Aktualności

fot. Mikołaj Starzyński
01.03.2023

Nocny stolik #87. Michał Protasiuk: powinnością fantastyki nie jest przewidywanie przyszłości

Michał Protasiuk, dwukrotny laureat Nagrody Literackiej im. Jerzego Żuławskiego, jest pisarzem po godzinach, a na co dzień pracuje w firmie technologicznej. W rozmowie z Instytutem Książki opowiedział m.in. o swojej fascynacji fantastyką, aktualności książek Philipa K. Dicka i o tym, dlaczego warto czytać utwory braci Strugackich.

Pracuje pan w firmie technologicznej, gdzie zajmuje się pan badaniami rynku oraz mediów. Dlaczego zdecydował się pan na pisanie książek?

Odkąd pamiętam, zawsze dużo czytałem. W młodości przeważnie była to fantastyka naukowa, a później częściej sięgałem do szeroko rozumianej literatury głównego nurtu. W ostatnich kilku latach wróciłem do czytania fantastyki. Literatura zawsze była dla mnie odskocznią i pisanie daje mi dużo frajdy. Przychód ze sprzedaży książek nie jest moim głównym źródłem utrzymania i bez zmartwień mogę dać sobie więcej czasu na skoncentrowanie się na tym, co naprawdę chcę napisać. Mam ten luksus, że nie muszę oglądać się na reakcje rynku, a częściowo także i czytelników.

Skąd wzięło się u pana zainteresowanie fantastyką?

Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo między dwunastym a piętnastym rokiem życia byłem zupełnie innym człowiekiem niż dziś, w połowie piątej dekady mojego życia. W pierwszej połowie lat 90., czyli w okresie najbardziej formatywnych dla mnie lektur, w Polsce wydawało się bardzo dużo fantastyki. Polski rynek wydawniczy w przyśpieszonym tempie nadrabiał wtedy zaległości w SF i horrorach. Ukazywało się wówczas sporo fantastyki bardzo różnej jakości – od wyższej półki SF, czyli pisarzy takich jak Robert Silverberg, Ursula Le Guin czy Philip K. Dick, po mnóstwo literatury po prostu słabej. Jako dzieciak starałem się czytać większość z tego, co było publikowane. Gigantyczną rolę w formowaniu mnie jako czytelnika odegrało też pismo „Fantastyka”, które później przekształciło się w „Nową Fantastykę”.

Którzy pisarze zrobili wtedy na panu największe wrażenie?

Część z nich została ze mną do dzisiaj i zdarza się, że po latach ponownie odkrywam ich twórczość. Dobrym przykładem jest Philip K. Dick, ale z kolei powrót do cyklu o Amberze Rogera Zelaznego nie okazał się dobrym pomysłem – nie zrobił na mnie już takiego wrażenia jak kiedyś. Choć z fantasy nigdy nie było mi po drodze, to bardzo ważną lekturą z czasów młodości był dla mnie Władca pierścieni Tolkiena. Z kolei w liceum czytałem Kurta Vonneguta – jego powieści bardzo dobrze znoszą próbę czasu, a odświeżona dwa lata temu Rzeźnia numer pięć wywarła na mnie kolosalne wrażenie. 

Co nowego znajduje pan w utworach Philipa K. Dicka?

