Aktualności

fot. Anna Rezulak
05.12.2022

Nocny stolik #81. Agnieszka Taborska: Topor staje się coraz bardziej aktualny

Agnieszka Taborska, pisarka, historyczka sztuki, romanistka i tłumaczka, opowiada o pracy nad Dziełami wybranymi Rolanda Topora, renesansie jego twórczości we Francji, swojej znajomości z autorem Chimerycznego lokatora, francuskich surrealistach i polskich „toporologach”.

W tym roku ukazał się u nas drugi tom Dzieł wybranych Rolanda Topora, a na razie recenzji brak. W latach osiemdziesiątych Topor był u nas całkiem popularny…

Jedno z celnych spostrzeżeń Rolanda dotyczyło zasad funkcjonowania życia literackiego: żeby ocenić książki, trzeba wdrapać się na szczyt i spojrzeć z góry. Recenzentom trudno jest przybrać perspektywę z zewnątrz, bo często oceniają znajomych. Dlatego Roland najchętniej czytał autorów niewspółczesnych. Powodzenie jego twórczości w Polsce w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wynikało pewnie z tego, że tematy, które podejmował, były nam bliskie – mimo że był to głos przychodzący z Zachodu.

Teraz Topor staje się coraz bardziej aktualny. Wszystko, co napisał o państwowości, polityce, religii, seksie, przemocy i dziesiątkach innych ważnych kwestii, wcale nie straciło na wartości. Kilkadziesiąt lat temu mówił, że ograniczanie roli kobiet do ról żon i matek jest zbrodnią przeciw ludzkości. W 1967 roku wymyślił długo nierozumianą przez krytykę postać zbuntowanej dziewczynki: Księżniczkę Anginę, siostrzycę Zazie Raymonda Queneau. Pisał też o tożsamości płciowej – w Chimerycznym lokatorze Trelkovsky przeistacza się w poprzednią lokatorkę, przebiera się za kobietę i zachowuje się jak ona. W dramacie Dwuznaczny (znanym też pod tytułem Ja i ja) Don Juan odkrywa mieszkającą w jego ciele kobietę, a z ich związku rodzi się dziecko, będące jednocześnie dziewczynką i chłopcem. Gdy opowiadam moim amerykańskim studentom o Toporze (a świat anglosaski wie o nim mało), przeżywają zwykle coś na kształt olśnienia. Nie wiem, czy młodzi polscy czytelnicy zareagują podobnie, ale mam nadzieję, że tak.

Francuzi cenią dziś Topora?

We Francji jego sztuka przeżywa renesans. W ciągu ostatnich lat odbyła się w paryskiej Bibliotece Narodowej wielka retrospektywa. Wyszły trzy monumentalne tomy rysunków zebranych (czwarty w drodze); pojawiły się wznowienia opowiadań, sztuk, powieści i opartych na nich książek obrazkowych. Co ciekawe, za tymi działaniami stoją ludzie młodzi, którzy nie mieli okazji go poznać. Kiedy zbierałam relacje przyjaciół do książki Abecadło Topora, reżyser Jacques Coutureau podzielił się taką myślą: „Topor wiedział, że jest osobą złożoną, a kręgi artystyczne są na tyle konserwatywne, że złożoności nie znoszą. Cały czas miałem wrażenie, że wyprzedza nas o wiele kilometrów”. Mędrzec, filozof i komik w jednej osobie – taka kombinacja nie zdarza się często.

W Dziełach wybranych przedrukowano rysunki, które zrobił do Księżniczki Anginy. Opowiesz o jego twórczości artystycznej?

W Dziełach wybranych znalazło się 27 ilustracji – inspirowanych dziewiętnastowiecznymi rebusami – do Księżniczki Anginy, moim zdaniem najlepszej powieści Topora. Jego twórczość artystyczna to temat-rzeka. Składają się na nią obrazy, rysunki, linoryty, litografie, fotografie, kolaże, plakaty, okładki i ilustracje do książek, projekty do filmów animowanych, projekty kostiumów i scenografii teatralnych… Wszystkie te formy mają wspólne cechy. Niby wiele różni obraz Kobieta z pomarańczową kulą od dramatu Yoko świętuje rocznicę, ale oba ukazują postaci zmagające się z narzuconymi regułami. Fotografie ze zbioru Made in Taiwan. Copyright in Mexico, przedstawiające trudno rozpoznawalne fragmenty ludzkiego ciała, są zupełnie inne od rysunków, ale i tu, i tu króluje dwuznaczność.

