Literatura

2018
Andrzej Franaszek

Herbert. Biografia

W ogrodzie czy w chruśniaku?

            „Życiorys Zbigniewa Herberta jest wyjątkowo skomplikowany, nie tyle nawet w paśmie kolejnych faktów, choć i tu również, niezwykła jest przede wszystkim skala jego duszy, a na szczycie tej skali jest genialność i szlachetność, niżej jednak także mroczne pola” (t. 2, s. 831-832). Takie autorskie résumé najnowszej biografii Zbigniewa Herberta – rozpisanej na niemal dwóch tysiącach stron – wskazuje, że mamy tutaj do czynienia z wariantem odczytania dzieła autora Pana Cogito według modelu zadeklarowanego przez Andrzeja Franaszka wiele lat wcześniej, jeszcze w roku śmierci poety. Dwadzieścia lat temu swoją książkę o Herbercie Ciemne źródło anonsował on czytelnikom zapowiedzią, że „chce sprawdzić, czym podszyte jest męstwo, wierność i inne wartości, wielokrotnie poświadczane przez autora Potęgi smaku. Dostrzec ułomność Herbertowskiego bohatera i rozpacz, która budzi się w nim, gdy dostrzega nieprawość porządku, jakim rządzi się świat, gdy myśli o nicości oraz bólu, który każe mu wątpić w obecność sprawiedliwego Boga” [1]. Niezmieniona pozostała nawet forma wyobraźni – sięgającej po metaforykę przestrzenną, by skonstruować całościowy obraz dzieła Herberta: u góry – szlachetność, wierność i genialność; pod spodem – mroki ułomności i rozpaczy.

            Każdy, kto śledził chociaż w niewielkim stopniu to, co z ineditów Herberta ogłaszano i co o nim samym pisano przez te dwadzieścia ostatnich lat, wie, że możliwa jest taka odbrązawiająca perspektywa recepcji tej twórczości. Pan od Poezji Joanny Siedleckiej (2002) był pierwszym mocnym głosem w tym tonie. Już wówczas omówiona została dosyć wnikliwie – i bez taryfy ulgowej – kwestia udziału Herberta w podziemiu niepodległościowym, zarówno w lwowskich czasach szkolnych przyszłego poety, jak i później, po przeniesieniu się rodziny Herbertów pod koniec wojny w okolice Krakowa. Konkluzją był brak dowodów na to, że Herbert należał do AK. To również Joanna Siedlecka ustaliła, że kontuzja nogi Herberta – nie tylko temat rozmów i korespondencji, ale i motyw jego poezji – nie była spowodowana działalnością konspiracyjną, ale wypadkiem na nartach.

            W sprawie konspiracyjnej karty w biografii Herberta Franaszek uznaje ustalenia Siedleckiej za obowiązujące, na niekorzyść pisarza rozstrzygając wątpliwości autorki Pana od Poezji rodzące się na podstawie lektury listów do przyjaciela Herberta, Zdzisława Ruziewicza (zob. t. 1, s. 197). Z rozmów biografisty ze Zdzisławem Najderem wynika, że Herbert „nie miał zielonego pojęcia o czytaniu mapy. A co tam gadać, że był w podchorążówce!” (t.1, s. 199). Ostatecznie więc, znajdując potwierdzenie swoich intuicji również w biograficznych ustaleniach Rafała Żebrowskiego na temat  poety i jego rodziny, Franaszek konstatuje: „Być może – nie jesteśmy w stanie tego przesądzić – w coś się zaangażował podczas pobytu w Krakowie, został zwerbowany, powierzono mu jakieś zadania, jeśli jednak nawet tak się stało, z pewnością były to obowiązki skromne: przeniesienie bibuły, może obserwacja jakiegoś lokalu” (t. 1, s. 207). Jest to jednak konkluzja, której niejednoznaczność znacznie została osłabiona zaangażowaniem biografa w falsyfikację różnych świadectw poety dotyczących lat wojennych. To zaangażowanie jest niekiedy nadgorliwe, jak w przypadku wątpienia w zapewnienia Herberta dziękującego za Nagrodę im. T. S. Eliota, że w czasie okupacji natrafił na wiersz La figlia che piange. Laureat wyznawał wówczas: „trudno wyobrazić sobie większy kontrast między otaczającym mnie światem chaosu i wściekłości a tym utworem, utkanym z cichych, elegijnych tonów, delikatności, wielkiej czułości”. Franaszek, nie dysponując przekonującymi argumentami, zauważa, że Herbert zetknął się z wierszami autora Ziemi jałowej zapewne znacznie później niż podczas wojny (zob. t. 2, s. 770); chodzi zaś tutaj o utwór pochodzący z pierwszego tomu poetyckiego Eliota, z roku 1917.

