Aktualności
Symbioza
Waldemar Bawołek uprawia prozę artystyczną. Jest to pojęcie z gatunku vintage, nikt by się teraz w Polsce (a i na świecie) nie przyznał, że coś takiego robi. A Bawołek tak, on jest artystą słowa, jest nim przede wszystkim.
Jego proza nie ma nic wspólnego z modną obecnie „literaturą gatunków”, są to oczywiście powieści i opowiadania, każde z nich ma jednak swoistą, założoną przez autora i wirtuozowsko zrealizowaną formę, inkorporującą wprawdzie elementy tego lub owego, nigdy jednak nie wynikającą z odruchu „formatowania”. Można by tę twórczość zaliczyć do „literatury małych ojczyzn”, czy ma to jednak sens? Mała ojczyzna (podbeskidzkie Ciężkowice) jest dla Bawołka po prostu środowiskiem naturalnym, nie zaś środkiem do osiągania marketingowych efektów.
„Echo słońca”, nowa powieść autora, zaleca się więc przede wszystkim formą, narracja ciągła (dotycząca relacji starzejącego się syna z sędziwą matką) przetykana jest tu „opowiadaniami”, wiążącymi się z wątkiem głównym luźno, niekiedy wręcz odlegle. „Opowiadania” są jednak bardzo ważne, to w nich dochodzi do popisów kunsztu, z których tego pisarza znamy. „Echo” jest bowiem tyleż nawiązaniem, co i zerwaniem. Nawiązaniem do stosowanych wcześniej metod, ujęć narracyjnych (mamy tu choćby „obowiązkowy”, znany z poprzednich książek Bawołka, obszerny epizod oniryczny), zerwaniem natomiast z dotychczasowym hermetyzmem – jest to pierwsze z dzieł tego autora, któremu możemy przyznać walor „przystępności”.
Pierwszoplanowa postać kobieca po raz pierwszy określona zostaje wprost jako matka – dotychczas występowała ona jako kochanka, żona lub siostra – dochodzi tu więc do ostatecznego odsłonięcia pewnej (ponurej) sytuacji egzystencjalnej, jednocześnie wszak bohater męski, będący wcześniej po prostu „Waldkiem”, przywdziewa maskę „Skrytka” – nie jest więc tym, za kogo go wszyscy biorą, jest „przebranym księciem”, zarazem poniżonym i wywyższającym się, należącym do opisywanej społeczności, wpisującym się w nią, ale też mającym w zanadrzu swoje „urojone światy”, w których chętnie przebywa. Jest to bohater z gruntu romantyczny, acz powstrzymujący się od „działania”, przyczajony w intensywnym byciu sobą, tyleż empatyczny, co i bezlitosny, zadomowiony w podłej knajpie, ale równie swobodnie buszujący w zasobach literackiej i muzycznej awangardy. Kogoś takiego jeszcze w prozie polskiej nie mieliśmy.
Matka natomiast jest zarówno jego źródłem utrzymania, jak i utrapieniem, osobą z krwi i kości, ale też Boginią. Przy czytaniu „Echa słońca” przypomina się ten fragment z Goethego [Faust cz. II, przeł. E. Zegadłowicz, s. 82]:
W samotności królują wyniosłe boginie,
ni czasu, ni przestrzeni nie ma w ich krainie;
Bóstwa groźne – to MATKI!
Przebywająca w odosobnieniu (rzadko kiedy wychodzi z domu, chyba że do biblioteki albo do lekarza) matka bohatera pełni funkcję żywicielki, zarazem jednak nieustannie przyjmuje dary (w postaci zakupów, z których nigdy nie jest zadowolona) oraz hołdy, nieustający korowód pozdrowień przynoszonych przez Skrytka z miasta ma charakter ewidentnie rytualny. Tych Bogiń jest znacznie więcej, opiekują się nimi Skrytkowi „towarzysze niedoli”, kumple z knajpianej altany, oni zresztą zwykle umierają wcześniej, zmorzeni swoją wyczerpującą, „męską” egzystencją. Matki zaś pozostają, niczym byty spoza czasu i przestrzeni.
Literackim punktem odniesienia dla „Echa” jest (wznowiona niedawno) powieść Carlo Emilio Gaddy „Poznawanie cierpienia”, również traktująca o synu-pisarzu i jego matce, o ile jednak u Gaddy relacja ta oparta jest na zaszłościach i wręcz nienawiści, o tyle u Bawołka powinniśmy nazwać ją „symbiotyczną”, nie jest to sytuacja konfliktowa, raczej oparta na nieustającej grze potrzeb i interesów. Któż zresztą broni nam sięgnąć bliżej, do filmów Xaviera Dolana, tam bohaterowie są co prawda w innym wieku, lecz problemy pozostają te same.
Książce Bawołka zarzuca się często brak wyrazistego finału, kończy się ona tak jak i zaczyna, sytuacją życiowego impasu. Chodzi wszak o to, by – po pierwsze – dać wycinek egzystencji, która nadal trwa, nie przestaje być tak bolesna, jak była. Po drugie zaś, finał następuje mniej więcej w środku powieści, jest to historia ścięcia wiekowej akacji, rosnącej pod domem Skrytka i jego matki. Jeśli pamiętamy mityczną historię Filemona i Baucis, możemy dostrzec tu ciekawą trawestację: jedni zostali przez Bogów zamienieni w drzewa, by nie musieli patrzeć na swoją śmierć, drugim odebrane zostaje drzewo, na które całe życie patrzyli – od tej pory nadchodząca śmierć będzie ich jedynym widokiem.
„Echo słońca” nie jest jednak utworem wyłącznie smutnym – skrzy się najwyższej klasy dowcipem, urokiem „podsłuchanych” rozmów, bogactwem doznawanych przez narratora/bohatera epifanii. Doskonały epizod „szpitalny” ma proweniencję surrealistyczną, jest cierpki i pełen okrucieństwa, po czym przenosimy się w dziedzinę baśni, którą przynosi fragment „miłosny”. Wielka panuje tutaj rozmaitość atrakcji, inteligencja i wyobraźnia autora buzuje przy absolutnym minimum pobieranych ze świata informacji. Bawołek pisze „przeciw nieistotności życia” (sam to kiedyś napisałem, on to teraz powtarza), każdy potencjalny czytelnik powinien sobie tę nieistotność uświadomić i z nią walczyć.
- Adam Wiedemann
Czarne
Wołowiec, lipiec 2017
125 × 195mm
192 strony
ISBN: 978-83-8049-539-5