Literatura

2017
Miron Białoszewski

Polot nad niskimi sferami

Mamy w Polsce ostatnimi czasy mały festiwal dzieł i fragmentów odnalezionych, rozproszonych etc. Dość przypomnieć niedawne wydania utworów Stanisława Grochowiaka, Rafała Wojaczka, a nieco wcześniej Marka Hłaski. Trzynasty tom „Utworów zebranych” Mirona Białoszewskiego, noszący podtytuł „Rozproszone i niepublikowane wiersze – przekłady poetyckie – dramaty – 1942–1970”, przynosi tych utworów ponad trzysta, o objętości od poematów (i minipoematów) do kilkuwersowych zapisków, jest zatem – w tej grupie książek – pozycją najbardziej obszerną i substancjalną. (I trzeba od razu dodać, że jest to pierwsza część zaplanowanej przez PIW dylogii – w zapowiadanym 14. tomie dzieł Białoszewskiego znajdą się teksty powstałe po 1970 roku). Zawartość tomu to w lwiej części inedita: teksty młodzieńcze, wiersze odrzucone przez redagującego debiutanckie „Obroty rzeczy” Artura Sandauera oraz utwory niewłączone do kolejnych książek na mocy decyzji samego autora i w wyniku wydawniczych sugestii. (Największa grupa takich utworów pochodzi z czasów, gdy poeta pracował nad swoim trzecim tomem „Mylne wzruszenia” z roku 1961). Przepatrując bruliony autora, edytorzy zdecydowali się – w moim przekonaniu jak najsłuszniej – pominąć jedynie teksty przekreślone, niekompletne, ewidentnie ledwie naszkicowane oraz wcześniejsze warianty utworów później publikowanych. Do tomu nie weszły także „pisane w celach zarobkowych teksty piosenek i wiersze dla dzieci” – i ta akurat decyzja budzi pewne wątpliwości, bo zdaje mi się, że uznając pośledniejszy status tych tekstów, można by w dziełach zebranych wygospodarować dla nich trochę miejsca, choćby na prawach ciekawostki. Zasadniczo, „Polot...” stanowi logiczne (i kapitalne) uzupełnienie znanego już (i to znanego w dużej części dzięki wydanym już pośmiertnie ineditom) dzieła Mirona Białoszewskiego. Nie ma tu może – bo i trudno byłoby się ich spodziewać – rewelacji, które wywracałyby do góry nogami naszą wiedzę o jego pisaniu, lecz zyskujemy sporo bogatego materiału, dzięki któremu obserwować można proces kształtowania się oryginalnego języka poety oraz jego przemian i krystalizacji w kolejnych okresach twórczości. A także, rzecz to oczywista, radować się najróżniejszymi przejawami językowej i formalnej inwencji autora „Chamowa”. Pamiętając o tym, trzeba wyróżnić dwie grupy tekstów, które zdają się szczególnie interesujące. Pierwsza to nieznane dotąd teksty najwcześniejsze, okupacyjne i tużpowojenne, pokazujące wielokierunkowość poszukiwań Białoszewskiego, a jednak – zdaje się – już naznaczone, mniej czy bardziej wyraźnie, jego wyjątkową sygnaturą. Uwagę przykuwa tu, na przykład, rymowana, pisana trzynastozgłoskowymi dystychami „Zimowa legenda” (grudzień 1942) czy zwłaszcza blok dłuższych wierszy, w których pobrzmiewają, o dziwo?, jakby echa Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego: „Scherzo h-moll” (z grudnia 1945), „Mit Krakowa” (z podtytułem „na powrót ołtarza W. Stwosza do Krakowa w 1945 r.)”, „Sen miasta” (1947) czy wreszcie trzyczęściowy poemat „Rozmowy jońskie” z roku 1950. Po drugie, niezwykle ciekawe są też w „Polocie...” fragmenty metapoetyckie (często tytułowane jako zapisy swego rodzaju poetyckiego dziennika), w których Białoszewski dokonuje autoanalizy i komentuje własne pisarsko-życiowe strategie i gry z publicznością. Weźmy dla przykładu tekst „z dziennika (kombinacji)” (s. 223, początek lat 60.): może to łatwiocha tak nocą żyć (o! o! Już jest słowo o!) i o nocy kombinować !ale się nabrali! wy wy czytalnicy (o! O! i tu!) ale się nabrali drugi raz i to raz za razem w kupie ja tak po judaszowsku podprowadzam pod moje chodzenie po nocach od łóżka po Ochocie, Grochowie, bramach imienia Kickiego do leżenia z myśleniem z cieszeniem się, bo późno, ciemno i śpią (oni ci-wy) bo i po co? A takich słów słów-o! Słów na y na końcu też nie No ale szczęśliwie to wciąż jeszcze nie koniec, więc w stosownym podekscytowaniu możemy czekać na następny tom „rozproszonych i niepublikowanych” zapisów Mirona Białoszewskiego.

Marcin Sendecki