            Podobną nadgorliwością w dziedzinie podejrzliwości można – z dobrą wolą wobec biografa – wyjaśnić, skąd się wziął sformułowany przez niego zarzut o quasi-plagiat popełniony rzekomo przez Herberta w eseju Kamień z katedry z tomu Barbarzyńca w ogrodzie. Miałby ów esej powstać w sposób, „który eufemistycznie można określić jako daleki od pełnej samodzielności” (t. 1, s. 755). Franaszek poświęca całą stronę, żeby zacytować – za artykułem innego autora – katalog tekstowych dowodów owej niesamodzielności. Szkoda, że biograf nie sięgnął do tekstu Brigitte Gautier [2], która przekonująco – z perspektywy kompetentnej czytelniczki oryginalnych tekstów francuskich historyków – naświetliła możliwe przyczyny nieporozumienia. Warto przypomnieć jej spostrzeżenie, że Herbert nie powtórzył błędu Jeana Gimpela (którego rzekomo skopiował w swoim eseju) w sprawie „gwiaździstego pięciokątu”. Zwracam na to uwagę, żeby przestrzec czytelnika biografii przed wyciąganiem zbyt pochopnych wniosków z „materiału dowodowego”, któremu dał wiarę Franaszek, z rozpędu podając zresztą w wątpliwość oryginalność również innych esejów z tego słynnego tomu.

            Ambicją Franaszka było objęcie w jedną całość refleksji nie tylko nad życiem, ale i nad twórczością Herberta. Autor zajmujący się zawodowo krytyką literacką i akademicką historią literatury współczesnej podejmuje próbę umieszczenia poezji, eseistyki i dramatów autora Jaskini filozofów w tej samej ramie interpretacyjnej, która wyznacza namysł nad kolejami jego życia: u góry – szlachetność, wierność i genialność; pod spodem – mroki ułomności i rozpaczy. W praktyce oznacza to, że na dwóch tysiącach stron napotka czytelnik wiele fragmentów twórczości Herberta. Są one oczywiście włączone w zasadniczą narrację biografa. Trudno w takiej sytuacji uniknąć pułapek interpretacyjnych. Na przykład lektura obszernie zacytowanego w książce Głosu wewnętrznego (zob. t. 1, s. 796) nie skłoniła Franaszka do przywołania (choćby za Tomaszem Burkiem), kontekstu eseju T.S. Eliota, w którym pada znamienne – jakże Herbertowskie, można by rzec – pytanie: „Po cóż jakieś zasady, jeżeli ma się głos wewnętrzny?”. Podnoszę tę wątpliwość, pamiętając skrupulatność biografa w dziedzinie Eliotowskich kontekstów twórczości Herberta. Inny przykład z tej samej kategorii: Rozmyślania o ojcu – wplecione w narrację o exodusie ze Lwowa rodziny Herbertów – opatrzone uwagą, że w „rozległej i głębokiej perspektywie [tego utworu] mieszczą się pytania o Boga i Jego syna Jezusa” (t. 1, s. 121). Mocna teza, nie poparta żadnym, choćby najwątlejszym argumentem. Oczywiście, kwestie interpretacyjne pozostają, jak zawsze, bardzo dyskusyjne – warto jednak je zasygnalizować, ponieważ uwodząca narracja biograficzna może powodować u czytelnika osłabienie uważnego wsłuchiwania się w głos poety.

