Aktualności

fot. Mikołaj Starzyński
03.08.2018

Nocny stolik #2. Rafał Kosik: Czytałem fantastykę, zanim wiedziałem, że tak to się nazywa

Rafał Kosik, jeden z najważniejszych współczesnych polskich pisarzy fantastycznych i autor popularnego cyklu dla młodzieży Feliks, Net i Nika, opowiada o tym, na jakich książkach uczył się czytać, o niechęci do lektur szkolnych, które niemal zabiły w nim miłość do literatury, o podziwianych pisarzach i… Muminkach jako książce formacyjnej.

Jaką książkę zabierzesz na urlop?

Szczerze mówiąc, nie miewam urlopów, staram się wypoczywać przy okazji wyjazdów zawodowych. A ponieważ jedziemy z Kasią (żoną, współwłaścicielką wydawnictwa Powergraph – przyp. red.) na targi książki do Pekinu, to chcę poznać tamtejsze realia oraz literaturę i czytam dwóch panów Liu. Cixina Liu i Kena Liu. Pierwszy to Chińczyk, a drugi to Amerykanin chińskiego pochodzenia.

Cixina Liu polecał sam Barack Obama.

Skończyłem właśnie czytać Problem trzech ciał i dzisiaj zacznę drugi tom, może zdążę przeczytać całą trylogię przed wyjazdem.

Podoba ci się?

Ciekawe doświadczenie, ale pewnie nie zostanę fanem chińskiej fantastyki.

Dyplomata.

Mamy w Polsce fantastykę na tym samym poziomie, może nawet lepszą. Bohaterowie Cixina Liu wydają mi się papierowi. Później stwierdziłem, że może to specyfika chińskiej kultury. Bo, jak wiadomo, w Chinach silniejszy akcent stawia się na społeczeństwo aniżeli na jednostkę. Więc może to jest celowy zabieg. Pozazdrościć można natomiast przygotowania naukowego.

A spoza fantastyki?

Czekają mnie Niksy Nathana Hilla, gruba cegiełka, więc na wyjazd nie będę jej brał.

Dlaczego akurat to?

Znajomi polecali. Spoza fantastyki przeczytałem też ostatnio Ścieżki północy Richarda Flanagana.

Dostał za nią Bookera. Sądzisz, że zasłużenie?

Zachwalano mi tę książkę. Ktoś mówił, że to najlepsza powieść, jaką w życiu przeczytał. Jest rzeczywiście bardzo dobra, ale nie nazwałbym jej najlepszą na świecie.

Co jeszcze ostatnio czytałeś?

Czytałem niedawno Marsjanina Andy’ego Weira. I znowu, naukowo jest bardzo dobrze, ale literacko już tak sobie. Miałem wrażenie, że to fabularyzowana instrukcja obsługi Marsa.

Miałem podobnie z jego Artemis – istny poradnik jak przetrwać na Księżycu. Z historią potraktowaną po macoszemu.

Bardzo podobały mi się pomysły techniczne, bo trudno o lepsze pokazanie losów samotnego bohatera na obcej planecie. Natomiast brakowało mi tam człowieka.

Podobała ci się ekranizacja Ridleya Scotta?

Niestety zobaczyłem film w sali 5D. Nigdy więcej. Dmuchało i bujało fotelami. Tak mi to przeszkadzało, że nie dało się oglądać. A niedawno czytałem jeszcze „Hyperiona” Dana Simmonsa. I to było bardzo dobre.

Czyli głównie fantastyka.

Nie ukrywam, że najbardziej lubię fantastykę naukową, sprawia mi największą przyjemność. Ale czytam różne rzeczy.

Reportaż?

Zdarza się, ale nie pasjami. Na przykład Białą drogę Jacka Hugo-Badera.

Faktycznie, nowość to nie jest.

To nie tak, że nie chcę czytać reportażu, ale człowiek ma ograniczony czas, a czeka spora kolejka książek i trzeba dokonywać selekcji.

Zdarza ci się czytać po angielsku?

Marsjanina właśnie czytałem w oryginale. Robię to, żeby ćwiczyć język. Ma to sens, kiedy nie trzeba bez przerwy zaglądać do słownika, co odbiera przyjemność czytania. Próbowałem walczyć z Behemotem Petera Wattsa, ale odpadłem i dokończyłem po polsku.