Chętniej rysował niż pisał? Jakie były losy jego dzieł nieliterackich?

Rysował, malował i pisał na przemian. Kiedy zmęczył się jednym, brał się za drugie. Obie czynności nazywał różnymi sposobami cieszenia się wolnością. Gdy rozmawialiśmy o takiej „dwupolówce”, przypominał podobnie dwutorowych twórców z naszego podwórka – Schulza, Mrożka… Dziś jego obrazy, rysunki, kolaże są w kolekcjach prywatnych: syna, przyjaciół, kolekcjonerów, galerzystów, u których miał wystawy. Tym większa chwała Alexandre’owi Devaux, historykowi literatury i kuratorowi, który zebrał i opublikował rozproszone rysunki.

Dla surrealistów sztuki wizualne były nieoddzielne od literatury. W Księżniczce Anginie bywa tak, że rysunki nadają zupełnie nowe znaczenie przygodom, które przeżywają bohaterowie.

Literatura, przynajmniej na początku, była dla nich znacznie ważniejsza niż sztuki wizualne. Pierwszy Manifest surrealizmu Bretona jest rozprawą o filozofii ruchu, o literaturze, o badaniu biegu myśli. Wśród przytoczonych antenatów są głównie pisarze (a wśród nich jedna poetka, Marceline Desbordes-Valmore). Nazwiska paru malarzy – na przykład niekojarzonego dziś z surrealizmem Picassa – pojawiają się w przypisie.

Rysunki do Księżniczki Anginy to nie ilustracje w tradycyjnym rozumieniu. Odsłaniają raczej drugie dno opowieści, podkreślają jej poetyckość, okrucieństwo, czarny humor. Przywodzą na myśl to, co Roland mówił o Alicji w Krainie Czarów: że mali i dorośli czytelnicy znajdują w tej złożonej książce bardzo różne treści. Podobnie jest z Księżniczką Anginą. W dużej mierze dzięki rysunkom-rebusom. Taki charakter ilustracji wyjaśnia „Przestroga ilustratora” zamieszczona na początku książki: „Przedstawienie kogoś, kto równie dobrze może być dziewczynką, jak i chorobą, jest nadzwyczaj delikatnym zadaniem. Zamiast własnego rozwiązania ilustrator wolał więc przedstawić samą zagadkę. Dlatego wymyślił ilustracje inspirowane dziewiętnastowiecznymi rebusami – głównie Maurisseta”.

Dużo jest u Topora takich wtrąceń metaliterackich?                 

Cała Księżniczka Angina jest metaliteraturą. Podobnie jak Pamiętnik starego pierdoły (w moim tłumaczeniu Pamiętnik starego wała), w którym narrator przedstawia się jako współtwórca wszystkich ruchów artystycznych dwudziestego wieku. Roland z lekkością prowadzi zabawę z czytelnikami i czytelniczkami, przytaczając wiele sławnych nazwisk ze świata sztuki i literatury, nieznacznie i zabawnie przeinaczonych.

Już sam tytuł sugeruje, że Topor na swój sposób ogrywa konwencje pamiętnikarskie w tej książce – czemu „pierdoła” i „wał”?

To parodia tak lubianych przez czytelników autobiografii. Stary wał stoi za powstaniem wszelkich izmów, jest z siebie dumny i nie ukrywa tego. To również parodia snobistycznego światka sztuki, opartego na wzajemnej adoracji, wobec którego Roland zawsze był nieufny… Weźmy taki fragment: „święciłem triumfy na biennale w Wenecji. Moje prace wystawiono w dziesięciu salach. Inni wystawcy na znak szacunku dla mnie zdejmowali swoje dzieła ze ścian. Byłem mile zaskoczony, odkrywszy między nimi tak porywające osobowości, jak André Varolle, Lichtenberg czy Oldedimbourg. Bez wątpienia i oni ulegli wielu wpływom, z których trudno im było się wyzwolić. To rzecz całkiem zrozumiała. Dźwigali na swoich barkach dzieła wielkich poprzedników. Plagiatorzy nie budzą we mnie niechęci, pod warunkiem, że szanują oryginał” (przeł. Ewa Kuczkowska).