            Zrekonstruowana w tej biografii całość życia i twórczości Herberta jest hipotezą Franaszka – opartą na porównaniu trzydziestu ostatnich lat życia pisarza do wahadła: „olbrzymie wahadło, zanurzające się a to w odbierającą wszelką nadzieję ciemność, a to w oślepiającą, oszałamiającą jasność, pomiędzy nimi zaś w tę szczęśliwą strefę cienia, kiedy można było normalnie żyć” (t. 2, s. 206). Ujawniając szczegóły przebiegu tzw. choroby dwubiegunowej poety (zdiagnozowanej u Herberta przez lekarzy francuskich w roku 1966, a dającej objawy już dekadę wcześniej) – począwszy od zażywanych lekarstw, poprzez opisy stanów lękowych i towarzyszącego im ulegania nałogowi alkoholowemu, a skończywszy na krzywdzących najbliższych decyzjach życiowych, stanowiących skutki choroby – Franaszek w owych dwóch biegunach cyklofrenii odnajduje wyznacznik rytmu życia i dojrzałej twórczości Herberta. Ma to oczywiście daleko idące konsekwencje. Przesłanie Pana Cogito – wiersz, któremu autor w liście do Gustawa Herlinga-Grudzińskiego trzeźwo i zasadnie nadawał interesujący Orwellowski kontekst: „Świat coraz bardziej zbliża się do wizji Orwella” (t. 2, s. 358) ) – Franaszek proponuje odczytać, wyobrażając sobie, że „stoimy w milczącym tłumie, w na pół ciemnym kościele, wsłuchani w wersy, gdy wokół krążą patrole znienawidzonych siepaczy uzbrojonych w pałki i gaz, a my czujemy się niczym obrońcy ostatniego szańca” (t. 2, s. 420). Czy to ćwiczenie wyobraźni zaproponowane czytelnikom – zadziwiające patosem wyimaginowanych okoliczności i leksykalnych przerysowań („siepacze”) – ma pomóc odczuć sytuację chorobliwego stanu zagrożenia, przed którego skutkami nie ma znikąd ratunku?

            Jako „zmącone chorobą” (t. 2, s. 738) określa Franaszek stanowisko Herberta w sprawie oceny wydarzeń politycznych po roku 1989 – oceny opartej na przekonaniu o niesuwerenności podejmowanych wówczas decyzji projektujących przyszły los państwa. Franaszek zakłada jednak, że w Polsce lat dziewięćdziesiątych XX wieku „sytuacja polityczna stała się stabilna, podstawowe mechanizmy demokracji sprawnie funkcjonowały” (t. 2, s. 737). Te dwa powody – choroba pisarza i przekonanie biografa o zdrowiu polskiej demokracji (przekonanie, które przecież nie sposób traktować jako bezdyskusyjne) – każą Franaszkowi zdecydowanie zakwestionować wartość publicystyki Herberta z tamtych lat. Cytat ze słynnego felietonu J. S., w którym ze swadą sportretowanych zostało kilku polityków, Franaszek opatruje wiele mówiącym komentarzem: „szkoda byłoby miejsca na cytowanie tych mało udanych dowcipów” (t. 2, s. 742). Dopatruje się on w publicystyce politycznej Herberta złośliwości i niezrozumienia, że kodeks etyki rycerskiej nie sprawdza się w czasach demokratycznej stabilizacji.

            Oczywiście, niemal dwa tysiące stron biografii poety zawiera wiele nowych, bardzo cennych informacji o ludziach, z którymi zetknął go los, a także o jego różnorakich tekstach odnalezionych w archiwach. Biograf znajduje szczególne upodobanie w informowaniu czytelnika o romansach poety; nie jest to jednak wiedza, z której czytelnik tej poezji miałby jakąś znaczącą korzyść. W całej książce zabrakło natomiast miejsca na wspomnienie, że wybitny filozof Charles Taylor przywołuje w jednym ze swoich dzieł Kamyk Herberta, co daje dobre wyobrażenie o pozycji polskiego poety w anglosaskim świecie kulturalnym oraz intelektualnym.

            „Historia staje się nawet nie labiryntem, raczej ogrodem o rozwidlających się ścieżkach” (t. 2, s. 831) – zauważa Franaszek w jednym z ostatnich akapitów swojej opowieści. Zważywszy jednak, że ambicją biografa było ukazać to, co ciemne w życiu i twórczości poety, a także pamiętając nieporozumienia, w które biograf uwikłał opowiadaną historię życia i dzieła – last but not least konstatując, że co chwila natykamy się na miejsca skryte „przed ciekawych wzrokiem”, na kobiety obdarzone gorącym uczuciem przez poetę – wypada zapytać, czy ów ogród o rozwidlających się ścieżkach nie okazuje się raczej gęstymi, ciemnymi zaroślami. Czyżby chruśniakiem?

- Antoni Łucki

_____
1. A. Franaszek: Ciemne źródło (o  twórczości Zbigniewa Herberta). Londyn 1998, s. 10
2. Zob. B. Gautier: Zbigniew Herbert kopista. W: Portret z początku wieku. Twórczość Zbigniewa Herberta – kontynuacje i rewizje. Studia pod red. W. Ligęzy, przy współudziale M. Cichej. Lublin 2005, s. 374-378.

ZNAK (SPOŁECZNY INSTYTUT WYDAWNICZY ZNAK) Grupa Wydawnicza Znak
Kraków, kwietnia 2018
150x235
1920 stron
ISBN: 978-83-240-5376-6