Ponowne odkrywanie książek tego nieżyjącego już od 40 lat pisarza jest dla mnie czymś absolutnie niesamowitym. Dick w swoich utworach stawiał fundamentalne pytanie o istnienie obiektywnej rzeczywistości. Można powiedzieć, że za każdym razem pisał tę samą książkę i w każdej książce mierzył się z tak samo postawionym pytaniem. Czytany z perspektywy lat 90. oszałamiał pomysłami, wyobraźnią i odwagą w tworzeniu swoich wizji, ale czytany współcześnie, z perspektywy trzeciej dekady XXI wieku, okazuje się autorem podejmującym tematy, o których możemy przeczytać we współczesnej nam prasie. Żyjemy w czasach fake newsów, wiary w teorie spiskowe i bardzo mocnego podważania paradygmatu naukowego, które jest niczym innym, jak zakwestionowaniem istnienia obiektywnej rzeczywistości. Dick pisał o tym 40, a nawet 60 lat temu. Niesamowitą frajdę daje mi wracanie nie tylko do jego uznanych książek, takich jak Człowiek z Wysokiego Zamku czy przede wszystkim Ubik, ale też tych mniej znanych i być może zapomnianych. Jakiś czas temu przeczytałem Świat Jonesa, czyli powieść, którą zapewne pamięta niewielu fanów Dicka. Opisał w niej quasi-totalitarne społeczeństwo Stanów Zjednoczonych rządzące się zasadą relatywizmu. Oznacza to, że każdy pogląd jest dopuszczalny pod warunkiem, że będziesz potrafił przedstawić argumenty na rzecz jego prawdziwości. Ta diagnoza doskonale oddaje świat, w którym żyjemy, np. dyskusje na temat katastrofy klimatycznej, skuteczności działania szczepionek przeciwko koronawirusowi czy w ogóle szczepionek. Zwolennicy jednej tezy mają swoje argumenty, a druga strona próbuje używać quasi-racjonalnych argumentów. Uważam, że Dick był absolutnie niesamowitym prorokiem, którego nawet nie tyle powinno się, ile trzeba czytać, żeby lepiej zrozumieć współczesny nam świat.

Czy pisaniu takich książek jak Anatomia pęknięcia przyświeca podobny cel? Czy to ma być próba przewidzenia przyszłości albo forma ostrzeżenia?

Nie uważam, żeby powinnością fantastyki była próba stawiania wiarygodnej prognoz lub tworzenia wiarygodnych scenariuszy rozwoju rzeczywistości. Moim zdaniem fantastyka nie do końca od tego jest. Mógłbym podać wiele przykładów fantastyki wartościowej, ale kiepskiej z futurologicznego punktu widzenia. Jedno nie wyklucza drugiego. Moim celem na pewno nie jest budowanie wiarygodnych futurologicznych wizji, które dobrze zniosą próbę czasu. Anatomia pęknięcia nie jest próbą prognozy. Większość z opowiadań z tej książki jest osadzona w niedalekiej przyszłości, ale kierunki, w których rozwija się rzeczywistość są celowo wewnętrznie sprzeczne i wykluczają się. Czy to ostrzeżenie? Wydaje mi się, że po części tak. Większość z tych wizji nie jest optymistycznymi prognozami i raczej zwracam uwagę na różne ciemne zakamarki – nie tyle rozwoju technologii samej w sobie, ile bardziej tego, co człowiek może z nią zrobić albo próbować zrobić. Pisanie jest dla mnie bardziej socjologicznym laboratorium, w którym definiuję sobie warunki początkowe, ustawiam na szachownicy poszczególnych bohaterów, daję im do ręki technologię przyszłości i próbuję zobaczyć, jakie będą konsekwencje jej rozwoju; do jakich celów będą ją wykorzystywali bohaterowie ze swoimi wadami, ułomnościami i innymi typowo ludzkimi cechami.

Punktem wyjścia opowiadania Anatomia pęknięcia jest efekt potwierdzenia. Co to takiego?

Efekt potwierdzenia, czyli skrzywienie poznawcze, to pojęcie znane w psychologii od dawna, które oznacza, że nasz ogląd rzeczywistości jest mocno zafałszowany. Powinniśmy wierzyć w to, co widzimy, a zamiast tego widzimy to, w co wierzymy. Jeżeli mamy pozytywny stosunek do danej osoby, to będziemy bardzo mocno wyczuleni, żeby dostrzegać pozytywne strony jej zachowania, a ignorować te negatywne. I odwrotnie. Opowiadanie Anatomia pęknięcia opowiada, co by było, gdyby pojawił się niewiadomej natury wirus umysłu, który doprowadziłby efekt potwierdzenia do tak absurdalnego poziomu, że nie bylibyśmy w stanie zmienić naszego poglądu na określony temat. Niezależnie od tego, jakich by dostarczono nam dowodów. Pytanie brzmi, jakie miałoby to konsekwencje dla społeczeństwa i rozwoju świata. Patrząc na różne teorie spiskowe, można się zastanawiać, czy nie żyjemy już w takim świecie. Cały czas operuję w pozytywnym paradygmacie racjonalnym – żeby przekonać przeciwną stronę do swoich racji, muszę użyć argumentów racjonalnych. Czy jednak taką dyskusję można toczyć z antyszczepionkowcami i płaskoziemcami? Obawiam się, że takich osób nie da się przekonać. Kilka lat temu byłem większym optymistą w tej kwestii. Odnoszę wrażenie, że opisany przeze mnie w „Anatomii pęknięcia” wirus umysłu już działa i racjonalne argumenty nie mają racji bytu. 

