Literatura
Dzienniki, T. I: 1911-1913, T. II: 1914-1915
Obok Orła znak Pogoni. Dzienniki Michała Römera W naszych dziejach nowożytnych relacje sąsiedzkie z żadnym bodaj państwem ani narodem nie są tak złożone, powikłane, zapętlone, pełne wzajemnych pretensji i urazów, win rzeczywistych i wymyślonych, wypominań i napominań, narracji historycznych tak odmiennych i sprzecznych, w końcu komplikujących rzetelny dialog emocji, wciąż żywych, choć dawno oderwanych od swojego kontekstu, jak w stosunkach z Litwą. Małżeństwo z rozsądku Jadwigi z Jagiełłą, które z czasem nie tylko zdrowy rozum i kalkulacja polityczna scementowały, ale też wyrosłe na wspólnym powodzeniu i wspólnych nieszczęściach uczucia braterskie, zakończyło się okropną kłótnią w rodzinie i rozwodem, w wyniku którego, by przywołać tu celne porównanie użyte kiedyś przez wybitnego pisarza emigracyjnego Michała Kryspina Pawlikowskiego, to Jadwidze przyszło płacić alimenty. Rozwód ten dokonał podziałów tak radykalnych, że ich linia przebiegała nieraz między najbliższymi, stawiając ich po dwu stronach konfliktu, konfliktu, którego zapewne uniknąć nie było można, bo wypadki zaszły za daleko, a świat za bardzo się zmienił, ale z pewnością można było złagodzić i pomniejszyć jego skutki, osiągając coś na kształt modus vivendi, który otwierałby, a nie zamykał, i to z hukiem, drzwi do przyszłości, w której ostatecznym rachunkiem ważniejsze byłoby to, co łączy, niż to, co dzieli. Mimo stale podejmowanych prób wypracowania konsensusu stało się przeciwnie. Widząc niemożność pogodzenia zwaśnionych braci, a tym samym widząc boleśnie jaskrawo klęskę swoich politycznych projektów, jeden z apostołów pojednania i współpracy pomiędzy naszymi narodami, Litwin, lojalny wobec państwa litewskiego obywatel i patriota, przy tym Polak z kultury, języka, wychowania, tradycji i sentymentu, Stanisław Narutowicz, brat rodzony pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej, odebrał sobie życie. Ten krzyk rozpaczy miał wstrząsnąć sumieniami. Wstrząsnął pewnie niejednym, ale niczego nie zmienił. Każdy pozostał przy swoim i trwa do dziś, przy czym nie wiadomo już dokładnie czyj wzrok krótszy. Warto to chyba uzmysłowić sobie właśnie teraz, gdy do rąk czytelnika trafia dzieło imponujące, którego wartości nie sposób przecenić – dwa pierwsze tomy potężnego rozmiarami, bo przez lat ponad trzydzieści pisanego, a urwanego na trzy dni przed śmiercią autora, dziennika Michała Römera, nieocenionego źródła do dziejów polskiej myśli politycznej i historii idei. Dziennik swój Römer zaczął pisać wcześniej, bo w roku 1888 i prowadził go przez lat dziesięć, ale rękopis w większej części uległ zniszczeniu podczas I wojny światowej. Römer, jak Narutowicz i inni tzw. „krajowcy”, szczerzy demokraci i wielcy idealiści, przegrał z bezwzględnymi siłami geopolityki, jego koncepcja państwa spóźniła się historycznie, a państwo narodowe, które z całą energią i zaangażowaniem współtworzył, było, jak sam twierdził, formą przejściową już u samego swojego zarania naznaczoną kryzysem, który zapowiadał bardzo głębokie przemiany koncepcji państwowości w ogóle i, jego zdaniem, prowadzić miał nieuchronnie ku jednemu państwu sfederowanych narodów Europy. Jak dziś widzimy, nie mylił się. Czytelnik będzie zdumiony, jak ten mało dziś znany, nieledwie zapomniany, prawnik, publicysta, działacz społeczny i jednak, trochę wbrew woli, polityk rzadko się mylił. Więcej: on się prawie wcale nie mylił! Kim był? Warto, trzeba to przypomnieć. Römerowie wywodzili się z Miśni i już w XIII wieku osiedli na terenach dzisiejszej Łotwy. W sporze ze Szwecją opowiedzieli się za Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Ceną tej deklaracji była utrata majątków w Inflantach i osiedlenie się na Litwie, gdzie pozostali, pisząc się Römer, Römeris, Romer, a nawet Remer, już do samego końca i Wielkiego Księstwa, i Republiki Litewskiej, i międzywojennej Polski. Dochodzili do wybitnych godności. Byli generałami, wysokimi urzędnikami, dyplomatami, uczonymi, artystami. Umiłowanie ojczyzny zawsze było u nich przed czymkolwiek innym, stawali więc w każdej potrzebie hojnie szafując krwią i majątkiem. Polski, arcypolski dom Römerów zamknięty był tylko przed jedną nacją – Rosjanami. W takiej to atmosferze wychowywał się Michał Römer, w przyszłości znakomity prawnik konstytucjonalista i rektor kowieńskiego uniwersytetu. Czuł się i Litwinem, i Polakiem, ale świadom, że nie ma alternatywy i jedyną możliwością daną na przełomie wieków jest państwo narodowe, dokonał świadomego wyboru: opowiedział się za Litwą. On, żołnierz Legionów i wielbiciel Józefa Piłsudskiego, potępił oderwanie Wileńszczyzny od Litwy, ale też nie mniej surowo potępiał antypolski kurs wszystkich kolejnych litewskich rządów. Stanął ponad. Może dlatego widział wszystko tak doskonale, tak jasno, tak rzetelnie wszystko wywodził i tak bezkompromisowy był w poszukiwaniu dróg do kompromisu, może też dlatego tak niewiele miał złudzeń, choć tak wiele marzeń. Jego dziennik, a opublikowane niedawno pierwsze tomy to dwa z sześciu, jest kroniką świata, który z burzy się wyłoniwszy w burzy przepadł, lekturą fascynującą, mądrą, niezwykłą, zwyczajną i niezwyczajną, prozaiczną i profetyczną nieraz. Jest w niej tak wiele, że od tego nadmiaru, raz surowego, raz zabawnego, w głowie się kręci. Ten, kto wydobył rękopis z Centralnej Biblioteki Litewskiej Akademii Nauk, dokonał rzeczy wielkiej. Ci, którzy edycję przygotowali, jeszcze większej. Nadzieja, że największej rzeczy dokona teraz w umysłach Polaków i Litwinów sam dziennik. Co daj Boże. Amen.
Krzysztof Ćwikliński