A skoro mówimy o metaliteraturze – Topor czytał amerykańskich postmodernistów?

Czytał czarne kryminały amerykańskie. Głównie Raymonda Chandlera i Dashiella Hammetta, którzy mówią podobnym do niego głosem, kipiącym od dowcipów językowych. Tak jak u autora Księżniczki Anginy, ich opowieści o realnym świecie są na wskroś przesiąknięte onirycznością. Dobrze uchwyciły ją najwybitniejsze adaptacje filmowe, choćby Dama z Szanghaju Orsona Wellesa. Roland wspominał, że kiedy na studiach czytał czarne kryminały i oglądał filmy Wellesa, nie potrafił już wrócić do Racine’a. Przyjaciele zapamiętali, że ostatniej nocy przed udarem opowiadał w barze o planach napisania roman noir. A skądinąd nazwę „czarny kryminał” (w nawiązaniu do „czarnej serii” powieści kryminalnych) wymyślili właśnie francuscy krytycy filmowi, kiedy ten nowy gatunek kina amerykańskiego pojawił we Francji zaraz po drugiej wojnie.

Teatr i kino to dwa obszary twórczości Topora, o których trochę dziś zapomnieliśmy. A to był jednak kawał życia artysty – choćby Ruch Paniczny, współpraca przy animacjach, tworzenie plakatów…

O teatrze może trochę zapomnieliśmy, ale o filmach nie. Wiele osób z pewnością nie pamięta plakatów robionych dla Teatru Kameralnego w Monachium, scenografii i projektów kostiumów, choćby do Cycków Terezjasza Apollinaire’a, do opery Pendereckiego Ubu Rex albo przedstawienia Ubu Król w jego reżyserii. Dzika planeta Renégo Laloux, do której Topor zrobił rysunki, jest jednak filmem „kultowym”. Miłośnicy Topora często wracają też do Ślimaków, opowiadających o szaleństwie ludzkości, ekologii i apokalipsie, a kinomanie oglądający Miłość Swanna Schlöndorffa lub Nosferatu wampira Herzoga czekają na pojawienie się Rolanda w roli Malarza i szalonego Renfielda. Nie mówiąc już o Markizie Henriego Xhonneux, gdzie aktorzy noszą zaprojektowane przez niego zwierzęce maski!

Sam wybierał swoje role?

Grywał epizodyczne role u wielkich reżyserów, którzy wybierali go ze względu na vis comica, słynny rechot i ekspresyjną obecność na ekranie. Choć oczywiście rola w Nosferatu wampirze Wernera Herzoga nie jest rolą epizodyczną. Schlöndorff w Miłości Swanna „podkręcił” proustowską postać, rozwijając bliski Rolandowi wątek skatologiczny – grana przez niego postać przekonująco opowiada o obrazach malowanych odchodami. Z kolei Raoul Ruiz w Trzech życiach jednej śmierci obsadził go w roli kloszarda, którego Topór zagrał znakomicie.

Fascynuje mnie hultajstwo Anginy. W przeciwieństwie do Alicji Lewisa Carrolla, bohaterka Topora jest złośliwa, prześmiewcza i wszystko robi na przekór, a mimo to jest czarująca. Wiemy, że Alicja była jedną z ulubionych postaci literackich Topora, napisał nawet opowiadanie zatytułowane Alicja w Krainie Liter, które przełożyłaś na język polski.