W Anatomii pęknięcia opisał pan m.in. niekończący się kryzys ekonomiczny i koniec postępu.

Opinie na temat kryzysu postępu są bardzo różne. Niektórzy ekonomiści twierdzą, że postęp skończył się już w latach 70. i od tamtego czasu nie mieliśmy już dużych, przełomowych innowacji technologicznych. Wszystkie technologie, z których korzystamy, istniały już wcześniej, a przez 50 lat nastąpiła ich komercjalizacja. Dzięki temu mamy internet, telefony komórkowe i inne wynalazki, które ułatwiają nam codzienne życie. Gwałtowny rozwój sztucznej inteligencji, który nastąpił w ostatnich latach, jest efektem tego, że nagle uzyskaliśmy dostęp do potężnych mocy obliczeniowych. Dalszy postęp zależy od tego, jaką postawę przyjmiemy jako cywilizacja względem katastrofy klimatycznej. Mocno wierzę w to, o czym pisał Jason Hickel, czyli że na dłuższą metę nie da się pogodzić kapitalizmu i wzrostu gospodarczego z utrzymaniem klimatu w racjonalnych ramach tak, żeby wzrost temperatury nie zagrażał ludzkiej cywilizacji. Jeżeli chcemy powstrzymać katastrofę klimatyczną, będziemy musieli wymyślić sposób na to, jak żyć w świecie bez tradycyjnie rozumianego wzrostu gospodarczego. W ostatnich latach wiele mówi się o metawersum i ekspansji w cyfrowym świecie. Co by było, gdyby cała gospodarka została przeniesiona do świata cyfrowego? Dzięki temu moglibyśmy rozwijać się i generować wzrost gospodarczy bez korzystania z surowców mineralnych i zasobów naturalnych Ziemi.

Na końcu Anatomii pękniecia umieścił pan notatki i polecane lektury. Dlaczego zdecydował się pan na ten zabieg?

Zawsze chciałem tworzyć literaturę, którą sam lubiłem czytać, czyli tzw. hard SF, w której komponent naukowy jest traktowany w miarę poważnie. Wydawało mi się, że fajnie jest pokazać czytelnikom, jakie były źródła mojej inspiracji, które stały się osią skonstruowania danej fabuły. Zainteresowane tym osoby mogą pogłębić ten temat i znaleźć więcej informacji.

Wspominał pan, że miał pan przerwę w czytaniu fantastyki. Dlaczego?

W pierwszej dekadzie tego stulecia poczułem przesyt fantastyką – nadrabiałem wtedy zaległości w klasyce i starałem się być na bieżąco z prozą współczesną. Ostatnie kilka lat to jednak okres, w którym bardzo chętnie do niej wracam. Te lektury dają mi dużo dziecięcej frajdy i są dla mnie źródłem inspiracji. Jak wspominałem, wracam do klasyki, czytam czasem Arthura Clarke’a, Isaaca Asimova, braci Strugackich i Philipa Dicka. Wielkie wrażenie zrobił na mnie Kim Stanley Robinson – to absolutnie fantastyczny autor, który już w latach 90. zaczął tworzyć ekologiczną fantastykę i nie bał się poruszać tematów związanych z katastrofą klimatyczną. Przykładowo w świetnej powieści Antarktyka jest mowa o globalnym ociepleniu i jego konsekwencjach dla cywilizacji.

