Aktualności

fot. Krzysztof Rajczyk
23.12.2022

Nocny stolik #83. Paweł Rzewuski: od samej akcji bardziej interesuje mnie myśl autora

Paweł Rzewuski, prozaik, filozof i historyk, opowiada m.in. o literackich Kresach, książkach, które inspirują go do pracy, prozie Józefa Mackiewicza, powrotach do klasyków i powieściach, których programowo zamierza nie przeczytać.

„Syn bagien” to II RP i tajemnicze morderstwa na, dziś już białoruskim, Polesiu. Czytelniczo też ciągnie cię w tamtą stronę?

Właśnie od tej literackiej fascynacji kresami wszystko się zaczęło, od ich niejednoznaczności w polskiej literaturze, która rozciąga się między opisywaniem ich jako Arkadii a przedstawianiem ich jako krainy zapomnianej i groźnej. Oczywiście Piasecki, ze swoim spisywanym z natury losami przemytniczo-wywiadowczymi, ale też „Nadbezrezeńcy” czy Mackiewicz z dziedzictwem Wielkiego Księstwa ukształtowali moje spojrzenie literackie. Cegiełkę dołożył też inny literat, odkryty przez Wańkowicza w więzieniu – Urke Nachalnik opisujący w pewnym stopniu i te tereny. Wreszcie moje odkrycie literackie, które potem stało się pretekstem do napisania „Syna Bagien”, czyli Kostek-Biernacki i jego opowiadania poleskie, bogate swoją niejednoznacznością i przekornością.

Tutaj mi się nasuwają dwa pytania, a raczej pytanie i sugestia. Po pierwsze, czy mógłbyś trochę opowiedzieć o Kostku-Biernackim, bo to postać kompletnie zapomniana. I drugie: czy „Syn bagien” wymagał od ciebie poważniejszej kwerendy, czy te lektury – Czarnyszewicz, Mackiewicz, Piasecki – sprawiły, że pisanie przyszło ci ze stosunkową łatwością?

Biernacki to postać fantastyczna, nieoczywista i co gorsza zaszufladkowana. W głowach ludzi, o ile pojawia się jakakolwiek skojarzenie z nim, to zawsze Bereza Kartuska i Twierdza Brześć. A to tylko część prawdy, bo Biernacki był nie tylko żandarmem, lecz także pisarzem – stworzył np. słowa do „Pieśni o Wodzu Miłym” na część Piłsudskiego, opublikował wspomnienia („Jak oni!” i „Ułan dyżurny”), ale przede wszystkim napisał dwa zbiory opowiadań poleskich, „Straszny gość” i „Djabeł zwycięzca”. Zasłużył sobie tym na łatkę satanisty i deprawatora, co współgrało z jego czarną legendą. Natomiast są to teksty niezwykłe, napisane potoczystą polszczyzną, bawiącą się konwencją, które przenoszą czytelnika w nieznany świat bagien poleskich.

Kresowi literaci w oczywisty sposób pomagali mi, czy to przez opis samych realiów przyrodniczych, czy panujących stosunków. Piaseckiego nawet uczciłem na kartach powieści, tworząc postać, którą mógłby się stać, gdyby jego losy nieco inaczej się potoczyły. Ale duchowo chyba bardziej zza pleców zaglądał mi Mackiewicz z jego przeświadczeniu o tym, że rzeczywistość jest bardzo skomplikowana i nieoczywista.

Którego Mackiewicza najbardziej cenisz? Do których jego powieści wracasz?

Do „Sprawy Pułkownika Miasojedowa”, która jest chyba jedną z najlepszych polskich powieści polskich powojennych (waham się zawsze między „Sprawą” a „Przemija postać świata” Hanny Malewskiej). Co do pozostałych Mackiewiczów to „Droga donikąd” i jej kontynuacja „Nie trzeba głośno mówić”, a jeżeli chodzi o realia obyczajowe-wojskowe to gorzka „Lewa wolna”.

Jak trafiłeś na Mackiewicza? To w sumie niełatwe. Pamiętam, że gdy studiowałem, trudno było wypożyczyć jego książki, a w księgarniach ich nie było.