Bez Alicji nie byłoby Anginy, ale powstanie tych książek dzielą sto dwa lata i Angina jest postacią znacznie nowocześniejszą. Stanowi doskonałe wcielenie „małej buntowniczki”. Koniec Alicji w Krainie Czarów przynosi rozczarowanie: szalone przygody okazują się snem, a ich bohaterka wraca do życia pełnego konwenansów, jak przystało dobrze urodzonej i ułożonej wiktoriańskiej dziewczynce. Można sobie wyobrazić, jak kilka lat później uczestniczy w Balu Debiutantek dla panien na wydaniu. Podobnym rozczarowaniem jest finał Pinokia: przedmiot surrealistyczny, kawałek drewna, zmienia się w banalnego chłopca. Roland mawiał, że Alicja i Pinokio są jak drobnomieszczańska para z dwudziestego wieku, która przestrzega wszelkich zasad savoir-vivre’u: czyta odpowiednie książki, ma odpowiednich znajomych i spędza weekendy w swoim domu pod miastem. Angina w końcowej scenie powoduje wypadek ciężarówki-słonia, w którym ginie. Unhappy-end jest doskonałą puentą dla tej lektury, pełnej humoru i błyskotliwych przemyśleń. Zachęca czytelników do refleksji nad ceną, jaką trzeba zapłacić za wolność. Wcale się nie dziwię, że siostra Rolanda, Hélène, płakała, przepisując rękopis tekstu na maszynie.

Siostra często mu pomagała w takich sprawach? Niewiele się o niej dziś mówi.

Hélène d’Almeida-Topor, która zmarła w 2020 roku, była wybitną badaczką historii Afryki, głównie Beninu. Od czasów traumatycznego dzieciństwa – Hélène i Roland jako żydowskie dzieci ukrywali się na wsi z dala od rodziców – którego wspomnienie przedarło się jedynie do Balu na ugorze, pozostawali z Rolandem bardzo blisko. Często powtarzała, jak dumna jest z brata. Była główną gościnią podczas uroczystości nadania imienia Topora pasażowi w 10. dzielnicy Paryża w 2017 roku. Jej partner, pisarz i krytyk literacki Salim Jay, wydał w 2014 roku wspomnieniową książkę Merci Roland Topor.

Rękopis Księżniczki Anginy przepisała na maszynie w trakcie wspólnych wakacji na początku lat sześćdziesiątych. Autor chciał, żeby na banderoli widniał napis: „Książka, która wycisnęła maszynistce łzy z oczu”. Nie udało się we Francji, ale udało u Soni Dragi, w drugim wydaniu Księżniczki w Polsce.

Dobrze znałaś Topora i bywałaś u niego w Paryżu. Obracał się w ciekawym towarzystwie.

Roland zawsze otoczony był przyjaciółmi, z którymi spotykał się od dziesiątków lat, i ludźmi poznanymi chwilę wcześniej w barze. Najczęściej nie byli to Francuzi. Bał się samolotów, więc podróżował dzięki rozmawianiu. Jedna z moich ulubionych Myśli zawiązanych na supełek brzmi: „Akcent rozwiązuje języki, bo rodzi pytania”. Z osobami, które poznałam dzięki Rolandowi, łączyły go nie tylko więzy przyjacielskie, ale i twórcze. Część jego przyjaciół poznałam za jego życia; część, gdy zbierałam głosy do książki. Byli wśród nich między innymi Fernando Arrabal, dramato- i powieściopisarz; Wojciech Pszoniak, odtwórca tytułowej roli w wyreżyserowanym przez Rolanda Ubu Królu; Olivier Olivier, artysta i członek grupy Panicznej, a także jego córka Sarah Olivier, aktorka i piosenkarka; Yuksel Arslan, pisarz i artysta, który podobnie jak Leonora Carrington wyrabiał własne farby z naturalnych składników; Jacques Coutureau, reżyser teatralny i kompozytor, który pisał muzykę do utworów Rolanda; i Elżbieta Jeznach, twórczyni grupy teatralnej Miettes de Spectacles. Legendarnego grafika i najbliższego przyjaciela Topora, Romana Cieślewicza, znałam wcześniej. Dzięki Rolandowi spędziłam też wiele wieczorów z pisarzem Kazikiem Hentchelem, który prowadził legendarne studyjne kino Accattone koło Panteonu.