Kogo jeszcze pan czyta?

Cory Doctorow to pisarz, którego twórczość dopiero zaczynam odkrywać. Jestem w trakcie czytania zbioru czterech jego nowelek pod tytułem Radicalized – to reportaż z czasów późnego kapitalizmu, ale podkręconego technologicznie, trochę jak w Anatomii pęknięcia. Pierwsza z nowelek – o świetnym tytule Nieautoryzowany chleb – opowiada historię o tym, jak to pewnego dnia toster odmówił przyjęcia grzanki, ponieważ nie została autoryzowana przez jego producenta.

Trochę jak u Dicka.

Tak, ale z większym antykapitalistycznym zacięciem.

Jakich pisarzy jeszcze pan poleca?

Ian McDonald to również bardzo ciekawy autor, który fabuły swoich utworów spod znaku mocnego hard SF umieszcza w – co jest bardzo interesujące – niezachodnich obszarach kulturowych. W powieści Dom derwiszy opowiedział o Turcji przyszłości, a w Rzece bogów o sztucznych inteligencjach w hinduistycznych Indiach. Ma fenomenalne pomysły, wspaniałą wyobraźnią i bardzo rzetelne podejście do realiów geopolitycznych.

Co jeszcze ma pan na liście do przeczytania?

Ta lista jest bardzo długa. W najbliższych latach planuję mocno sobie odświeżyć twórczość braci Strugackich, Philipa K. Dicka, Roberta Silverberga i Arthura Clarke’a. Bardzo ważnym autorem jest dla mnie także Neal Stephenson. Na półce czeka do przeczytania cykl Terra Ignota Ady Palmer, który bardzo mnie zainteresował – to cztery tomy hard SF o przyszłości ludzkiej cywilizacji.

Na końcu książki Anatomii pęknięcia wspomniał pan, że jedną z najważniejszych dla pana powieści jest Miliard lat przed końcem świata braci Strugackich.

Strugackim udało się w tej powieści w bardzo wiarygodny sposób dotknąć tematów mistycznych; czegoś, co wykracza poza naukowo pojmowane hard SF, a jednocześnie nadal jest to bardzo wiarygodne – wciąż może być analizowane i rozpatrywane w naukowych kategoriach. Chodzi o fundamentalny pomysł, że nasz wszechświat jest w stanie działać jako samoświadoma istota i w pewnym sensie bronić się przed ludzkim gatunkiem. Bliskie jest to hipotezie Gai Jamesa Lovelocka, który postawił podobną tezę w odniesieniu do naszej planety.

Pytanie, czy w związku z wojną i obecną sytuacją polityczną należy czytać Strugackich.

Strugaccy w swojej twórczości byli bardzo antytotalitarni i antysystemowi. Warto pamiętać o tym, że spora część ich powieści – np. Przenicowany świat – była bardzo mocno cenzurowane i ich znacznie większe objętościowo wersje, z dodatkowymi rozdziałami, ukazały się dopiero po upadku komunizmu. To, że byli Rosjanami, w żadnym stopniu nie powinno stanowić przesądzać o ich winie. Postawa Strugackich jako krytyków systemu totalitarnego jest ze wszech miar chwalebna.

Czy książki popkulturowe mogą być dla pana inspiracją do tego jak pisać albo nie pisać? Mam na myśli na przykład powieści Dana Browna.

Z lekkimi popkulturowymi lekturami tak już jest, że w każdej z nich można coś dostrzec i wziąć dla siebie, choć działa to podświadomie, a nie na zasadzie, że pomyślę sobie: „skoro dany pisarz tak sprytnie to zrobił, postąpię podobnie”.

