Literatura
Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha
Barwy ochronne Z tego specyficznego plemienia, które tworzyli Nora Szczepańska, Arkady Fiedler, Alfred i Krystyna Szklarscy on był wyjątkowy. Jedyny. Sat-Okh, Długie Pióro. Gdy inni chcieli być Indianami, on nim po prostu był. Spośród całego zastępu pisarzy-wojowników, Sat-Okh mógłby być ich wodzem. Bo był Indianinem. A przynajmniej tak twierdził. A na pewno w to wierzyliśmy. To zaskakujące, że na temat tak barwnej postaci, jaką był Stanisław Supłatowicz (Sat-Okh), dopiero teraz powstaje obszerna publikacja. Dariusz Rosiak ruszył tropem tego, który ukrywał się w cieniu Sat-Okha, czyli Stanisława Supłatowicza. W tej historii niby wszystko jest znane. Długie Pióro, syn Indianina, wodza Wysokiego Orła z plemienia Szewanezów oraz Polki Stanisławy Supłatowicz, skazanej jeszcze za cara na zesłanie na Syberię. Lata dzieciństwa spędził wśród Szewanezów, jednak powrócił do ojczyzny matki i już pozostał w Polsce. W samym sobie połączył dwa światy – odległą krainę pieśni, wigwamów, bizonów oraz krainę wierzby płaczącej, bocianiego gniazda, chleba. Sat-Okh urzeczywistnił to, czego wszyscy pragnęliśmy w szarej rzeczywistości PRL: żyć gdzie indziej. Jego książki, program telewizyjny, artykuły – to wszywko dawało nam możliwość przeniesienia się, choćby tylko w wyobraźni, gdzieś indziej. W czasach PRL wszyscy byliśmy Indianami, bo wszyscy mieliśmy poczucie życia w rezerwacie. Rosiak zainteresował się drugą, „cywilną” stroną Sat-Okha. Stanisław Supłatowicz okazuje się nie mniej interesujący od indiańskiego wcielenia. Supłatowicz w czasie wojny wstępuje do AK, udaje mu się zbiec z transportu, który wiezie go do Auschwitz, po wojnie zostaje marynarzem. Walka partyzancka w lesie szybko umożliwia mu wykorzystanie indiańskiego wyszkolenia. Gdy brakuje amunicji – strzela do Niemców z łuku. Gdy wyrusza za nimi w pościg – myli tropy. Gdy brakuje pożywienia i są ranni – poluje na zwierzynę i przynosi potrzebne zioła. A nienawiść jest w nim tak wielka, że nie waha się skalpować wrogów. W końcu płynie w nim indiańska krew. W kraju ojca jest Długim Piórem, w ojczyźnie matki zostaje „Kozakiem”. Gdy Rosiak próbuje złożyć te dwa wcielenia w jedną osobę, zaczynają piętrzyć się problemy: nie zgadzają się daty, są sprzeczne wersje tych samych wydarzeń, a istniejące dokumenty zdają się pisać zupełnie inną historię. W poszukiwaniu „prawdziwego” Sat-Okha Dariusz Rosiak wykazuje imponującą rzeczowość oraz empatię. Nie obwieszcza triumfalnie „zdemaskowałem!”, raczej wskazuje „to się nie zgadza”. I zaraz za tym: chcę zrozumieć. Daleki od ferowania łatwych wniosków Rosiak zdaje się mówić na łamach swej książki, że Sat-Okh się nieustannie wyślizguje. Jak zestawić ze sobą dwie informacje, wedle których był niesamowicie wysportowanym mężczyzną o umiejętnościach niemal cyrkowych ze wspomnieniami kolegów ze statku, że był przeciętny, jeśli wręcz nie ciamajdowaty? Takich wykluczających się opinii jest w „Biało-czerwonym” więcej, ba, z nich właśnie składa się ten fascynujący reportaż. Rosiak co parę stron pyta czytelnika: w którą prawdę wierzysz? I tu jest jedna z rzeczy najciekawszych, że Sat-Okh nie jest jedynym bohaterem książki. Nie mniej fascynującym bohaterem jesteśmy my, pokolenie które jeszcze bawiło się na podwórku w Indian. Tak bardzo chcieliśmy mieć „swojego” Indianina, że przymykaliśmy oczy na niezgadzające się fakty, nieznajomość geografii USA i Kanady, na całą fantastyczność rodem z Kopciuszka. W tamtych szarych latach PRL wszyscy nazywaliśmy się Sat-Okh. Jak pisze autor: „Ludzie zadawali mu pytania, Sat-Okh odpowiadał, czasem to oni odpowiadali za niego, dopisywali mu własne wyobrażenia o tym, kim powinien być „polski Indianin”, jak powinien się zachować, co powinien przeżyć. Najpierw mówili o nim ci, którzy go znali, potem – gdy najstarsi przyjaciele Sat-Okha umierali – opowiadali ci, którzy znali jego znajomych, potem jeszcze ci, którzy słyszeli coś od tych, którzy coś słyszeli. Chcieli mieć polskiego Indianina, sami ubarwiali jego życie, a potem on wyjaśniał, co jest prawdą, a co zmyśleniem”. Z czasem wyjaśniał coraz mniej, aż niepodobna było rozróżnić prawdy od fałszu. Jest jeszcze jeden, być może najbardziej niesamowity, bohater „Biało –czerwonego”: Stanisława Supłatowicz, matka. Co się wydarzyło tam, na Syberii, gdzie znika po niej wszelki ślad na kilka lat, a gdy się pojawia, to nie jest już sama, ale z synem? Jakie doświadczenie ją spotkało, że przykryła je wielką wyobraźnią stwarzającą dziecku zupełnie inny świat? Że nadała mu inną tożsamość, w imię której z poczucia obcości w Polsce uczyniła atut? Jesteś synem Indianina, potomkiem wielkich wodzów… Gdy Rosiak pyta polskich indianistów o ocenę Długiego Pióra, ich odpowiedzi są nadzwyczaj wyważone. I mówią: Sat-Okh na nikim nie żerował, nie brał żadnych pieniędzy, dał nam tak bardzo potrzebny świat wyobraźni, a my poszliśmy znacznie dalej i w innym kierunku niż on. Ten otrzymany dar zrozumieją tylko ci, którzy w betonowym lesie i parkingowej prerii robili sobie łuki i strzały, malowali twarze i wpinali pióra wron, nadawali imiona, które były dumne.
Marcin Cielecki