Aktualności

06.02.2007

"British Council i Instytut Książki chcą rozpropagować w Polsce anglosaską modę na grupy czytelnicze"

Grupy czytelnicze (reading groups) w USA istnieją od 1926 r. Swój rozkwit przeżywają od lat 90. Anglicy skopiowali je od Amerykanów, uwzględniając różnice kulturowe: Amerykanie to nacja otwarta, niewstydząca się głośnej wymiany poglądów. Od dziecka przyzwyczajani są do team work - pracy w grupie, prowadzącej ich zdaniem do samorozwoju poprzez konfrontację z poglądami innych.

Anglicy, bardziej zamknięci w sobie i wycofani, też znaleźli sposób na przełamanie lodów: spotkania zamiast w bibliotekach urządzają także w pubach, bo przecież nic tak nie pomaga w pozbyciu się blokad jak kufel piwa.

W świecie anglosaskim doszło do specjalizacji: osobne grupy zakładają wielbiciele kryminałów czy poezji, swoje założyli chrześcijanie, lesbijski czy geje. W USA są nawet firmy, które opłacają wykładowców, żeby przychodzili raz w miesiącu do pracowników, którzy w porze lunchu zamiast o futbolu i serialach rozmawiają o książkach.

Ale reading groups spotykają się nie tylko w bibliotekach, salkach przykościelnych, pubach czy domach prywatnych. Mogą spotykać się online. Prowadzone na stronach internetowych pozwalają forumowiczom wypowiadać się na temat książek. I tak np. brytyjski dziennik "The Guardian" ma swój Book Club prowadzony przez profesora literatury Johna Mullana. Omawia się jedną książkę miesięcznie. Mullan pisze krótkie eseje, autor książki udziela wywiadu, którego można odsłuchać, a czytelnicy przez miesiąc toczą debatę na forum.

Rynek amerykański szybko zareagował na popularność klubów: pojawiły się poradniki, jak założyć i utrzymać grupę, listy "250 tytułów, które gwarantują prowokacyjną dyskusję". Reading groups to dobry interes - przyciągają czytelników do gazet i księgarń, a biblioteki dostają dzięki nim dotacje. Poza tym grupy mają znaczący wpływ na rynek: wyznaczają trendy, mają wpływ na nakłady i popularność autorów. Ich istnienie to także dobry interes dla wydawnictw. Brytyjski Penguin daje uczestnikom "swoich" grup 20-procentowy rabat. Przyznaje też co roku nagrodę dla najlepszej grupy. W zeszłym roku wygrała grupa kobieca z parafii Goadby Marwood w hrabstwie Leicestershire - panie pracujące na roli, żona wikarego i prawniczka. Jury uznało, że gdyby nie klub, nie miałyby one szans na spotkanie, bo pochodzą z różnych sfer społecznych. W nagrodę brytyjska autorka Marina Lewycka ("Zarys dziejów traktora po ukraińsku") odwiedziła je i poprowadziła dyskusję na temat swojej książki. - Tak naprawdę te odwiedziny to była nagroda dla mnie, bo poznałam fantastyczne kobiety, które nakarmiły mnie domowymi pasztecikami, serem i winem - pisała potem Lewycka.

Sensacją w Wlk. Brytanii okazała się grupa czytelnicza, której spotkania transmitowane są w telewizji na kanale Channel 4. Gospodarzami są prowadzący popularny talk show "Richard and Judy", którzy poza book club mają także wine club, gdzie polecają markowe wina. Wzorowany na amerykańskim "Oprah Winfrey Book Club" program potrafi zwiększyć sprzedaż omawianej książki nawet trzykrotnie, a niektórzy wydawcy konsultują z Richardem i Judy projekt okładek, by dobrze wyglądały w telewizji.

W Polsce reading groups istnieją od trzech lat w bibliotekach British Council. Gromadzą 300 osób. Ostatnie spotkanie w gdańskiej bibliotece BC poświęcone było nominowanej do nagrody Bookera książce Brytyjki Sarah Waters "Pod osłoną nocy". Kilkanaście mówiących po angielsku osób dyskutowało przy obowiązkowej cup of tea. - Dyskusje bywają zażarte - mówi prowadzący od dwóch lat grupę Martin Blaszk. - Czasem ludzie się unoszą.

Blaszk, Anglik polskiego pochodzenia, lektor angielskiego, ocenia, że po pierwsze, grupy zachęcają do czytania, po drugie, dają możliwość poznania nie tylko klasyki (np. Dickensa), ale przede wszystkim współczesnej literatury brytyjskiej, a po trzecie, są dobrym sposobem na kontakt z językiem.

Jedną z uczestniczek gdańskiej grupy jest mieszkająca w Polsce Angielka Helen Cattell. Jej mąż buduje w Gdańsku terminal kontenerowy. Trzy lata temu pracował w Jersey w USA. - Tam grupa spotykała się w salce przykościelnej, a lista lektur była wywieszana na tablicy przed kościołem - mówi Cattell. - Przychodziło 15 osób, w wieku od 20 do 70 lat.

Od paru miesięcy pracownicy polskiego British Council przygotowują wraz z Instytutem Książki powstanie Dyskusyjnych Klubów Książki (DKK) w Polsce. - Zgłosiło się już kilkaset bibliotek w całej Polsce, od miejskich po gminne - mówi Elżbieta Kalinowska z Instytutu Książki.

Polskie kluby ruszą w kwietniu. Trwa właśnie drukowanie plakatów, ulotek oraz ustalanie, gdzie jakie książki będą czytane. Termin nadsyłania formularzy z bibliotek do instytutu mija w połowie lutego. - Mnie samą ciekawi, ile wybiorą z naszych propozycji, a ile wymyślą sami i czy będą czytać więcej literatury polskiej, czy zagranicznej - mówi Kalinowska. - Kluby będą też zapraszać autorów czy krytyków literackich, a my będziemy im w tym pomagać.

Jakie będą zasady? British Council przygotowało poradnik dla moderatorów, np. co robić, gdy dyskusja się nie klei lub gdy jedna osoba zdominuje spotkanie. Czy trzeba przeczytać książkę, by przyjść na spotkanie? Niekoniecznie, ale warto spróbować ją dokończyć. Czy oceniamy gusta? Nie! Czy musimy się ze sobą zgadzać? Broń Boże, im więcej opinii, tym lepiej! Szanujmy jednak poglądy innych. Kalinowska: - Nikt nie powinien czuć, że nie ma wystarczającej wiedzy. To nie muszą być poważne dyskusje literackie, chodzi o dobrą zabawę.

Instytut Książki da na DKK 100 tys. zł - na zakup książek, reklamę klubów i koordynację ich działalności. Instytut czeka także na kolejną dotację z Ministerstwa Kultury. Chce przygotować zestawy książek, którymi biblioteki będą się wymieniać. Instytut dostał już formularze z 20 bibliotek m.in. z Elku, Pisza i Lidzbarka. - Wśród książek jakie chcą czytać są i Murakami, i Ugresic i Tokarczuk, i Eco - mówi Elżbieta Kalinowska. - To ambitna literatura. Grochola sama się obroni, bo sama się czyta, a Eco sam się nie czyta, trzeba trochę wysiłku.

Można zgłaszać się do Instytutu (www.instytutksiazki.pl), jeśli chce się założyć grupę nieformalną, która będzie się spotykać w kawiarni czy w domach uczestników. - Jesteśmy otwarci na wszelkie pomysły - mówi Kalinowska. - Jeżeli jakaś grupa zdecyduje, że od biblioteki woli pobliski pub, też jej pomożemy. 

Sebastian Łupak za www.gazeta.pl