Książki Dana Browna czytałem bardzo dawno temu, gdy stawał się w Polsce popularny. Kiedyś zrobiłem następujące ćwiczenie: czytając dwie jego powieści – Kod da Vinci oraz Anioły i demony – jedną po drugiej, rozrysowałem sobie ich schemat fabularny, który w każdej z nich był identyczny. Choć używał w nich narracji trzecioosobowej, to w pewnych momentach nie wiemy, kto jest ich narratorem. To zmyłka – myślimy, że obserwujemy świat z perspektywy jednego bohatera, a nagle okazuje się, że jest inaczej. Zrobiłem drabinkę, rozpisałem to sobie i okazało się, że Dan Brown podchodził do pisania tych książek niemalże z linijką, odtwarzając ten sam główny łuk fabularny i wszystkie zwroty akcji.

Czy analizuje pan wszystkie czytane przez pana książki?

Nie, prozę czytam dla przyjemności.

W czasie pandemii twórcy serialu Czarne lustro zastanawiali się, czy jest sens tworzyć kolejne odcinki, skoro rzeczywistość przerosła fikcję. Jak w tej sytuacji tworzyć fantastykę?

Jeżeli uwolnimy się od założenia – co staram się czynić – że wartością i powinnością tej literatury jest przewidywanie przyszłości to nie musimy się mocno przejmować tym, że rzeczywistość ją przegoni. Jeśli zależy nam na tym, by powiedzieć coś bardziej uniwersalnego, a wydaje mi się, że zawsze staram się przemycić taki przekaz, to nie należy martwić się tym, że coś się zdezaktualizuje. Pierwsza z trzech scenek z mojego opowiadania, zatytułowanego Fikcja polityczna, rozgrywa się w najbliższej przyszłości. Okazało się, że już znajdujemy się w tym miejscu albo nawet o wiele dalej. Czy ten tekst stracił przez to sens i rację bytu? Wydaje mi się, że nie, bo chodzi w nim o coś innego niż o prostą ekstrapolację przyszłości.

Poraziła mnie aktualność i ponadczasowość pańskiego opowiadania pt. Sześć.

Powstało pod wpływem inspiracji superinteligencją Nicka Bostroma – konflikt ze sztuczną inteligencją zamienił się w nim trochę w spór z czasów zimnowojennych. Nagle okazało się, że gramatyka konfliktu jest uniwersalna – niezależnie od tego, czy rywalizują ze sobą dwa nuklearne mocarstwa, czy mowa o konflikcie ludzkości ze sztuką inteligencją albo o rywalizacji kobiety z jej oprawcą sprzed lat. Język i reguły konfliktów wszędzie są takie same.

Czy wierzy pan w szczęśliwe zakończenia, czy w kryzysy, które przemijają?

Jestem raczej optymistą, choć wiem, że nie wynika to z moich opowiadań – większość z nich ma pesymistyczny wydźwięk. Jeżeli zaś chodzi o moją diagnozę cywilizacyjną i antropologiczną, to stoję po jasnej stronie Mocy. To bardzo niepopularny pogląd, zwłaszcza w ostatnich trzech latach, ale uważam, że ludzkość raczej zmierza w niezłym kierunku. Z wieloma faktami trudno dyskutować. Mam na myśli statystyki dotyczące zapadalności na choroby zakaźne, umieralności niemowląt, liczby skrajnie ubogich i tych, którzy głodują, a także poziomu przestępczości na świecie. Każda z tych statystyk pokazuje, że od co najmniej kilku dekad zmierzamy w bardzo dobrym kierunku. Oczywiście zdarzają się chwilowe zawirowania, ale jeśli miałbym wybrać epokę historyczną, w której chciałbym się urodzić. to ani przez sekundę bym się nie zawahał – wybrałbym czasy, w których żyję i mam szansę przeżyć jak najwięcej lat w relatywnie dobrym zdrowiu oraz relatywnie niezłej sytuacji ekonomicznej. Nie wydaje mi się, żeby niespodziewanie wydarzyło się coś dramatycznego, co spowodowałoby, że ten trend by się odwrócił. Jestem jednocześnie świadomy dwóch – moim zdaniem – największych wyzwań, które w perspektywie kilkudziesięciu lat mogą doprowadzić do stopniowego załamania tego trendu, o ile cywilizacja w porę się z nimi nie upora – to katastrofa klimatyczna i globalne nierówności.

– rozmawiał Michał Hernes