Aktualności

17.09.2018

Książka tygodnia: „Dobranoc Auschwitz” Aleksandry Wójcik i Macieja Zdziarskiego

„Dużo mamuś umarło i nikt nie płakał”

Śmierć była normą, a nie nieszczęściem. Dzieci, które nauczyły się chować przed doktorem Mengele, nie płakały z bólu, gdy były poddawane eksperymentom, ani z żalu po mordowanych na ich oczach najbliższych. Wiedziały, że za płacz się umiera. To właśnie one są bohaterami reportażu Dobranoc, Auschwitz autorstwa Aleksandry Wójcik i Macieja Zdziarskiego.

Gdy 21-letni Stefan Lipniak wychodził z Auschwitz, był tak wycieńczony, że myślał, że nie zrobi ani kroku. Kilkadziesiąt lat później odkrył, że uwielbia spacerować. „Jeśli ocalałeś, masz większe poczucie obowiązku”. Bo przeżycia z niemieckiego obozu to jedno, a życie po wyzwoleniu, to drugie. Nasi Bohaterowie książki Wójcik i Zdziarskiego dożyli późnej starości. Z jednej strony mówią, że mają dosyć uczestniczenia w historii, ale jednocześnie żyją potrzebą niesienia świadectwa. Jeżdżą z prelekcjami do szkół, uczestniczą w rocznicach, ale powtarzają, że najchętniej ich wspomnień słuchają... młodzi Niemcy. Są proszeni o oprowadzanie po obozie. Józef Paczyński „przekracza bramę i od razu czuje się, jak u siebie”. Cieszą się, że przeżyli, ale niepokoi ich myśl, że „w oczach wielu ludzi ocalały wydaje się podejrzany”. W chorobach majaczą, wracając do obozowych wspomnień. Kilkoro z nich umiera, zanim książka trafi do księgarń. Ich opowieści jednak żyją i oby były żywe jak najdłużej w naszej pamięci.

Książka zbudowana jest wokół historii pięciorga ocalałych z niemieckiego obozu Auschwitz więźniów. Józef Paczyński trafił tam pierwszym transportem. Był od pierwszego dnia działania fabryki śmierci. Oficer powiedział więźniom: „to nie jest sanatorium. Tu jest niemiecki obóz koncentracyjny. Tu się żyje najwyżej trzy miesiące, a jak są między wami Żydzi albo księża, mogą żyć sześć tygodni”. Niemcy pytali też jeńców o liczbę złotych zębów. Paczyński na kartach książki wspomina położony niedaleko obozu ogród komendanta Rudolfa Hessa. Jego dzieci musiały dokładnie myć truskawki przed zjedzeniem, bo „w pochmurne dni pył z krematoriów osadza się na roślinach”. Paczyński został wkrótce fryzjerem Hessa. Po wojnie będzie musiał odpowiadać na pytanie, dlaczego nie poderżnął brzytwą gardła niemieckiemu katowi.

Marceli Godlewski był ezgekutorem Kedywu, któremu niemal natychmiast udało się uciec z obozu. Lidia Maksymowicz trafiła do Auschwitz w wieku trzech lat i do perfekcji opanowała umiejętność ukrywania się przed doktorem Mengele. Karol Tendera został zarażony tyfusem podczas eksperymentu medycznego. Stefan Lipniak spędził w obozie całą młodość. Doświadczenie Auschwitz sprawiło, że poznali śmierć od podszewki. Książka przeprowadza czytelników przez ich obozowe doświadczenia. Znajdziemy tu przede wszystkim relacje, pozbawione komentarzy poruszające opisy, żołnierskie słowa. Autorzy wprowadzają nas w świat traumatycznych przeżyć bohaterów bez znieczulenia. Bez taryfy ulgowej. Przywołując opowieści ocalonych, opisują choćby proces ulepszania metod uśmiercania ludzi i palenia zwłok. Niemcy robili wszystko, by zamordować jak najwięcej osób w jak najkrótszym czasie. W jednej komorze gazowej w ciągu kilkunastu minut można było zabić około dwóch tysięcy osób. Piekło to słowo, które nasuwa się samo i chyba jako jedyne nadaje się do opisania tego, co działo się za drutami kolczastymi niemieckiego obozu.

Publikację Wójcik i Zdziarskiego charakteryzuje niezwykła prostota. W przytaczanych relacjach bohaterów nie widać nadmiaru emocji, nie ma tu także epatowania brutalnością. Jest prawda, która nie potrzebuje żadnych dodatków, by do głębi poruszać. Jak na przykład wtedy, gdy czytamy, że dziecko nie płakało na widok zwłok matki. Dobranoc, Auschwitz to raport utkany ze wspomnień tych, którzy uciekli śmierci. Raport z piekła, który odpowiada na pytania o granice ludzkiej wytrzymałości. Ale nawet najlepsza książka nie odpowie na pytanie, jaki dramat rozgrywa się w sercu byłego więźnia Auschwitz. Nie rozwikła zagadki, dlaczego umierający Józef Paczyński mówi: „zabierzcie mnie do Oświęcimia”.

Sylwia Krasnodębska