Wydaje mi się, że musiało się to stać za sprawą mojej wychowawczyni w liceum, która podrzuciła mi wiele takich nieoczywistych lektur. Ale mogę się mylić, bo to był okres w którym czytałem dużo różnych autorów i mogłem natrafić na „Sprawę pułkownika Miasojedowa” (bo to od niej zacząłem moją przygodę) jakoś inaczej.

Odejdźmy od Kresów – co dziś ciebie, już jako czytelnika dojrzałego, najbardziej w literaturze pociąga?

Chyba odkrywanie, w jaki sposób moje myślenie o świecie może różnić się od myślenia innych.  I myślę tutaj niejako w sensie totalnym, począwszy od tego, w jaki sposób ktoś formułuje zdanie, jak używa języka, w jaki sposób jego odczuwanie świata odbija się w znakach przelanych na papier, po to, co z tego wyniknie (sprawy znacznie poważniejsze!) i co kryje się za autorem. Muszę przyznać, że bardziej od samej akcji interesuje mnie ukryta w niej myśl autora, jego postrzeganie świata, wrażliwość i pokrętny umysł, a potem – niejako w konsekwencji – interpretacja. Stąd też moje szerokie fascynacje literackie od Ameryki Południowej, którą poznałem przez „Matkę Boską płatnych morderców”, przez Stany Zjednoczone i Kerouaca i jego „Podziemnych. Pić”, po Europę czy wreszcie Wschód i poemat prozą Jerofiejewa „Moskwa-Pietuszki”. Przy czym rzadko kiedy skreślam jakąś pozycje, bo nawet jeżeli nie ma w niej nic ciekawego, zwykle ma ona swoją wagę informacyjną.

Czyli należysz do tych czytelników, którzy kończą nawet słabe książki?

Kiedyś kończyłem nawet najgorszą lekturę. To chyba kwestia pierwszej lektury w podstawówce (a były to „Kajtkowe przygody” Kownackiej, do lektury których przymuszałem się całe lato). To wyrobiło we mnie nawyk, czytać do końca Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że czytanie będzie moim głównym zajęciem. Teraz jest nieco inaczej, jeżeli sięgam po coś po czym z definicji nie spodziewam się, że będzie dobre, łatwiej mi dobrnąć do końca (sam przecież tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało), ale jeżeli coś wyszło spod pióra dobrego pisarza i pokładam w tym jakieś nadzieje, a okazuje się słabe, to wtedy bez oporu porzucam lekturę. Jest kilka rzeczy z kanonu, których programowo nie zamierzam przeczytać, ale to osobny temat.

Zaciekawiłeś mnie. Z kanonu polskiego czy obcego? No i przede wszystkim, kogo i dlaczego programowo nie przeczytasz?

Z zachodniej to mało, bo tylko „Cierpienia Młodego Wertera” uznałem za programowo niestrawne. I wydaje mi się, że ich w końcu nie przeczytałem (nie do końca pamiętam). Inaczej z kanonem polskim – tutaj odrzuciłem i odrzucam konsekwentnie „Nad Niemnem”, do którego czuję podskórną awersję, tak samo jak do „Granicy” i „Cudzoziemki”. Dawno uznałem, że nie przeczytam tych powieści, i się tego trzymam. Jest też trochę współczesnych rzeczy, których jakoś nie przyszło mi czytać, nawet bez konkretnego powodu. Nigdy nie przeczytałem na przykład nic dłuższego Doroty Masłowskiej.    

W wypadku Wertera i Masłowskiej jednak błąd. A są tacy pisarze, na których nowe książki zawsze czekasz?

„Cierpienia młodego Wertera” są nawet podobno zabawne, ale pozwalam sobie je odłożyć na kiedy indziej. Kiedyś czekałem na Houellebequa. Teraz uważam, że jest zbyt wiele ciekawych książek, żeby czekać na tego jednego autora. Chyba że to rozprawy naukowe – w tym wypadku czekam z wytęsknieniem na drugi tom dziejów unii polsko-litewskiej Roberta Frosta.  

A byli tacy pisarze, którzy nauczyli cię patrzeć na świat? Jeśli tak, to kto, kiedy i dlaczego?

