Aktualności

Uroczystość wręczenia Nagrody Transatlantyk, fot. Bogdan Kuc
15.06.2015

Laudacja dla Laurence Dyèvre

„Proszę pozwolić, że zacznę w sposób nietypowy, od katalogu nazwisk i nazw, czyli od pewnego rodzaju festynu lingwistycznego: Fernand Nathan, Jean-Claude Lattès, Albin Michel, Olivier Orban, Calmann-Lévy, Mercure de France, Stock, Solin, Arthème Fayard, Flammarion, Maren Sell, Christian Bourgois, P.O.L., Balland, Actes Sud, Noir sur Blanc, Le Passeur, Le Rocher, Pauvert,  de l’Olivier, Balland/Solar, Anatolia-Le Rocher, Bragelonne, Les mille et une nuits, Les Arènes, Gallimard.

To, zgadliście państwo, lista wydawnictw, które publikowały przekłady Laurence Dyèvre, dzisiejszej laureatki Transatlantyku. 26 wydawnictw – o pięknych nazwach. Wymieniając je czułem się tak, jakbym czytał wiersz – poezję konkretną i czułą, a chwilami nawet zrozumiałą.

Wśród tych wydawnictw są najbardziej znane, historyczne domy, jak Flammarion (założony przez Ernesta Flammariona, brata sławnego astronoma, Camille'a Flammariona), Fayard czy Gallimard (ten ostatni założony z poduszczenia Andre Gide’a i jego przyjaciół z niezwykle utalentowanego pokolenia 1870, pisarzy, którzy doprowadzili też do powstania bardzo wpływowego czasopisma, »La Nouvelle Revue Francaise«). I Calmann-Levy (Michel Lévy Frères, poprzednik Calmann-Lévy, wydał przecież Madame Bovary).

Długo mieszkałem we Francji i nieraz, w poczekalni u dentysty czy u lekarza, przerzucałem stronice różnych czasopism (zawsze też pamiętając o tym, że Józef Czapski odkrył dzieła Stanisława Brzozowskiego – a było to wydarzenie, które zmieniło jego życie – w poczekalni u krakowskiego dentysty! co za czasy, teraz małopolscy stomatolodzy proponują pacjentom periodyki takie jak »Gala«, »Party« czy »Twój celebryta«), i znajdowałem tam na przykład wciąż jeszcze istniejącą »La Revue des Deux Mondes«, pismo, które swój najlepszy moment przeżywało w połowie XIX wieku i które abonują już chyba tylko dentyści, albo »Les Temps Modernes«, organ egzystencjalistów, który dziś dogorywa – właśnie w lekarskich poczekalniach.

Albo jeszcze Mercure de France, dom wydawniczy mający antenatów w XVII-wiecznej Francji; później, w wieku XIX, ożywiony i odnowiony pod zmienioną nieco nazwą stał się przystanią, naprzód dla symbolistów i potem dla następnych pokoleń poetów i prozaików (m.in. Paul Leautaud, kronikarz życia ludzi i kotów, którego kiedyś czytałem z ciekawością, związany był trwale z tym domem). Bardzo znane czasopismo pod tym samym tytułem docierało na kresy Europy, do Odessy i dalej – pisał o tym nostalgicznie i pięknie Jerzy Stempowski.

A teraz inny katalog, lista polskich autorów, których tłumaczyła Laurence: Henryk Sienkiewicz, Piotr Wojciechowski, Andrzej Bobkowski, Andrzej Żuławski, Janusz Głowacki, Marek Nowakowski, Ewa Pokas, Ryszard Kapuściński, Edward Stachura, Czesław Miłosz, Stanisław Lem, Sławomir Mrożek, Terasa Torańska, Ida Fink, Maria Nurowska, Henryk Grynberg, Wojciech Kuczok, Zbigniew Domino, Mariusz Wilk, Jan Kott, Zbigniew Herbert, Magdalena Tulli, Leszek Kołakowski, Jerzy Pilch, Andrzej Sapkowski, Leopold Tyrmand, Artur Domosławski, Marek Krajewski. Oraz mówiący te słowa.

Ale też – zostawmy na boku poezję katalogów – wyobraźmy sobie, jaki ogrom pracy kryje się za oboma spisami, autorów i wydawnictw. Tłumacze niekiedy pracują z niewielką liczbą wydawców, szczęśliwcy wiążą się z jednym wydawnictwem, niekiedy z dwoma, może trzema. A tu aż 26 domów wydawniczych. Wyobraźmy sobie: 26 adresów. 26 dyrektorów. 26 sekretarek. 26 portierów.     

Dość jednak żartów – najważniejsze jest to, że Laurence Dyèvre jest wspaniałą tłumaczką. Kimś, kto jest wielkim znawcą języka – jest zakochana we francuszczyźnie, języku precyzyjnym i melodyjnym, rubasznym u Rabelais, eleganckim u Paula Valéry. Nie wiem, czy jest zakochana w naszym języku, nie wypadało mi o to pytać. Sądząc po wynikach jej pracy musi mieć pewną czułość dla polszczyzny – w przeciwnym razie nie mogłaby tak pięknie tłumaczyć, nie udawałaby się jej ta magiczna metamorfoza – »toujours« w »zawsze«, »jamais« w »nigdy«.

Laurence należy do pewnej rodziny, do naszej rodziny, rodziny tych, dla których literatura jest czymś niezbędnym, dla których język, wyobraźnia i wzruszenie, zapisane na kartach papieru – czy w elektronach nowszych postaci książki – jest czymś, bez czego życie traci swój blask, jest zwierciadłem – a nawet czymś więcej niż zwierciadłem, reflektorem oświetlającym nasze życie. Jesteśmy rodziną, zawsze otwartą na nowych przybyszów. Kiedy czytamy listy Gustawa Flauberta czy Aleksandra Wata, tak różne, rozpoznajemy się w nich, znajdujemy w nich to samo pragnienie życia podwójnego, podwojonego w refleksji, w wierszu, w opowiadaniu, w powieści. Jesteśmy rodziną, może sektą, zapewne malejącą, ale z pewnościa nie skazaną na zagładę, i Laurence jest jedną z niezbędnych uczestniczek tej sekty – nie chcę powiedzieć »kapłanek«, bo nie ma w sobie nic kapłańskiego, nie, jest po prostu jedną z nas, uważną czytelniczką i autorką, jest tłumaczką, a tłumacz – to brzmi dumnie, by strawestować klasyka.

Jest wspaniałą tłumaczkę – cieszę się, że mogę z nią współpracować.″

- laudacja Adama Zagajewsksiego dla Laurence Dyèvre wygłoszona podczas uroczystości wręczenia Nagrody Transatlantyk 2015.