Literatura
Gdy Bóg się waha. Poezje 1977-2017
Pierwszy obrót ziemi Poezja Jana Polkowskiego zorientowana jest metafizycznie, wiem, brzmi jak truizm, ale ona uparcie racji i sankcji dla własnego istnienia szuka w wartościach. Jest literaturą przekonaną o swoim wysokim urodzeniu, chętnie dzieli się niepokojem, jeszcze chętniej upomina się o prawdę, pośród czczych frazesów, które napierają na nas zewsząd. Najlepiej czuje się odświętnie skrojona i strzegąca kreacyjnej mocy słowa. Zdaje sobie sprawę, ze spoczywającej na niej odpowiedzialności, by mówić prosto i szczerze. Bardzo często służy obcym. Opowiada się po stronie pokrzywdzonych i zapomnianych, ponieważ – zdaniem autora Gorzkiej godziny – poezja powinna użyczać swojego głosu innym i umniejszać swoje pragnienia. Nie boi się pytań trudnych, nie stroni od spraw bolesnych. Oddaje głos przeszłości bo wie, że ta nie miała szansy wybrzmieć w pełni. Nie uchyla się przed wyrokami historii, która nie pozostawia złudzeń: neguje podstawowe aksjomaty, prowadzi nas ku przepaści. Polkowski od samego debiutu, czyli tomu To nie jest poezja z roku 1980, sporo miejsca w swoich wierszach poświęca patologiom władzy, jej uzurpacjom, tyraniom wszelkich ideologii, wprzęgnięciu człowieka w świat tak wąski, że aż prymitywny. Polkowski doskonale zdaje sprawę, że człowiek wtłoczony w określone wzorce niby normatywnych zachowań, kurczy się i maleje, a jego wewnętrzna praca jest jedynym sposobem ucieczki od potworniejącej rzeczywistości, urządzonej na krzywdzie i nadużyciach. Przeczytajmy fragment Sprzeczności wewnętrznej: Zapisuję więc: nie jestem poetą żyję wśród was to śmieszne ale jak to pięknie brzmi: żyję wśród was. Swoje lamenty i skargi przedstawia poeta zawsze z chłodną powagą, wobec krzywdy innych nigdy nie przechodzi obojętnie. Jest to trud człowieka poszukującego jakiejś zasady scalającej rzeczywistość, która byłaby nadrzędna wobec popularnych prawd, porad czy mód. To poezja opowiadająca się po stronie aksjologii, widząca życie jako służbę ideom i nieprzerwane szukanie w sobie dobra, przyzwoitości, cnoty. Jej fundament jest solidny, rusztowanie wiersza mocne, choć niepokoje bohatera tych wersów nie są proste, a konsolacja często przychodzi po czasie. Polkowski ma świadomość razów i ran jakie niesie ze sobą świadomie przeżywana egzystencja. Nie pudruje cierpienia, o samotności mówi w sposób bezkompromisowy, a wolność traktowana jest tu z najwyższą powagą. Przeczytajmy drugą strofę wiersza Krojąca chleb: Rytmicznie, z bębnami, nadchodzi noc. Ornaty drzew odbijają chybotliwy blask nabrzeża. Kobieta ciągle ma siłę żeby opłakiwać zamarłą, niewidzialną przyszłość. Jest jak brzoza, stale odrastająca, nie dająca się wykarczować, która przeniknęła korzeniami wszystkie kręgi życia. To poezja głęboko przekonana o tym, że język jest w stanie wyartykułować nasze bolączki i niepokoje. Polkowski wierzy, że literatura pomaga nam lepiej i mądrzej żyć, że uwrażliwia nas na piękno, jest niezastępowalną rękojmią w poznawaniu bytu. Autor Elegii z Tymowskich gór hołduje przekonaniu, że poezja jest świętem języka, który naraz chce nam objawić czułość wobec życia. Polkowski widzi rzeczywistość w jej złożoności, stara się wyważyć proporcje, tak by małość i podłość świata nie przesłoniła obecnego w nim piękna i tajemnicy. W dużym stopniu jest to poezja ładu i umiaru, z tradycji wybierająca szlachetne miary, pogodzona z własną niemożnością wobec spraw ostatecznych. Częściej szukająca odpowiedzi, niż zadająca pytania, zdająca sobie sprawę z ograniczeń i ułomności, które stają się udziałem człowieka. Ubiegająca się o morale, o wysoki standard ludzkiego bycia z innymi, solidarna wobec pognębionych, wychylona w stronę wspólnoty. Przekonana, że ludzka siła bierze się z odruchów czystego serca, zaś sprężyną, która puszcza w ruch wszystko, jest miłość. Co ci jest? To zmęczenie ból choroba? Odezwij się człowieku przemów do mnie. Kto wie, czy nie najciekawszy jest Polkowski, kiedy jego twórczość rejestruje życie, które odbywa się dookoła nas, trwa i dzieje się niemalże na naszych oczach, a migawki z tych pasm, stają się często udziałem wiersza, będącego zapisem drobnych poruszeń oka, świdrującego rzeczywistość, zwyczajność. Obstającego przy tym co powszednie, drobne, bezbronne. Jedno spojrzenie: „Podziemne ulice. Lasy pustych gniazd. / Twój szybki oddech / wśród zimowych gawronów”. I drugie spojrzenie: „Rośnie noc. Rozkwita w łoskocie / przelatujących gęsi. Piją korzenie / prostują się konary”. Puszczone lekko kadry jak spadające ptasie lotki albo liście zataczające w powietrzu tylko sobie znane figury. To również literatura przebaczenia, czerpiąca swą siłę z Dekalogu, pocieszenia szukająca w Piśmie. Często jest to poezja bezradności, ale nigdy zwątpienia. Poezja żyjąca wśród nas, nie bojąca się słów wielkich, Historiozofia Polkowskiego jest gorzka i ironiczna, upiorna i uwierająca, bezczelna i bezwzględna, pozostawiająca nas w rozproszeniu. Poezja Polkowskiego jest – trawestując słowa samego poety z eseju Poeta i jego miejsce na ziemi („Topos” 2017, nr 4) – wyznaniem wykutym z kamienia, z którego ojciec wzniósł rodzinny dom. Siła tradycji wsparta na solidnym kruszcu. Głos, który się załamuje tylko przed otwierającym się horyzontem. „Szuka teraz uparcie jakiejś chwili lub słowa / o które mógłby zaczepić kolejny dzień / swego życia”. Na biurku leży wybór wierszy Jana Polkowskiego z ostatnich czterech dekad: Gdy Bóg się waha. Poezje 1977-2017. Wiele wierszy, wiele dni wypełnionych powolną lekturą. Dni, którym za ciasno nie było w książkowych ramionach.
Bartosz Suwiński