Niektóre z tych kontaktów przerodziły się w przyjaźnie i twórcze współprace. Tak się zawsze działo wokół Rolanda, który hojnie się własnymi przyjaźniami dzielił. Rozmowy zwykle kipiały od planów. Chcieliśmy na przykład zrobić przyjacielską antologię tekstów o literach. Miały się w niej znaleźć między innymi fragmenty jego Alicji w Krainie Liter i mojego W malinowym dżemie. Nie zdążyliśmy, ale duch Rolanda, jednoczący ludzi należących do podobnej duchowej paczki, nie zniknął razem z nim. Kilkanaście lat po jego śmierci Elżbieta Jeznach zrealizowała pokazywany we Francji i w Polsce spektakl Biuro snów zagubionych, zrobiony na podstawie mojej książki Senny żywot Leonory de la Cruz. Łańcuszek wzajemnych powiązań i inspiracji nigdy się nie urwał. Dzięki Elżbiecie trafiłam do mitycznego Atelier Clot w dzielnicy Marais, gdzie swoje grafiki robił Roland i inni wielcy artyści dwudziestego wieku. A w 2016 roku w ramach festiwalu Ars Cameralis w Sosnowcu odbyła się wystawa trzech pokoleń „Planeta Topor. Abram. Roland. Nicolas”, na którą przyjechał Christian Bramsen, właściciel Atelier Clot.

(U Rolanda Topora, 1996, fot. Marcin Giżycki)

No właśnie, z tymi wszystkimi osobami rozmawiałaś, kiedy pisałaś swoją książkę o Toporze, Archipelagi Rolanda Topora. To esej wydany w 2021 roku, w którym udało ci się jakoś połączyć Topora paryskiego z tym „naszym”, polsko-żydowskim, warszawskim. Skąd pomysł na tę książkę? I dlaczego „archipelagi”?

Głosy przyjaciół i współpracowników zbierałam do mojej pierwszej książki, Abecadło Topora z 2005 roku. Z tytułami zawsze kłopot: te dwa są pewnie zbyt podobne. Abecadło było realizacją pomysłu, o którym rozmawialiśmy z Rolandem. W Polsce znane były wtedy jego rysunki, niektóre opowiadania, powieści i dramaty, ale nie było książki omawiającej całą twórczość. Miałam taką napisać. On zaproponował, żebym przyjęła koncept albumiku Toporanapoli wydanego przez Instytut Francuski w Neapolu w 1995 roku. Jest to coś na wzór encyklopedii: pod ułożonymi w porządku alfabetycznym hasłami znajdują się reprodukcje rysunków, plakatów, linorytów, czy fotografii odpowiadających hasłu… Roland uważał Toporanapoli za najlepszą książkę o sobie.

Postanowiłam powtórzyć ten pomysł z dwiema modyfikacjami: każdej literze odpowiadało nie jedno hasło, lecz kilka, i postanowiłam wyrównać proporcje między ilością materiału wizualnego i literackiego (w pierwowzorze cytatów jest bardzo niewiele). Wybrałam fragmenty zarówno tekstów istniejących po polsku, jak i nieprzełożonych. Nawet jednak te znane u nas tłumaczyłam na nowo, chcąc – w moim pojęciu – lepiej oddać ducha autora. Jedno z haseł pod literą P brzmi „Przyjaciele o Toporze”, do którego nawiązałaś. Długo pracowałam nad tą książką, potem heroiczne zadanie ustalenia i zapłacenia praw za przedruk dwustu reprodukcji i kilkudziesięciu fragmentów tekstów stanęło przed redaktorkami W.A.B.

Kilkanaście lat pracy…                                          

Zanim zaczęłam czytać i wybierać fragmenty do przełożenia, spędziłam wiele czasu na odwiedzaniu polecanych przez Rolanda paryskich antykwariatów. Szukałam tam książek, których nakłady dawno się wyczerpały, i rozproszonych pism, gdzie zamieszczał świetne, ale mniej znane rzeczy. Usiadłam do pisania, dopiero kiedy zgromadziłam zajmującą kilka półek bibliotekę. Abecadło ukazało się osiem lat po zniknięciu Topora. Dzisiaj jest białym krukiem.

Opowiesz trochę o zawartości tej biblioteki i materiałach, które udało ci się zebrać?