Jako wydawca czytasz dużo nadesłanych tekstów?

Mamy od tego beta readerów. Ja czytam zazwyczaj na późniejszym etapie, chyba że znam już autora.

Szybko zarzucasz lekturę niedobrej książki?

Jeśli chodzi o zgłoszenia do wydawnictwa, to zazwyczaj po przeczytaniu dwóch pierwszych stron widać, czy tekst się do czegoś nadaje. Prawdę mówiąc, rzadko jest tak, że ktoś nieznany, ktoś zupełnie znikąd wysyła nam świetny tekst. Najczęściej dobry tekst przychodzi z polecenia znajomych albo zaprzyjaźnionych wydawców, którzy na przykład nie publikują u siebie fantastyki i odsyłają autora do nas. My też robimy podobnie, kiedy ktoś wysyła nam przykładowo romans.

A z polskiej literatury współczesnej coś cię ostatnio przekonało?

Guguły Wioletty Grzegorzewskiej. Bardzo fajna opowieść, przeczytałem z przyjemnością, choć to przecież nie moja literatura. A poza tym nie będę ukrywał, że czytam głównie książki, które wydajemy. Wojtek Zembaty mi się bardzo podobał. Napisał rok temu powieść Głodne słońce. To historia alternatywna Ameryki Południowej, która nie została podbita. Czytałem też nową książkę Jakuba Małeckiego, która dopiero się ukaże na jesieni pod tytułem Nikt nie idzie. Zapowiada się fajna rzecz. Czekam na nowego Jacka Dukaja, który dawno nic nie napisał. Starość aksolotla była bardzo dobra, chciałbym przeczytać jego następną rzecz, choć mam wrażenie, że znudziła go już nieco forma powieści i pisze coraz bardziej eksperymentalnie.

Co poza powieściami czytujesz?

Książki popularno-naukowe. Ostatnio skończyłem bardzo ciekawe Życie na krawędzi. Erę kwantowej biologii dwóch autorów Al-Khaliliego i McFaddena.

Na jakich książkach uczyłeś się czytać?

Jako dziecko czytałem fantastykę, zanim wiedziałem, że tak to się nazywa. Po prostu pewien rodzaj książek bardziej mi się podobał, a potem odkryłem, że to osobny gatunek. Zresztą literatura dla najmłodszych to przecież najczęściej fantastyka – popatrzmy choćby na baśnie.

Jaki miałeś stosunek do lektur szkolnych?

Koszmar… Pamiętam Rogasia z doliny Roztoki. Co mnie obchodzi jakiś jeleń?

Jeszcze mi powiesz, że Pies, który jeździł koleją też ci się nie podobał.

To akurat było fajne, ale nie żartuję: lektury szkolne niemal zabiły we mnie miłość do literatury. Ocaliło mnie tylko to, czytał mi tata i sam zacząłem szukać książek spoza kanonu.

Pierwsze „dorosłe” lektury?

Przeczytałem wcześnie Stanisława Lema. Wszystko, co było dostępne. Jedna książka mi się tylko nie podobała, Pamiętnik znaleziony w wannie. Taka kafkowska historia, osadzona w nieokreślonej przyszłości, przeszkadzała mi w niej stylistyka absurdalnego snu. U Kafki mi nie przeszkadza, ale u Lema tak. Lubię Kafkę i lubię Lema, ale kiedy to się połączyło, wyszło coś dla mnie niestrawnego.

Co z Lema lubiłeś najbardziej?

Cenię Solaris, Niezwyciężonego, Bajki robotów, Cyberiadę, lubię jego powieści z środkowego okresu twórczego, kiedy jeszcze nie wszedł w publicystykę i filozofię. Właściwie przeczytałem chyba wszystkie jego książki.

A miałeś jakąś lekturę formacyjną?

Muminki są dla mnie bardzo ważne. Wciąż do nich wracam, to naprawdę mądra książeczki, również dla dorosłych. A poza tym ważny był dla mnie Niezwyciężony Lema. Książka pełna technicznych opisów, a jednocześnie pasjonująca fabularnie. Fascynowało mnie także to, że po raz pierwszy spotkałem się z bohaterem-maszyną, który nie byłby spersonifikowany.

Nie lubisz człekokształtnych robotów?

