Literatura

2018
Tomasz Grzywaczewski

Granice marzeń. O państwach nieuznawanych

Widma na Wschodzie

Państwa, których nie ma. Republiki widmowe. Produkujące plastikowe monety, ale posiadające organa władzy. Abchazja, Naddniestrze, Osetia Południowa, Doniecka Republika Ludowa, Górski Karabach. Wszystkie łączy niejasny status międzynarodowy, albo jego faktyczny brak. Łączy je jeszcze położenie geograficzne; wszystkie leżą w granicach dawnego Związku Radzieckiego i rozgrywane są przez współczesną Rosję. Do tego dochodzi bieda ich mieszkańców i na poły mafijne, a przynajmniej kumoterskie struktury władzy. I sowiecka mentalność, a z drugiej strony rodzące się poczucie narodowej wspólnoty. Można powiedzieć, że są to państwa w fazie przygotowawczej, ewentualnie, że w ich przypadku mamy do czynienia z organizmami efemerycznymi, płynnymi i wciąż przeobrażającymi się. W końcu leżą one w granicach innych krajów, które z kolei tych zbuntowanych prowincji nie uznają. Jednak fraza „w granicach” nie oznacza, że bariery nie występują. Nie jest rzeczą prostą dostać się z Gruzji do Abchazji, która przecież de facto pozostaje w jej granicach administracyjnych. Za fizyczną separację odpowiada przede wszystkim Federacja Rosyjska, która od zawsze grała niepodległościowymi dążeniami podbitych przez siebie narodów.

„Granice marzeń” to już kolejna książka reporterska Tomasza Grzywaczewskiego, znanego chociażby z „Życia i śmierci na Drodze Umarłych” będącego relacją z podróży przez Syberię. Grzywaczewski, chociaż metrykalnie młody, nie uległ modzie na relacjonowanie wędrówek po świecie z perspektywy własnego ja, więc jego teksty posiadają sporą wartość merytoryczną. Niespodzianką więc nie jest, że i tym razem autor zabiera czytelnika w podróż nie po swoich monologach wewnętrznych, ale po interesujących miejscach. Dodatkowo, co odróżnia go od wielu reporterów opisujących rzeczywistość, nie feruje wyroków i nie popiera żadnej ze stron. To naprawdę cenne, zwłaszcza gdy większość krajowych reportaży przypomina dziewiętnastowieczne nowelki tendencyjne. W „Granicach marzeń” żadnej tendencyjności nie uświadczymy. Widać to chociażby tam, gdzie Tomasz Grzywaczewski opisuje relacje między Gruzją a Abchazją. Polski czytelnik i odbiorca mediów przywykł do jednoznacznego spojrzenia na tę sprawę, w której Tbilisi walczy ze zbuntowaną prorosyjską prowincją. W reportażach autora problem ten nie jest taki trywialny, a co więcej – nie dostajemy jego rozwiązania. Czy wiedzieli Państwo na przykład o istnieniu abchaskiej drużyny piłkarskiej?

Jednym z bardziej interesujących tekstów zawartych w „Granicach marzeń” jest właśnie relacja z futbolowych mistrzostw świata, które miały miejsce w Abchazji w 2016 roku. Drużyny grające w tych zawodach zrzeszone były w CONIFA, czyli Konfederacji Niezależnych Organizacji Piłkarskich. W jej skład wchodzą takie egzotyczne organizmy państwowe jak na przykład Wyspy Czagos, Somaliland czy leżący na pograniczu pakistańsko-indyjskim Pendżab. Mistrzostwa, w których to właśnie gospodarze zostali zwycięzcami, jak pisze Grzywaczewski, stały się jednym z ważniejszych mitów założycielskich budującej się tożsamości narodowej. Bo pamiętać należy, że Abchazja nie jest obszarem jednolitym etnicznie, a związek jej mieszkańców z państwem nie jest budowany tylko na identyfikacji z określonym narodem. Podobnie rzecz ma się w Naddniestrzu, regionie Mołdawii, który dokonawszy secesji, również z pomocą Federacji Rosyjskiej, stał się bodajże najbiedniejszym miejscem we współczesnej Europie. Jednak z rozmów z mieszkańcami wyłania się jedno ważne zjawisko: narodowa duma nie jest tutaj tematem tabu jak na zachodzie kontynentu, ale jest ważnym czynnikiem konstytuującym wspólnotę. Wzrusza także determinacja, z jaką ci ludzie chcą, mimo trudności ekonomicznych czy społecznych, tworzyć własne państwa.

I tu pojawia się pytanie: na ile dążenia do samodzielności są uprawnione w momencie, gdy te oddzielone prowincje pozostają w granicach administracyjnych uznanych państw, więc są ich legalnymi częściami. Co, gdyby to samo stało się z naszym polskim Śląskiem? Czy równie łaskawie patrzylibyśmy na jego mieszkańców pragnących autonomii i oddzielających się, również fizycznie, od Rzeczypospolitej? Tutaj nie ma chyba jednoznacznej odpowiedzi, bo zależy ona od dystansu, jaki dzieli nas od danej sytuacji. W przypadku Naddniestrza, Abchazji, Osetii Południowej czy Górskiego Karabachu bardziej skłonni jesteśmy przyznać rację ich obywatelom. W końcu wychowani na historii polskich dążeń niepodległościowych, romantycznie chcemy wszystkim nacjom dać szansę na samostanowienie. I o tych właśnie dążeniach opowiadają „Granice marzeń”. Widzimy w niej i marzących o suwerenności, i twarde warunki międzynarodowe, z powodu których te wizje przyszłości raczej się nie spełnią. Taki jest właśnie Wschód: efemeryczny, płynny i w ciągłym ruchu. Ciekawy, a zarazem niepokojący. Ciekawszy niż dekadencki Zachód, ale i bardziej nieprzewidywalny i widmowy. Nawet gdy ujęty jest w akceptowane przez społeczność międzynarodową granice państwowe.

Michał Żarski