Są w niej różne wydania powieści, dramatów, opowiadań; rozprawy o Rolandzie, katalogi wystaw, albumy, gry i inne obiekty nieliterackie. Do rarytasów należy czterotomowa edycja bajek Marcela Aymé’go z fantastycznymi kolorowymi ilustracjami Topora. Białym krukiem jest albumik Romana Cieślewicza z 1975 roku, ciekawa jest księga o filmach René Laloux, z którym Topor zrobił Ślimaki i Dziką planetę, oraz kolekcja katalogów wystawowych ojca, Abrama Topora. Taka zbieranina…

Gry i piosenki? W jaki sposób pomogły Ci pisać o Toporze?

Pomogły mi lepiej go zrozumieć. Bo mimo melancholijnej podszewki, a może dzięki niej, lubił się bawić. Próbując przegnać smutek, bawił się do upadłego. Potrafił do rana wyśpiewywać Una paloma blanca, rycząc ze śmiechu. Pisanie tekstów piosenek – o Paryżu, o zakochanych, o Muzeum Okropności – było wyrazem sympatii dla kultury popularnej. Tak jak surrealiści, kochał gry. Oczywiście chodziło nie o to, żeby wygrać, lecz spędzić czas razem. Podczas któregoś ze spotkań Marcin Giżycki zrobił nam serię zdjęć przy nowej planszówce: Roland, jego syn Nicolas i ja, wszyscy bardzo skupieni. Mam nawet wymyśloną i zaprojektowaną przez Rolanda, pięknie narysowaną grę z 1964 roku, TOPSYCHPOR. Dziś rarytas.

Da się krótko opisać zasady tej gry?

Używa języka testów psychologicznych, podkpiwając sobie z nich. W czerwonym pudełku jest sześć sporych plansz przedstawiających różne miejsca, jak choćby uliczkę w mieście, cmentarz albo sypialnię. Gracz ma do dyspozycji trzynaście wyciętych obrazków, które przedstawiają między innymi ślepca, niemowlaka, akt męski pokazany od tyłu czy wilkołaka w płaszczu. Gracz dowie się czegoś o sobie, w zależności od tego, który obrazek wybierze i na jakim tle go ustawi. Na przykład, jeśli niemowlaka umieści na cmentarzu: „Lubisz afiszować się z prowokacyjnymi poglądami i ponurymi myślami. Cechująca cię jasność umysłu i niechęć do litowania się nad innymi i nad sobą powoduje, że przypisuje ci się skłonności destrukcyjne. Wokół ciebie – powiadają – nadzieja umiera. Jakże błędny to pogląd! Jesteś pełen entuzjazmu, miłości, masz żelazny kręgosłup moralny. Jesteś urodzonym optymistą. Najlepszy dowód, że zadajesz sobie tyle trudu, by stawić czoła konformistom i wszelkim zakazom”.

A co było po tym, jak już zebrałaś materiały i wydałaś książkę?

W 2007 roku wyszła we Francji biografia Frantza Vaillanta Roland Topor. Zduszony śmiech, dwa lata później przełożona na polski. Potem długo nie było niczego, a ja myślałam, że moja przygoda z Rolandem się skończyła. Aż w 2020 roku zwrócił się do mnie Pio Kaliński, szef Lokatora, z którym od początku istnienia wydawnictwa i księgarni organizowaliśmy liczne Toporowskie imprezy. Nazwa zobowiązuje! Pio zaproponował, żebym na dwudziestolecie wydawnictwa napisała własną relację o autorze Chimerycznego lokatora: o naszej znajomości, przyjaźni, anegdotach, o których wcześniej tylko opowiadałam. Podsunął też pomysł, żeby rozdziały miały tytuły zaczerpnięte z Myśli zawiązanych na supełek, zbioru aforyzmów, które tłumaczyłam jeszcze do Abecadła. I tak powstała książka zupełnie inna od pierwszej, znacznie bardziej osobista, przyglądająca się mojej fascynacji wyobraźnią Topora z perspektywy ćwierci wieku. Tytułowe archipelagi nawiązują do tego, co kiedyś powiedział mi Roland. Że istnieją dwa rodzaje autorów: jedni starają się sprostać oczekiwaniom szerokiej publiczności, a inni piszą, co im w duszy gra. Druga droga jest dłuższa i bardziej wyboista, ale koniec końców okazuje się, że dosyć jest mieszkańców archipelagów, którzy się odnajdują w takiej literaturze. Sam oczywiście należał do drugiej grupy.