Tak, zwłaszcza ci, których poznałem w młodości. Zaczynając niechronologicznie, ale wedle ważności to: Hanna Malewska za jej niezwykle przenikliwe spojrzenie na świat, potem Witkacy ze swoim pokrętnym, ale docierającym zarazem do samych trzewi egzystencji podejściem, do tego czym jest i po co jest literatura, no i Mackiewicz za najpiękniejsze pokazywanie niejednoznaczności postaw, wyborów i przypadków. Z zagranicznych olbrzymie wrażenie zawsze robili na mnie Lebiediew oraz Roth. Gdzieś w sercu mam też specjalne miejsce dla Bineta i jego „Siódmej funkcji języka”. Nie mógłbym też zapomnieć o autorce, której książki pochłaniałem w wieku nastoletnim w tempie jednej dziennie, czyli o Agacie Christie i jej spokojnej konstatacji, że zło mieszka pod słońcem i lepiej o tym zawsze pamiętać.

Nie mogę nie zapytać: który Roth?

Philip, nie Joseph, chociaż jego też cenię, ale raczej jako przedstawiciela pewnego nurtu rozliczeniowego z belle epoque, chociaż tutaj najbardziej cenię Brocha i jego „Lunatyków”, nawet bardziej niż „Człowieka bez właściwości”. Natomiast Philip ma w sobie to coś charakterystycznego dla literatury Anglosasów z Nowego Świata, dystans przy jednoczesnym zaangażowaniu. Coś co jest pociągające, nawet gdy okazuje się ostatecznie bardzo głupie – patrz Ayn Rand i jej pseudonietzchańsko-weberowski „Atlas zbuntowany”. 

Trochę mnie tu na pustą bramkę wypuściłeś – najgorsza/najgłupsza książka, jaką przeczytałeś w ostatnich latach? Poza Rand, oczywiście.

Ach, nie dam się tak łatwo, nie ma książek głupich czy najgorszych, tylko takie, które są nie dla mnie. Ale na poważnie, to sprawa o tyle skomplikowana, że z każdej powieści można coś wyciągnąć, dopóki nie jest szkodliwa, nawet jeżeli to tylko konstatacja, że naprawdę istnieją ludzie, którzy w dany sposób myślą. Gdybym miał jednak szukać na siłę, to chyba „Atlas zbuntowany” ze względu na ostatecznie strasznie naiwny obraz świata, maskowany karykaturą myśli Nietzschego, i to w wyjątkowo słabym wydaniu. Wolę mówić o rozczarowaniach, książkach. w których pokładamy nadzieje, a okazują się przeciętne. Takim przykrym rozczarowaniem był dla mnie „Temat na pierwszą stronę” Umberto Eco.

A zdarza ci się wracać do lektur, które cię kiedyś zachwyciły?

Regularnie wracam do części książek, niekiedy ze względu na nowe tłumaczenia, a niekiedy aby przekonać się, czy po latach inaczej je odczytam. I tak na przykład raz na jakiś czytam Witkacego, regularnie wracam do „Przemija postać świata” Malewskiej, do Dostojewskiego i Conrada. 

Który powrót cię najbardziej zaskoczył?

W przypadku „Nienasycenia” w wieku lat czternastu myślałem, że rozumiem tę powieść, dziesięć lat później wiedziałem, że nie rozumiem, a po kolejnych siedmiu, że nie chce mi się wszystkiego z niej zrozumieć i że mi z tym dobrze. Z innych najciekawsze są na nowo odczytywane lektury szkolne, książki, które przypadkiem niejako wpadły w tryby edukacyjne, a dopiero po latach można je zacząć rozumieć – tutaj przede wszystkim „Lalka”, którą czytałem  wpierw jako powieść realistyczną, a ma też zupełnie inne wymiary, czy „Chłopi”, które w szkole wydawali mi się arcynudni, a po latach stali się dla mnie jedną z bardziej inspirujących lektur, a Reymont pisarzem dotykającym najbardziej ważkich problemów jak Conrad.

To jeszcze tak na koniec: do czego się przymierzasz? Czytelniczo i literacko.

Czytelniczo to ciągnie mnie Nowy Świat. Roth i Franzen, Pierwszego chciałbym przeczytać wszystko, co się da – ostatnio przypomniałem sobie, że jedna z pierwszych moich poważnych książek to była „Orgia w Pradze”, co rozbudziło we mnie sentyment. Literacko mam kilka pomysłów, Kresy są cały czas tematem bez dna. Mam dwa takie tematy, które chodzą za mną, ale wymagają poważnego nakładu pracy.