Literatura
Nuty od Franciszka
Kiedy przychodzi taki moment, że dość już mamy poezji ironicznie zgorzkniałej, pełnej pretensji do otoczenia i urazy do bliźnich, wtedy należy sięgnąć po takie wiersze, jak te, pozostawione nam w spadku przez Leszka Aleksandra Moczulskiego (1938 – 2017). Spadek bogaty, chociaż żal, że to ostatnia jego książka. Można ją czytać również jako zbiór pożegnalnych przesłań, świadectwo zatroskania o to, aby w naszym życiu spełniały się ideały pokoju i dobra stanowiące podstawę franciszkańskiej duchowości. Muzyczne odwołanie w tytule przypomina że poeta zyskał kiedyś uznanie za sprawą niezwykle ambitnych literacko tekstów piosenek, które od dawna weszły do kanonu polskiej muzyki rozrywkowej („Cała jesteś w skowronkach”; „Korowód”), interpretowanych wokalnie między innymi przez Marka Grechutę czy – znacznie później – przez Grzegorza Turnaua. Przywołajmy jeszcze w tym miejscu znakomite „Nieszpory ludźmierskie”, z muzyką Jana Kantego Pawluśkiewicza. Przychodzą one na myśl, gdy czytamy wiersze pisane na franciszkańską nutę. Najlepiej to słychać w tekstach stroficznych, jakby już w zamyśle przeznaczonych do głośnego wykonania (Zadrży niesprawiedliwość; Idzie skacząc po górach) Jednak organiczny związek znaczenia i brzmienia daje się uchwycić w wierszach-modlitwach (Śpiew przez treny), nawet w cichych medytacjach (Z Izajasza). Wszystko pozwala sądzić, że Moczulski, u którego można dostrzec związki ze staropolską poezją religijną i (wyraźniejsze jeszcze), ze spuścizną romantyków oraz z tradycjami literatury maryjnej, był z temperamentu lirykiem, ufnym w moc słowa. Toteż rozstawał się z czytelnikiem wierszami pełnymi mocy.
Dzieląc się swoją refleksją, dochodzi do wniosku, że owo rozstanie będzie dla niego swoistą formą trwania, jeno nieco dalszego. Wiec nie zatratą będzie, tylko oczyszczeniem własnej w świecie obecności. Dlatego proponuje odchodzenie skromne, niepostrzeżone tam, gdzie „sen w oczach na wieki / I radość jak napój miłosny rozlany po brzegi” (Trzeba aż tak). Aby tak pisać i pisać z całym przekonaniem, trzeba już jakiejś łaski, nadprzyrodzonego daru, maksymalnie wyostrzającego duchowe widzenie. Podmiot tego tomu przeżywa adwent swego życia, czas oczekiwania na spotkanie z wytęsknionym Bogiem. Czytamy tu: „Samotność jak kosmos / samotność jak ziemia / kiedy nie ma Boga / to niczego nie ma // doliny się wzbiły / wysoko jak chmury / a ja szukam Panie Ciebie / nie wiem dzień to który // od marzeń do zdarzeń / od wczoraj do jutra / smutek jest radosny / a radość przesmutna” (Smutek radosny, radość przesmutna). Bóg nie każe zbyt długo na siebie czekać i pojawia się w tych wierszach jako Emanuel, towarzysz człowieka (nie pojedynczego przecież – ale wszystkich Mu ufających) w jego lękach, cierpieniach, poniewierce i katastrofach (Psalm z betonu). Lecz doświadcza go także zachwytem, jaki budzi natura okolic Hańczy (Opis wód i obłoków), zachwytem mającym w oczach poety walor egzystencjalnej terapii, gdyż przywraca proporcje w postrzeganiu ego, które im bardziej rozdęte, tym bardziej skłonne do wytwarzania zafałszowanego obrazu rzeczywistości, zabłąkane i koniec końców – nieszczęśliwe.
Co innego postawa adoracji będąca ukorzeniem duszy, wpatrzeniem w wiarę, nadzieję i miłość. (Cnoty boskie liryczne „ja” tomu traktuje jako filary swego światopoglądu). Pozwalają one docenić wagę innych cnót, może pomniejszych, ale nie mniej pięknych, na przykład przyjaźni (Pozdrowienia dla idących). Wszystkie natomiast cnoty w kontekście życia wspólnotowego, niosą ze sobą zobowiązanie do zachowań opartych na etyce ewangelicznej; do radykalnego wyrzeczenia się przemocy (Walka kwiatami) oraz zbiorowej gotowości do moralnego doskonalenia się i do ofiary za szczęście innych narodów (Jeden). Powiecie może, że snuje poeta mesjanistyczne marzenia. Ale bez wielkich ideałów ani nie chciał, ani nie mógł się obyć. Pojawiają się one tutaj nie jako przedmioty kontemplacji, a jako wyzwania do konkretnych decyzji i czynów. Kto je podejmuje, ma realną szansę zdać „Boży egzamin” z całego życia, w czym pomoże mu tak własna wytrwałość w dobrym, jak boskie Miłosierdzie.
O franciszkańskości wierszy Moczulskiego wspomniałem na początku. Wypada jednakże dopowiedzieć, że Franciszków spotykamy tu aż trzech: Wpierw Biedaczynę z Asyżu, uosobienie wiary serdecznej, roztropnej w rozstrzyganiu problemów z istnieniem. („Dopóki nie będziemy jak dzieci / jesteśmy bez wyjścia w naszym świecie / jesteśmy naprawdę umarli” – taką przestrogę znajdujemy w wierszu Asyż). Potem dwóch jego imienników: papieża Bergolio, cenionego za żywiołową dynamikę ewangelizacji („A człowiek wiary to ten co robi raban / Nie ten milczek co ma nogi z waty”) oraz ojca uwiecznionego przy powszedniej pracy wykonywanej z radością i poczuciem sensu (Mój ojciec Franciszek).
„Rozpacz ma kiedyś koniec / Nadzieja – miłości goniec / Wiara człowiekowi wierna / A miłość nieśmiertelna” – trzymajmy się tych słów. Warto.
Piotr W. Lorkowski
TOWARZYSTWO PRZYJACIÓŁ SOPOTU
Sopot, maja 2018
210 x 140
55 stron
ISBN: 978-83-65662-22-4