Tak, społeczność archipelagów Topora jest liczna. Widać to choćby po tym, ilu tłumaczy i tłumaczek przekładało jego dzieła na język polski. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych głównie Tomasz Matkowski, potem byli Jan Kortas, Michał Krzykawski, Marta Eloy Cichocka i Ewa Kuczkowska, którą kojarzymy z dramatami Topora. Sama znakomicie przełożyłaś Bal na ugorze, Księżniczkę Anginę i opowiadania ze zbioru Made in Taiwan, copyright in Mexico. O historii przekładów z Topora można by pewnie napisać osobną książkę.

Ktoś to kiedyś zrobi. Ja od początku upominałam się o Topora mniej młodzieżowo-fajowskiego, a bardziej poetycko-nostalgicznego. Oczywiście wszystkie te nuty – i wiele innych – są obecne w jego twórczości, ale wydawało mi się, że ta równowaga nie zawsze była zachowana w wyborach tłumaczy. Na moje odczuwanie jego języka wpływało pewnie to, że się znaliśmy i wiedziałam, że błazeńska poza jest maską, że sprowadzanie języka opowiadań do wulgarnego żargonu jest przekłamaniem. Jego język literacki, tak zresztą jak i wizualny, składa się z tylu różnych barw! Esencję złożoności Rolanda-twórcy i Rolanda-człowieka widzę w smutnym – a może tylko melancholijnym – spojrzeniu, jakie posłał mi kiedyś przez stolik w Brasserie Lipp. Takim uwiecznił go Marcin Giżycki na zdjęciu przedrukowanym w Abecadle.

W jaki sposób upominałaś się o Topora nostalgicznego? Na pewno wznowienie Balu na ugorze jest ukłonem w tę stronę.

Pisząc o nim jako o poecie i filozofie, a nie tylko zgrywusie. W latach dziewięćdziesiątych  powołałam do życia wraz z Marcinem Giżyckim oraz Janem i Joanną Gondowiczami Wydawnictwo małe, między innymi po to, żeby wydać Księżniczkę Anginę (żadne z istniejących wówczas wydawnictw nie było zainteresowane), a potem Bal na ugorze, we współedycji z W.A.B. Do tłumaczenia wybierałam książki, w których brzmi głos Topora-poety i filozofa: Bal, Anginę, Alicję w Krainie Liter i Made in Taiwan. Copyright in Mexico. Potem doprowadziłam do wznowienia w nowym wieku Balu i Anginy u Soni Dragi.

Ciekawe są losy jednego z pierwszych tłumaczy Topora, Matkowskiego. Mieszka w Polsce, ale publikuje po francusku, jest autorem pierwszego przekładu Chimerycznego lokatora oraz słynnych Czterech róż dla Lucienne, które swego czasu mieli na półce prawie wszyscy.

Z Tomaszem Matkowskim widywałam się lata temu w Instytucie Francuskim w Warszawie. Potem nasze drogi się rozeszły, kiedy zaczęłam spędzać sporo czasu w Stanach. Przygotowując ostatnie wznowienie Chimerycznego lokatora, krakowski wydawca długo starał się nawiązać z nim kontakt. Niestety bez skutku.

Jakie były największe trudności związane z pracą nad wydaniem Dzieł wybranych Topora?

Wybór. Embarras de richesse! Stanęło na powieściach, dramatach i opowiadaniach, ale szkoda mi różnych form mniej oczywistych i mniej w Polsce znanych.

Na przykład?

Mam na myśli manifesty, jak choćby Manifest autoszkoły czy Krótkie memento paniczne. Albo wyliczanki, na przykład Sto argumentów na rzecz niezwłocznego samobójstwa. Aforyzmy zebrane w Myślach zawiązanych na supełek, genialne teksty pisane do książek lub albumów innych artystów. W Abecadle i Archipelagach przełożyłam tylko fragmenty poetycko-filozoficznego wstępu do albumu Co za świat!, pokazującego zdjęcia turystów Martina Parra. W tomie zbierającym takie hybrydyczne, mniej oczywiste formy mógłby się znaleźć cały ten wstęp.