To dla mnie zbyt proste. Zazwyczaj gdy w science fiction stykamy się z maszyną, to ona ma cechy ludzkie. Tymczasem w Niezwyciężonym jest inaczej – mamy tam siłę i świadomość niespersonifikowaną, naturalną niczym żywioł.

Jeszcze jakieś młodzieńcze zachwyty?

Spore wrażenie zrobiła na mnie Niekończąca się historia Michaela Ende – książka w książce.

Nigdy nie mogłem się przekonać do ekranizacji.

Tylko pierwsza część jest dobra, na pozostałe szkoda czasu. Ale wrócę do książki. Bohaterem jest młody chłopak, miłośnik książek, z którego wszyscy w klasie się śmieją, że tyle czyta. I on tak bardzo wkręca się w czytaną przez siebie historię, że aż do niej „wchodzi” i staje się jeszcze jednym bohaterem. To było coś zupełnie nowego dla mnie. Można to czytać na wielu poziomach.

To częste zjawisko w fantastyce, wchodzenie na wyższe poziomy świadomości i narracji. O tym był m.in. Matrix oraz Incepcja.

Masz rację, fantastyka się tym właściwie zajmuje – odkrywaniem podszewki wszechświata. Dobrze też, żeby te zabawy narracyjne dokądś prowadziły, nie lubię eksperymentów formalnych pisanych dla sztuki.

Stawiasz treść ponad formę?

Dobrze, jeśli one się uzupełniają. Jednak zdecydowanie wolę powieść bez wyrafinowanej formy, ale z fajną historią. Świetnie, jeśli tam jest jakiś styl, ale język nie powinien przeszkadzać. Zapewne większość miłośników literatury powie coś innego. Połowa mainstreamu to są książki będące zabawą formalną, ale fabuła w nich kuleje. Z pozytywnych wyjątków wymieniłbym Lód Jacka Dukaja. Język tamtej powieści wszedł mi do głowy. Po lekturze musiałem się pilnować, żeby nie pisać jak on. To, co zrobił Dukaj, służyło opowieści, ale z reguły przesadna stylizacja mi przeszkadza.

A kiedy ostatnio pomyślałeś sobie: chciałbym pisać tak jak on albo ona?

Częściej zazdroszczę pomysłów aniżeli stylu. Zaimponował mi Peter Watts ze swoim Ślepowidzeniem, a także Charles Stross i jego Accelerando. Zazdroszczę też niektórym pisarzom dyscypliny.

Co masz na myśli?

Na przykład książki George’a R. R. Martina. Potrafi ogarnąć taką liczbę bohaterów i tyle linii fabularnych, a mogło to się wiele razy posypać. Z drugiej strony on żyje tylko z Gry o tron, ma komfort zajmowania się jedną historią.

Może pilnują go redaktorzy?

Możliwe. Chodzi mi o to, że nie potrafię pisać książek według konspektu. Nudzi mnie to. Moje historie płyną, tworzę je w trakcie pisania.

Jakub Żulczyk mówi, że ma w głowie tylko scenę końcową, a proces pisania polega niejako na „dopływaniu” do tej sceny.

Ja nawet nie znam scen końcowych. Terry Pratchett na przykład miał sceny kluczowe, które potem łączył w historie. A z kolei John Irving od początku ma zakończenie, a potem dopisuje wszystko, co do niego prowadzi. W moim przypadku jest tak, że piszę cały czas do przodu. Dlatego gdy widzę taką Grę o tron, to obawiam się, że nie dałbym rady pisać w taki sposób. Niektórzy krytycy zarzucają zresztą moim powieściom, że mają niepoprawną konstrukcję.

Drażni cię to?

Skoro czytelnikom się podoba, mnie się podoba i mam przyjemność z pisania w taki sposób, to konstrukcja schodzi na dalszy plan. Co innego scenariusze filmowe, które również piszę – tam musi być perfekcyjna struktura.

Czytasz swoje książki już po wydrukowaniu?

To trochę śmieszne, ale lubię moment, gdy dostaję „Nową Fantastykę” i czytam swój felieton. Jednak po skończeniu pisania staram się odpoczywać od literek.

Jak odreagowujesz?

Jeżdżąc na rowerze, ćwicząc na siłowni. Wysiłek fizyczny odświeża umysł.

Dajesz książki na prezenty?

