwo z kartonu (autobus się spóźnia), globalne ocieplenie (autobus pierdzi spalinami), klasowość (ustępuję lasce z dzieckiem), ciało (boli mnie brzuch, nie zdążyłem zjeść śniadania). No i co mam z tym zrobić? Muszę napisać o dziesięciu ważnych tematach. A to dopiero autobus. Skoro piszę szczerze i poważnie, to wystrzegam się ironii. Więc recenzent kręci nosem. Jak tak można, drżeć o los świata na 144 stronach. Trochę recenzent ma rację. A trochę nie…

Swego czasu pisałeś całkiem sporo recenzji książek poetyckich. Zresztą, przecież, debiutowałeś jako poeta, co doskonale pamiętam, nie tylko jako korektor Twojego zbioru. Wiem, że niezmiennie czytasz wiersze. Wiem też, że z posiadanych wierszy mógłbyś złożyć drugi tom. Wykonujesz jakieś działania w tym kierunku?

Mam tego całkiem sporo w wielu, wielu plikach. Nawet tytuł na książkę z wierszami mam – Psia trawka. Ale niestety złożenie książki z wierszami, mimo posiadania wielu utworów, to niełatwa sprawa. Napisanie dobrego zbioru wierszy jest równie trudne, co napisanie dobrej powieści. No i bardzo trudna kwestia wydania, przecież nikt nie robi tego dla zarobku, to mnie trochę zniechęca. Z debiutem miałem tak, że czułem „mus” – chciałem koniecznie Wysokie słońce opublikować. Teraz musu na wiersze nie mam; może kiedy uda mi się dopisać jeszcze z kilkanaście utworów, z których będę zadowolony, złożę wreszcie całość.

Może to też kwestia Twoich lektur, jednak częściej prozatorskich? Ktoś jeszcze, oprócz Justyny Kulikowskiej i Michała Krawczyka, ostatnio Cię w poezji porwał, albo chociaż pozytywnie zaskoczył?

Jest na pewno kilka takich nazwisk… Antonina Tosiek i jej storytelling – pisałem nawet reckę dla „Stonera Polskiego”. Bardzo bliskie mi klimaty, wieś, ale taka prawdziwa, ze styropianem i resentymentem. Jeśli „Stoner”, to Największy na świecie drewniany rollercoaster Patryka Kosendy, znowu coś mi bardzo bliskiego, a więc religia zmiksowana z kawalkadą słów. Coś z pogranicza poezji i prozy – Przepływy Macieja Libicha, niezwykle zaskakujące, wyciszone kawałki. Podobała mi się też książka Wojciecha Kopcia, debiut Julka Rosińskiego. Lubię wiersze Łukasza Kaźmierczaka/Łucji Kuttig (szczególnie z pierwszego zbioru, wiersze o kucharzach i Politechnice!). Pewnie kogoś pominąłem… Przy łóżku mam Imię i znamię (taki tomik…), tuż obok Kamienia na kamieniu Myśliwskiego i Schulza. Te ostatnie dwa to proza, ale prawie jak poezja. Poezja w prozie właściwie.

Nie da się ukryć: pozostajesz w stałym i bardzo bliskim kontakcie z najnowszą literaturą, zwłaszcza polską. Czy to również pokłosie Twojej potencjalnej decyzji o zajęciu się doktoratem z tej dziedziny w przyszłości? Sam Tomasz Cieślak zapraszał Cię w komentarzu pod postem, w którym chwaliłeś się obronioną magisterką.

Ja się chyba czuję za mało inteligentny i oczytany… Może kiedyś? To zaproszenie od pana profesora to oczywiście wielkie wyróżnienie, za które dziękuję. Po prostu gdy czytam, ile publikacji mają koledzy z Warszawy i Krakowa, to przecieram oczy ze zdumienia i zazdrości – i myślę sobie, że muszę chyba pozostać przy pisaniu fikcji… Ale nie mówię nie. Na razie kończę magisterkę z prawa (temat: Prawo i kultura prawna w wybranych dziełach literatury polskiej). Jak widać, prawnika ze mnie wielkiego nie będzie…

– rozmawiał Rafał Gawin