Podzieliłabyś się tu jakimś fragmentem tego wstępu w swoim przekładzie?

„Podróż stała się towarem, jak każdy towar podległym tym samym prawom rynku. Rozpaliła wyobraźnię konsumentów, karmioną pismami, filmami, telewizją. Gdzie indziej są nie tylko czarujące pejzaże, ale i egzotyczne przykłady natury ludzkiej, dziwnych napojów, wspaniałych potraw, innych stylów życia, słynnych budowli, może dobrych interesów.

Masowa turystyka wyrasta z ideologii konsumpcyjnej, jak wyprawy krzyżowe, święte wojny czy pielgrzymki były owocem wiary. […]

Turyści nigdy nie żyją w czasie lokalnym, ponieważ przybywają bądź to z przyszłości, bądź z przeszłości, w zależności od strefy czasowej, z której wyruszyli.

*

Niekiedy turystę nachodzą wątpliwości: czy rzekome cuda, które mu pokazują, są na pewno autentyczne? Sprawiają wrażenie całkiem nowych! Czy lokalna ludność w zmowie z przewodnikami nie chce się aby zbyt ochoczo dzielić kulturalnym bogactwem? Turysta podejrzewa, że tubylcy zastąpili oryginały kiepskimi podróbkami. Robi zdjęcia, które zamierza wykorzystać później w sądzie jako dowody rzeczowe.

Turysta szybko robi się zblazowany. Pozuje na tle ruin, lecz odwraca się do nich tyłem, pokazując w ten sposób, że tu był, ale że miejsce nie zrobiło na nim specjalnego wrażenia. Przyjmuje dumną postawę barana, który pozuje przed martwym lwem i tak jest odważny, że nie zwraca nań uwagi.

*

Obojętne, czy jest gorąco, czy zimno, czy leje jak z cebra – zawsze zdumiewa ich klimat. Odkrywają wilgoć wody, pieczenie słońca i zimno lodu. Każda zmiana pogody traktowana jest jako nowe doświadczenie, mające uczynić ich godnych Miejsc dla Odświętnych Snobów.

*

W Wenecji na placu Świętego Marka stwierdzają ze zdumieniem, że z nieba pada ptasie gówno.

*

Wśród turystów krąży wiele dziwnych opowieści. Niektórzy twierdzą na przykład, że podpatrzyli rzeźby w trakcie zmiany pozycji. Inni w nieskończoność liczą kolumny świątyni, przekonani, że nie wszystkie im pokazano. Przeistoczeni w nomadów, oskarżają ludy osiadłe o złodziejstwo.

*

Dzieci nie pojmują sensu tych absurdalnych przemarszów. Są jednak dumne, że uczestniczą w zabawie dorosłych, których zachowanie usiłują małpować. Wybałuszają oczy i z okrzykiem zachwytu wskazują palcem na oślep w stronę kościoła czy gabloty w muzeum.

*

Czasem turyści zaprzyjaźniają się z ludnością tubylczą. Wymieniają kilka banalnych zdań, które we wspomnieniach urosną do gigantycznych rozmiarów.

*

Turystyka erotyczna przyciąga głównie miłośników niedojrzałych owoców. Za skromną opłatą mogą oni bezkarnie gwałcić chłopców czy dziewczynki. Owe wybryki na antypodach mają na nich wpływ tak zbawienny, że po powrocie są w domu bezkompromisowymi moralistami.

*

Niektórzy turyści, opanowani myślą o Księdze Guinnessa lub niemający wiele czasu, zaliczają w jeden dzień kilka europejskich stolic. Przemęczeni przewodnicy niestety nie dotrzymują im kroku. Zdarza się więc, że turyści mylą Luwr z Buckingham Palace czy Eskurial z Koloseum. Spowodowane owymi pomyłkami szkody są jednak minimalne.

*

Każde stado ma swą parszywą owcę, turystyka masowa nie stanowi odstępstwa od tej reguły. Zdarzają się więc w jej szeregach ekshibicjoniści, którzy pod pozorem zwiedzania Miejsc dla Odświętnych Snobów marzą tylko o odsłonięciu swych części intymnych na oczach osłupiałych turystów”.

– rozmawiała Joanna Piechura