Tak, głównie książki. W większości są to nasze publikacje, z Powergraphu, bo uważam, że wydajemy dobre książki. Książka to zresztą najlepszy prezent.

A co jeśli ten ktoś nie czyta?

To może zacznie czytać, choć powiem szczerze, nie znam osobiście ludzi, którzy nie czytają.

Czytałeś swojemu synowi w dzieciństwie?

Codziennie. Głównie fantastykę.

W którym momencie najłatwiej zainteresować dziecko literaturą?

Warto czytać od najwcześniejszych lat, od kiedy tylko dziecko rozumie, że się do niego mówi i komunikuje się z nami, nawet gdy nie robi tego jeszcze za pomocą pełnych zdań. Nawet jeżeli rodzice sami nie czytają namiętnie książek, to i tak powinni dziecku czytać. To bardzo rozwijające.

Czytałeś synowi swoje książki?

Gdy zacząłem pisać serię Felix, Net i Nika, on był moim pierwszy czytelnikiem i konsultantem. Czytałem mu na głos, kolejne tomy dawałem już do samodzielnego czytania. On mówił mi, gdzie jest nudno i gdzie coś trzeba zmienić. Teraz już nie czyta Felixa… bo z niego wyrósł, to dorosły chłopak na studiach.

Dużo czyta?

Jest dziwnym czytelnikiem, potrafi pół roku nic nie czytać, a potem w tydzień pochłania sześć książek.

Fantastykę?

Czyta wszystko, jak ja kiedyś. Kiedy byliśmy w Nowym Jorku i zorientował się, że nie wszędzie ma dostęp do internetu to przeczytał w dwa dni wszystkie książki, które z Kasią zabraliśmy w podróż, a potem poszedł do księgarni i kupił dzieła zebrane Edgara Allana Poe’go w oryginale i porównywał oryginały z polskimi tłumaczeniami, bo jest poemaniakiem. Widzę, że w ogóle sporo czyta klasyki, niedawno widziałem u niego Portret Doriana Graya Oscara Wilde’a.

Czyta na papierze czy tablecie?

Na papierze i w dodatku często w oryginale. Zna angielski dużo lepiej ode mnie.

A ty?

Wolę na papierze, ale często też czytam na tablecie, w podróży czy w łóżku. Poza tym czytam sporo rzeczy, które nie wyszły jeszcze drukiem. Ze swojego wydawnictwa albo książki znajomych pisarzy. Dostaję plik, to nie będę go drukował, jeździł potem z ryzą kartek.

Lubisz takie wyzwania w stylu: „Przeczytam 52 książek w roku”? Nakręca to czytelnictwo?

Nie ma to dla mnie sensu. Bo co jeszcze? Kategoria w endomondo – kto ile przeczytał w znakach ze spacjami? Czytanie to nie wyścigi.

Zakończę parafrazą z Podziemnego kręgu. Z którym pisarzem chciałbyś się bić?

Najlepiej z jakimś małym i słabym, to oczywiste.

To Lem byłby idealny. Ale żarty na bok. Żałujesz, że nigdy go nie poznałeś? Chciałbyś z nim porozmawiać, gdyby żył?

Mam wątpliwości, czy on chciałby iść ze mną.

Skromny jesteś.

Chodzi też o coś innego. Może to dziwne, ale jak podoba mi się jakaś książka, to nie przekłada się to u mnie na zainteresowanie samym pisarzem. Zresztą teraz na Polconie był Charles Stross, którego książki bardzo lubię, ale nawet nie chciało mi się zawracać mu głowy. Była okazja, żeby pójść gdzieś na obiad, ale pomyślałem, co mu się będę narzucał?

A jakiś pisarz cię rozczarował podczas spotkania?

Raczej nie, mam sporą tolerancję dla ludzi. Jak z kimś nie chcę się bliżej zaznajamiać, to po prostu tego nie robię. Poza tym staram się nie oceniać ludzi po jednym kontakcie osobistym. Wiem sam po sobie – moją domeną jest pisanie – i być może w czasie prelekcji czy spotkań autorskich nie robię takiego wrażenia, jakie udaje mi się stworzyć za pomocą powieści. Niektórzy pisarze są tacy, że trudno z nimi przeprowadzić wywiad, bo odpowiadają mruknięciami, a potem czytasz książkę i myślisz sobie: geniusz.

rozmawiał Marcin Kube